Magia wielka jak miłość
Polska prapremiera "Wielkiej magii" Eduardo de Filippo zrealizowana została z operowym rozmachem. Wybór właśnie takiej konwencji tłumaczy prosty ciąg skojarzeń: jak de Filippo - to Neapol, jak Neapol to opera. Operowy styl spektaklu wyreżyserowanego przez Bogdana Hussakowskiego znalazł swój wyraz w przepychu scenograficznym i skłonności do wyrazistych efektów. Spektaklowi nie można odmówić widowiskowości, choć rozmach chwilami zdaje się nieco przyćmiewać istotę dramatu. Z pewnością nie przyćmiewa jednak Andrzeja Grabowskiego, który zbudował bardzo frapującą postać. Właśnie wokół nieszczęsnego męża-rogacza, a nie - jak sugerowałby tytuł - mistrza magii kręci się cały sceniczny świat.
Fabuła sztuki Eduardo de Filippo, zmarłego w 1984 roku włoskiego aktora, reżysera i dramaturga, w streszczeniu wydaje się tyleż ryzykowna w swej absurdalności, co banalna - iluzjonista przez cztery lata wmawia zazdrosnemu mężowi, że żona nie uciekła z młodym przystojnym kochankiem, lecz... zamknięta została w srebrnej szkatułce. Mąż musi jednak otworzyć szkatułkę z wiarą w niewinność żony, w przeciwnym razie - nigdy jej nie zobaczy. Ta wydumana nieco, farsowa historyjka stopniowo przekształca się, odsłania drugie dno. Dzięki wspaniałej grze Andrzeja Grabowskiego z napięciem obserwujemy metamorfozę głównego bohatera. Jego Calogero di Spelta jest jednocześnie komiczny i boleśnie tragiczny w swym cierpieniu i rozpaczliwej wierze w miłość. Grabowski tworzy postać dość złożoną - to z jednej strony desperat, który stopniowo pogrąża się w obłęd, z drugiej strony jednak owo szaleństwo, które pozwala mu widzieć rzeczy przenikliwiej i trzeźwiej, wybiera w jakimś stopniu z własnej woli. Aktor wprawdzie ośmiesza bohatera, ale nie traktuje go protekcjonalnie, Calogero to nie figura z farsy, lecz prawdziwy człowiek. Finałowa scena, w której bohater nie zgadza się na opuszczenie świata iluzji, ma przejmującą siłę.
Akcenty czystego komizmu wprowadzają świetnie zagrane postaci Zairy (Anna Tomaszewska), służącego (Ryszard Jasiński) i sierżanta karabinierów (Marek Sawicki). Bardziej typami niż ludźmi są zresztą wszyscy pozostali bohaterowie, włączając iluzjonistę granego przez Ryszarda Sobolewskiego. Niestety, profesor Otto Marvuglia w jego interpretacji bardziej przypomina taniego jarmarcznego magika niż obdarzonego charyzmą szarlatana.