Nie tupać
Stary problem: czy dziwne ukazywać przez dziwniejsze, czy przeciwnie: uznać, że nic tak nie podkreśla absurdu jak realizm. Toczono kiedyś takie dyskusje, zwykle przy okazji Witkacego. Był słynny wywód Puzyny i anegdota o koniu: jeśli do knajpy wchodzi koń i zamawia setkę, to jest to oczywisty absurd; jeśli koń jest zielony, a knajpa kubistyczna, to znaczy, że wszystko jest dozwolone, czyli że nic nie ma sensu. A w końcu, jeśli absurd ma nabrać mocy znaczenia, musi odwoływać się do jakiegoś porządku. Nic nie jest tak ściśle logiczne jak logika absurdu. Tak by się przynajmniej zdawało, a w każdym razie taki sposób myślenia stał się już na tyle oczywisty czy nawet banalny, że mógł się pojawić w telewizyjnym omówieniu "Zamku" Kafki. Nie wiem tylko, czy argumenty dobre przy Witkacym równie dobrze stosują się do Kafki. Pomijam różnicę klasy literackiej, rzecz w poetyce, która wyzwala nieskończone metafory nie odrywając się od realistycznego opisu świata. W końcu w pierwszych zdaniach "Procesu" Józefa K. zdumiewa najpierw nie obecność dwóch nie znanych osobników, lecz fakt, że pani Grubach nie podała na czas śniadania. Nawet Gregor Samsa wydaje się mniej przejmować swoją przemianą niż tym, że nie może pójść do pracy. Świat Kafki ani na moment nie traci ostrych konturów, dopiero interpretacja tego świata otwiera nieograniczone perspektywy. Kto wie, czy tej sprawy najtrafniej nie uchwycił zapomniany dziś Roger Garaudy, formułując swoją teorię realizmu bez granic.
Ale co z tym zrobić w teatrze? I czy w ogóle warto prowadzić spór o granice i sens deformacji?
Przedstawienie Henryka Baranowskiego mieści się, w moim przekonaniu, poza tym sporem. Co prawda nawyk myślowy i we mnie uruchomił, na początku, wątpliwość, czy to, co oglądam na Szwedzkiej, w jakikolwiek sposób przypomina powieść Kafki. Miałem wrażenie, że reżyser tworzy więcej znaków niż znaczeń i mniej się zajmuje Kafką niż celebrowaniem własnej wyobraźni. Ale ta wyobraźnia jest fascynująca, jeśli nie zawsze, to przynajmniej w wielu momentach, gdy kompozycja przestrzeni, światła, ruchu daje obraz o doskonałości i pięknie, jakie rzadko spotyka się w teatrze. Może więc nie warto pytać, jak Kafka został przełożony na przedstawienie, lecz raczej uznać, że samo to przedstawienie tworzy swój własny świat. To trochę tak jak z różnicą między Freudem a Jungiem. Dla Freuda sen jest symboliczny, to znaczy odnosi się do innych znaczeń; dla Junga sen znaczy sam przez się i sam siebie opowiada. Co zresztą w niczym nie umniejsza możliwości interpretacyjnych.
W takim też sensie przedstawienie Baranowskiego opowiada samo siebie, ma swój własny realizm czy może raczej - realność. Jej istotą jest bez wątpienia aktor, który nie tyle gra i tworzy postać, ile istnieje w całości swoich zachowań psychofizycznych, sobą wypełnia prawie pustą przestrzeń i, by tak rzec, wytwarza świat. Świat ten daleki jest od potocznej logiki i psychologicznych motywacji. Wydaje się, że formy ruchu czy gestu powołują to przedstawienie do życia w większym stopniu niż tradycyjne konflikty. Jest w tym coś z Gombrowiczowskiego bycia "pomiędzy", może nawet coś z Genetowskiego rytuału. W każdym razie forma wyprzedza tu psychologię, co w stosunku do Kafki jest akurat bardzo lojalne. Przedstawienie jest produkcją międzynarodową, powstało z udziałem aktorów Teatru na Szwedzkiej i berlińskiego Transformtheater. Osobowością fenomenalną jest w tym przedstawieniu aktor z Omska, Jurij Ickow.
I jeszcze jedna uwaga na koniec: Baranowskiemu nigdy nie było tu lekko, tym razem pewnie też go zatupią, już tupią. Ale mnie się zdaje, że jego teatr, przy wszelkich możliwych zastrzeżeniach, wart jest uwagi i namysłu. Ja w każdym razie skłonny jestem mu kibicować.