Artykuły

Clowni z Titanica

Po premierze "Wyzwolenia" w Starym Teatrze

Odwołuję. Odwołuję, wszystko złe, co kiedykolwiek napisałem, powiedziałem, pomyślałem o ostatnich przedstawieniach krakowskiego Starego Teatru.

"Tango Gombrowicz"? Spektakl, który wydawał się zrazu kompletnie pusty, teraz poraża swą studzienną głębią. "Niewina" tylko z pozoru była porażającą pretensjonalnością historyjką o wszystkim i o niczym. To już kompletnie bez znaczenia. Bo to "Wyzwolenie" Mikołaja Grabowskie-go staje się miarą scenicznej pustki i reżyserskiej arogancji.

Trudno przecież inaczej nazwać samą decyzję, by równo 30 lat po genialnej inscenizacji Konrada Swinarskiego na tej samej scenie wystawiać arcydramat Wyspiańskiego i jeszcze, jak stugębna, wielokrotnie potwierdzana plotka mówi, na pierwszej próbie deklarować z niezmąconą niczym pewnością siebie, że robi się przedstawienie w opozycji do tamtej wizji. Po premierze zresztą te słowa brzmią wręcz żałośnie.

Jest tak, jak przy konfrontacji Krystiana Lupy z "Mistrzem i Małgorzatą" Bułhakowa też w Starym Teatrze. On przecież też postanowił zrobić widowisko w kontrze do powieści. Wynik tego pojedynku był oczywisty od początku. Nie może Lupa poprawiać arcydzieła, ani udawać, że lepiej od Bułhakowa wie, czym jest "Mistrz i Małgorzata". I nie powinien Mikołaj Grabowski wchodzić w zwarcie ze Swinarskim. Na szczęście dla nas i na nieszczęście dla Grabowskiego został filmowy zapis spektaklu z 1974 roku. Można zawsze włączyć sobie kasetę, traktując to jako odtrutkę po toksycznym widowisku Grabowskiego.

Śmiech z off-u w Starym Teatrze?

I wtedy może uda się zapomnieć. Zapomnieć histerycznego Konrada, który na scenie nie mówi, a tylko popiskuje jak skrzywdzony chłopczyk, niewiele rozumiejąc chyba z wypowiadanych słów. Oskar Hamerski ma w dorobku znakomite role, choćby Hamleta w niedokończonym przedstawieniu Kazimierza

Dejmka w łódzkim Teatrze Nowym. Ma, wiem, bo widziałem i słyszałem, wrażliwość i świetne warunki. A tu wychodzi na scenę jakiś pokurcz i jedyne, co wzbudza, to litość. To kolejny w galerii bohaterów tzw. współczesności. Poprzednim był Hamlet w telewizyjnym spektaklu Łukasza Barczyka. Poza przebraniem go w skórzaną kurtkę, głównym pomysłem było, że swe monologi będzie mówił zasmarkany. A teraz ów Konradzik. Bez komentarza.

Chcę więc zapomnieć o reżyserskich grepsach Mikołaja Grabowskiego (on skądinąd odpowiada także za takie ustawienie Konrada). O ile

o inscenizacji w ogóle można mówić, Grabowski używa do swego przedstawienia sposobików rodem z jakichś spotkań z balladą w prowincjonalnej remizie. Scena za sceną, każda z innej bajki. Tautologiczne rozwiązania - kiedy się mówi o śmiechu, musi on gruchnąć z off-u. Rozegranie sekwencji z Maskami niczym niemiłosiernie długiego kabaretowego skeczu, z którego nie wynika nic poza próbą ośmieszenia Wyspiańskiego. Ale każdy kij ma dwa końce. Wyspiańskiego, choćby się nie wiem jak starać ośmieszyć niepodobna. Łatwo za to ośmieszyć samego siebie.

Bez gustu i klasy

Na tym "Wyzwoleniu" jednak wcale nie chce się śmiać. Miarą reżyserskiej hucpy niech będzie obrzydliwa wręcz scena z piosenką sacro-polo w wykonaniu Kaznodziei (Mieczysław Grąbka, jak trza, akompaniuje sobie na gitarze). Trudno uwierzyć, że za te nuty odpowiada Stanisław Radwan. Pal sześć, że w przedstawieniu wyraźnym bardzo echem pobrzmiewają echa jego dawniejszych kompozycji. Gorzej, że wszystko to razem układa się w jakąś bezkształtną masę dźwięków - bez gustu ani klasy.

To przedstawienie bywa wyzwaniem dla piszącego. Jak określić bezmierną brzydotę kostiumów i scenografii Barbary Hanickiej? Dlaczego Krzysztof Globisz jako Karmazyn przypomina olbrzymiego kota w butach, a Hołysz (Jan Peszek) pod kontuszem, jak można się domyślać, prawdopodobnie nie ma nic. Czemu nad sceną góruje wielka metalowa harfa? Bo w dramacie występuje Harfiarka? Doprawdy odkrywcza to myśl.

Stary w złej kondycji

Najgorzej jednak, że Grabowski i jego aktorzy o "Wyzwoleniu" kompletnie nic nie mają do powiedzenia. Ani nie mówią więc na serio, ani nie mówią żartem, bo chyba trudno za taki uznać opisane wyżej sekwencje. Nie ma problemu Masek, Erynii, nie ma bohaterów. Jest za to "taka gmina", jak w Kabarecie Starszych Panów. Smutno, szaro, bez myśli i bez sensu. W najgorszym guście przy tym i przy kompromitującej formie całego aktorskiego zespołu.

Nie warto chyba wymieniać nazwisk, poza jednym wyjątkiem. Jerzy Trela gra Starego Aktora, mówi słynny monolog kończący się słowami "mój ojciec był bohater, a my jesteśmy nic". Padają słowa o wstydzie, które z powodzeniem można by odnieść do tego właśnie przedstawienia. Ale to wszystko nic. Pozostaje pytanie, jak na scenie czuje się Konrad z inscenizacji Konrada Swinarskiego, czy w ustach nie ma jakiegoś niesmaku. Pytanie równie dobre jak to, czy wygodnie na widowni wielkim aktorkom Swinarskiego, Annie Polony i Izabeli Olszewskiej.

W nowym Starym Teatrze Mikołaja Grabowskiego trwa bowiem bal, jak na "Titanicu", tyle że zamiast orkiestry mamy trupę clownów. To "Wyzwolenie" udowadnia, ze pod pokładem już zaczęła zbierać się woda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji