Kompleks cienia. Korespondencja z Belgradu
Co najmniej sto osób zdążyło już zadać mi pełne niedowierzania pytanie: "I co, rzeczywiście taki sukces w tym Belgradzie?" W jednym z teatrów pewien aktor pocieszał drugiego aktora: "Nie przejmuj się, BITEF to festiwal amatorski, więc jak pojechał jeden teatr zawodowy to jasne, że musiał dostać wszystkie nagrody."
BITEF to jednak nie przegląd amatorów. Laureatami Belgradzkiego Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego byli w jego siedemnastoletniej historii m.in.: Jerzy Grotowski, Living Theatre, Peter Brook, Peter Stein, Tadeusz Kantor, Lindsay Kemp. A w tym roku wszystkie nagrody (tj. Grand Prix Festiwalu, nagrodę krytyków oraz I miejsce w plebiscycie publiczności) otrzymał Janusz Wiśniewski za widowisko "Koniec Europy", zrealizowane w poznańskim Teatrze Nowym..
Mam nadzieję, że mimo złośliwych komentarzy Wiśniewskiemu uda się wyreżyserować w tym sezonie dwa zapowiadane widowiska (w warszawskim Teatrze Współczesnym i znowu w Poznaniu, u dyr. Cywińskiej) nie rezygnując przy tym z zaproszeń na festiwale do Nancy i Edynburga, a najprawdopodobniej i na Teatr Narodów do San Francisco (1985). Poszedł w świat werdykt belgradzkiego festiwalu, a jego dyrektor - pani Mira Trailović z entuzjazmem mówiła o przyszłości młodego reżysera z Polski. Werdykt uzasadniono następująco: "Potwierdzając wielki wkład polskiego teatru do historii współczesnej sceny, Janusz Wiśniewski objawił się na tegorocznym BITEF-ie jako nowa, silna osobowość, która dzięki swej własnej wizji teatru rozszerza nasze rozumienie dramatu. Janusz Wiśniewski dał, dzięki swej niezwyklej wyobraźni wizualnej, sugestywną wizję nowoczesnej apokalipsy, posługując się tradycją sztuki polskiej i europejskiej. Stworzył dzieło na wskroś teatralne i nowoczesne".
NOCE TROSKI I LĘKU
W manifeście programowym tegorocznego festiwalu jego kierownicy artystyczni - Mira Trailović i Jovan Cirilov - napisali, że szczególnym paradoksem teatru początku lat 80-ych jest to, iż przechodzi on obok spraw intrygujących i niepokojących współczesnego człowieka. W momencie narastania recesji i kryzysu ekonomicznego, w czasie, gdy każdy z nas zadaje sobie z coraz większym niepokojem pytanie o szansę przetrwania świata, teatr staje się coraz barwniejszy, coraz bardziej widowiskowy. Przywołano też opinię francuskiego socjologa, Jean Duvignaud'a: "Sztuka nie daje odpowiedzi na jedno pytanie, za to jasno formułuje pytanie, na które jeszcze nie można znaleźć odpowiedzi".
Do połowy festiwalu uwagę publiczności zajmował głównie problem aktora w teatrze. Już chciano dekretować nową epokę jego dominacji, już Jon Jory z Actors Theatre of Louisville (USA) stwierdził dobitnie: "Teatr w Ameryce to zdecydowanie teatr aktora, a nie reżysera. Reakcja widzów amerykańskich na teatr realistyczny jest tak entuzjastyczna, że nie można tego nie zauważyć. Ponadto sądzę, że zadania aktorskie w teatrze awangardowym są nieporównanie prostsze do wykonania", gdy przyjechał z Poznania "Koniec Europy" ucinając ostatecznie dyskusje na ten temat.
Okazało się bowiem, że nie supremacja kogokolwiek nad kimkolwiek może teraz rozbudzić emocje. Prawda jest prosta: pozostała jedna sprawa i jedno pytanie naprawdę ważne; to groźba apokalipsy. Tej w znaczeniu dosłownym i tej metaforycznej - końca naszej kultury, gwałcenia tradycji, wyrywania korzeni. Na ten spektakl biegano dwukrotnie (tylko dwa razy grano go w Belgradzie, po jednym w Skopje i Lubljanie), pragnąc zobaczyć jak Wiśniewski formułuje owo pytanie z definicji Duvignaud'a, na które nie można jeszcze znaleźć odpowiedzi.
Spędziłem niejedną noc w Belgradzie na dyskusjach o współczesnym teatrze, o ludziach, o przyszłości. Rozmawiałem z ludźmi, którzy śpią na książkach, a w sweter wpinają znaczek ze słowami "Givs peace a chance" i z takimi, których otaczają elektroniczne cacka, uruchamiane zdalnie przez naciśnięcie guzika. Te noce rozmów przy winie, a czasem przy kawie (bo kawa jest w Belgradzie na kartki, których zresztą nie sposób wykupić) były nocami troski, dezorientacji, lęku. Słowo "kryzys" odmienia się tu bowiem przez wszystkie przypadki, choć na oko wcale kryzysu nie widać. Brak miejsc pracy dla inteligencji, niskie zarobki wobec galopujących cen nie stanowią podkładu do spokojnych dyskusji o roli aktora w teatrze.
Coraz mniej ludzi obchodzi problem: kto będzie silniejszy i kto ma rację, coraz bardziej - co z tego będzie?
LUDZIE Z ROZSYPANEGO ŚWIATA
Młodzi krytycy, teatrolodzy wyżalają mi się, że nie ma dla nich zajęcia, że muszą żyć na koszt swoich rodziców. Młody, zdolny reżyser beznamiętnie konstatuje, że na dwadzieścia kilka sztuk, jakie zrealizował, tylko cztery czy pięć pozwolono mu wybrać samodzielnie; słucha, więc Dylana, a robi bulwarówki. Dyrektor teatru stwierdza, że wobec kryzysu, aby utrzymać płace dla aktorów na zadowalającym poziomie, musi obcinać koszty inscenizacji. Na okładkach magazynów o palmę pierwszeństwa walczą Donna Summer i "nowy ideał europejskiej urody" - Joanna Pacuła. W telewizji Jane Fonda szaleje w obcisłym kostiumie i kolorowych getrach, reklamując "aerobic". Są już kartki na cukier, olej, proszki do prania, benzynę, kawę. Młodzież śpiewa z zespołem "Idole" pastisz piosenki socrealistycznej; po rosyjsku. To nie scenariusz filmu o schizofrenii. To kilka odprysków dnia, który poprzedzał prezentację. "Końca Europy". Po godzinnym przedstawieniu o apokalipsie ludzie z rozsypanego świata powiedzieli dziennikarzowi:
Vladan Savić (student aktorstwa): "Wspaniale, fascynujące przedstawienie".
Marko Vućković (inżynier): "Jestem pod silnym wrażeniem obrazów, prawdę mówiąc - jestem wstrząśnięty. To najlepsze przedstawienie, jakie kiedykolwiek widziałem".
Katarina Javanović (profesor): "Genialne przedstawienie. Zrealizowane na tak wysokim poziomie, jak na przykład współczesny balet amerykański. Polacy mnie oczarowali".
Branka Krilović (dziennikarz): "Jakże po tym wszystkim mogłabym mówić..."
Krzyczano "brawo!", nie skrywano wypieków, powracano do domów w najwyższym podnieceniu. A w godzinę po zakończeniu spektaklu belgradzka telewizja nadała specjalny program na żywo. Wystąpili w nim: Izabella Cywińska, Janusz Wiśniewski, Leszek Łotocki (aktor). Jeden z dziennikarzy powiedział: "Jestem całkowicie obezwładniony silą tego widowiska. Klasyczna formuła analizy zawodzi, gdy w grę wchodzą tak wielkie emocje. Można powiedzieć, że KONIEC EUROPY to bomba pełna intelektualnej i estetycznej energii. Dzisiaj wieczorem zapalono lont..."
Zapytano następnie Wiśniewskiego, co chciał konkretnie powiedzieć tym widowiskiem, co ono dla niego znaczy. Wiśniewski odpowiedział pytaniem: "A co znaczy dla was?"
Nazajutrz krytyk stołecznej "Polityki", Dragan Klaić, napisał: "W tym przedstawieniu pokazano duchowy bilans starego kontynentu, jego pogrzebanych i cudem ocalałych ideałów, jest to także wielki sen o wyzwoleniu. To przedstawienie, choć osłabia wiarę w stary świat, wzmacnia wiarę w jego teatr".
LUSTERKO NURII ESPERT
"Koniec Europy" rzeczywiście zebrał wszystkie nagrody, na nim się jednak BITEF nie kończy. Tym bardziej, że tegoroczny festiwal miał obok swego faworyta także swoje rozczarowanie, graniczące z artystycznym skandalem. Dawno już nie spotkałem tak wielu i z takim impetem wypowiadanych słów potępienia pod adresem teatru. Dotyczyły one "Burzy" Szekspira w wykonaniu Companii de Nuria Espert z Barcelony (Hiszpania) w reżyserii Jorge Lavelli. Ten rozegrany w drewnianym pudle spektakl grzeszył amatorszczyzną reżyserii, nadmierną prostodusznością interpretacji i błędami obsadowymi. Znana w Polsce z występów w "Yermie" Garcii Lorki Nuria Espert zagrała tym razem dwie postacie: Prospera i Ariela, rozróżniając je tylko w ten sposób, że raz mówiła do lusterka, a raz bez. Czemu to miało służyć - pytali belgradczycy, dyskwalifikując spektakl w plebiscycie publiczności (ostatnie miejsce).
Natomiast wielkim powodzeniem cieszył się wiedeński spektakl, poświęcony postaciom Edgara Allana Poe i Bustera Keatona pt. "Double and Paradise" według koncepcji, w reżyserii, scenografii i z muzyką Erwina Piplitsa. Austriackie widowisko można by nazwać - "show skojarzeń" ze wszystkimi implikacjami, jakie powodują oba zawarte w tym sformułowaniu słowa. W sensie formy był to show, balet, pantomima zarazem, pełna wyszukanego piękna estetycznego. W sensie wartości myślowej "Double and Paradise" poprzez odwołania do konkretnych filmów Bustera Keatona i wątków z twórczości Edgara A. Poe nawiązywał do podstawowych idei, etosów współczesności. Sen miesza się tu z realizmem, wszystkie granice zostają przekroczone: młodzieńcza naiwność, temperament, miłość, idylla, ekshibicjonizm, wojna, zniszczenie - "bo życie jest odbiciem teatru, a nie odwrotnie" - wydaje się mówić Piplits.
"Double and Paradise" było widowiskiem docenionym przez publiczność (drugie miejsce w plebiscycie) i przez krytyków. "Koniec Europy" wyartykułował po prostu dobitniej podobne obawy i dlatego zaćmił bardziej estetyzujących wiedeńczyków.
PUBLICZNOŚĆ DARŁA PROGRAMY...
Natomiast wiele komentarzy wywołał festiwalowy występ Theater an der Ruhr z Mülheim (RFN), który pokazał "Sen nocy letniej" Szekspira i "Dużo i mało" Botho Straussa w reżyserii Roberto Ciulli. Był on zresztą jedną z najpopularniejszych postaci festiwalu i laureatem nagrody specjalnej "za całokształt", która nie figurowała wcześniej w regulaminie festiwalu. Ciulli zaskoczył wszystkich podczas konferencji prasowej, gdy na pytanie włoskiego dziennikarza zadane po włosku oświadczył, iż nie zna ani słowa po włosku i jest rodowitym Niemcem, wbrew pozorom.
Zaś samo przedstawienie zrealizowane zostało w zaskakującej konwencji dansingu. Oto Hermia i Lizander oraz Helena i Demetriusz to dwie pary z konkursu tańca towarzyskiego, zaś Tezeusz i Hipolita to zblazowana para arystokratów znudzonych życiem. Rzecz dzieje się współcześnie w luksusowym nadmorskim kąpielisku i jest w istocie paszkwilem na miłość.
"Sen nocy letniej" wywołal w RFN oburzenie. Publiczność wychodziła po pierwszych dziesięciu minutach przedstawienia, demonstracyjnie darła programy i rzucała ich strzępy na scenę. Parokrotnie musiano też przerwać spektakl w trosce o zdrowie aktorów. W Belgradzie nikt nie wyszedł, nikomu nie przyszło do głowy, by drzeć program za 100 dinarów, ale też zachwytu "Sen" nie wywołał. Natomiast rzeczywiście znakomita była druga propozycja z Mülheim - "Dużo i mało" Botho Straussa z prawdziwie wielką kreacją Veroniki Bayer. Ta napisana w 1978 r. sztuka współczesnego niemieckiego pisarza, mieszkającego w Berlinie Zachodnim, w reżyserii Roberto Ciulli jest dramatycznym protestem przeciwko okrutnej i bezwzgledmej mentalności mieszczańskiej. Historia kobiety odrzucanej przez kolejne środowiska, dramatycznie poszukującej bliskiej osoby, cieplejszego spojrzenia, życzliwego słowa ma w ujęciu Veroniki Bayer wymiar oskarżenia współczesności. Jest w swej przejrzystości dramaturgicznej zbliżona do antycznej tragedii. Bez wątpienia Veronika Bayer była najwybitniejszą aktorką tegorocznego BITEF-u i gdyby była za to nagroda, ona by ją otrzymała.
PIERRE CARDIN LUBI PASTISZE
BITEF odbywa się co roku pod hasłem "nowe tendencje w teatrze" i to zdanie wyznacza obszar zainteresowań selekcjonerów festiwalu, jego jurorów i publiczności. Być może dlatego w tym roku ujawnił się specyficzny "kompleks cienia", poczucie, że wszystko już było; że to tylko odbicie, powtórzenie, asocjacja. Wracano do dawniejszych przedstawień, porównywano. Szukano wpływów Brooka, Steina, Kempa, Kantora.
Ale rzeczywistość przewyższyła wszelkie oczekiwania. Oto przywieziono do Belgradu po prostu - pastisze. Emilia-Romagna Teatro z Modeny (Włochy) pokazał "Autobus" surrealisty Raymonda Queneau, Paolo Poli uczynił swój spektakl przeglądem konwencji teatralnych, opowiadając pewne drobne zdarzenie w stylu tragedii greckiej, commedii dell arte, opery buffo, kabaretu, współczesnego thrillera. Włoscy aktorzy zaskakiwali oczywiście temperamentem, żywotnością, pomysłowością, ale publiczność szukała "nowej tendencji". Nie znalazła.
Całkowitym zaskoczeniem był też występ moskiewskiego Teatru Leninowskiego Komsomołu, który pokazał... rock-operę "Sława i śmierć Joachima Murietty" wg Pablo Nerudy. Reżyser, Mark Zacharow, poprosił o napisanie muzyki ucznia Arama Chaczaturiana, Aleksieja Ribnikowa i obaj stworzyli rock-operę, której warstwę muzyczną zapewnia zespół "Rock-Atelier" grając głośno i nowocześnie, zaś aktorzy przedstawiają historię chilijskiego bojownika, który mieszkał w Kalifornii. Mamy więc elementy rewolucyjne i kalifornijskie zepsucie, wielką i patetyczną miłość oraz tingiel-tanglowe numery rodem z Ameryki. Wszystko to w konwencji "Hair" zmieszanej z patosem pomników okresu wojny ojczyźnianej. Publiczność Belgradu po prostu zbaraniała z zaskoczenia, zaś Pierre Cardin zaprosił moskiewski spektakl na gościnne występy do swego teatru w Paryżu. Teatr Komsomołu zaprezentuje w Paryżu także inną rock-operę, tym razem do słów Wozniesieńskiego ("Junona i Avos").
TERROR CHOINKI
Jugosłowianie nie byli zadowoleni ze swoich propozycji. Rozczarowanie wywołali "Więźniowie wolności" Emila Filipcića w wykonaniu Słoweńskiego Teatru Młodzieży z Lubljany i "Król Edyp" według Sokoflesa w interpretacji cygańskiego teatru "Pralipe" ze Skopje. Podobał mi się jednak niepokojący spektakl "Choinka u Iwanowych" radzieckiego autora awangardy lat 20-ych, należącego do grupy OBERIU - Aleksandra Wwiedeńskiego. "Choinkę" napisał Wwiedeński w 1938 r. (miał wtedy 34 lata) i bardzo udanie zespolił w niej realność z fantazją, absurd z tragizmem, wesołość z grozą. Haris Pasović wyreżyserował "Choinkę", wykorzystując cały teren szkoły teatralnej (sale wykładowe, piwnicę na węgiel, barak gospodarczy, podwórko, klatkę schodową). Młodzi aktorzy Akademickiego Teatru Promena z Nowego Sadu stworzyli atmosferę rozpadającego się mieszczańskiego domu, w którym rozpaczliwe utrzymywanie resztek pozorów normalności jest ceną życia i śmierci jego mieszkańców.
Przejmująca jest scena końcowa, gdy widzowie siedzą przy zastawionych stołach wokół ubranej choinki, popijają czerwone wino, a Pani domu - Matka terrorem zmusza domowników do wzięcia udziału w świątecznym korowodzie. Wokół choinki rozgrywa się ostatni akt poddaństwa: po kolei wszyscy domownicy oddają hołd udekorowanemu pomnikowi, drzewku i... odbierają sobie życie.
ZA DALEKO OD MIŁOŚCI
"Kompleks cienia" prześladował nas jednak w Belgradzie do końca. Swoje apogeum święcił zaś podczas projekcji filmów z utrwalonymi spektaklami La Mama Repertory Co. z Nowego Jorku ("The Futz") i The Living Theatre ("Paradise Now", "The Brig"). Publiczność dyszała upałem, potem, podekscytowaniem. Na ekranie aktorzy i widzowie demonstracyjnie zrzucali z siebie ubrania, prowokując swoją nagością zdezorientowanych i niedowierzających swoim oczom mieszczuchów. Miało to w sobie coś z oblucji, coś z najczystszego misterium miłości do drugiego człowieka. Echo ideałów hippiesów, buntów 1968 r. powróciło w swej najczystszej, najszlachetniejszej formie.
Wieczorem tego samego dnia znowu brałem udział w długiej, zatroskanej rozmowie. "To było piękne i to było ważne, ale to wszystko minęło i tylko całkowity ignorant mógłby przypuszczać, że do tego można kiedykolwiek wrócić. Jesteśmy już za daleko..." - powiedział młody reżyser i na talerz twego supernowoczesnego, mrugającego kolorowymi diodami gramofonu położył płytę Boba Dylana.