Odczytywanie Wesela
W telewizyjnym teatrze poniedziałkowym niewiele działo się ciekawego na przestrzeni ostatnich tygodni. Stąd też spośród rozmaitych premierowych przedstawień małego ekranu żywsze echo w świadomości polskiego telewidza wzbudzić mogło jedynie prezentowane niedawno "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego. Dzieje się tak chyba za każdym razem, kiedy teatr sięga po "Wesele". A przecież, mimo zmieniających się mód i konwencji, gustów i upodobań, powraca teatr do tego arcydramatu nieustannie. Niewykluczone iż powodem tych powrotów jest przeświadczenie teatru o konieczności ciągłego weryfikowania dotychczasowej tradycji inscenizacyjnej, możliwość kolejnego popisu kreacyjności aktorskiej. W końcu owa "chata rozśpiewana", bogata galeria osobliwych gości, cały wreszcie wizyjny plan tej weselnej nocy - wszystko to stanowi dla teatru nieustanną prowokację do nowej projekcji, jak i do ponownego odczytania tej opowieści o weselu pewnego, młodopolskiego poety z Krakowa.
Ale fascynacja "Weselem", już nie tylko teatru ale i widza teatralnego, tkwi chyba nie wyłącznie w możliwości uczestniczenia w kolejnej, mniej lub bardziej odkrywczej scenicznie wersji. Za każdym bowiem razem jest to jednocześnie powrót do jakby niezakończonej, ciągle żywej dyskusji o ojczyźnie, jej przegapionych czy przespanych szansach, pogrzebanych w kołowrocie konwencjonalnej codzienności. Od krakowskiej prapremiery "Wesela" mija dziś akurat osiemdziesiąt lat, a w każdym dziesięcioleciu, oddalającym nas od prapremierowej daty, sięgając po dramat Wyspiańskiego, odkrywano w nim jakieś własne, ważne dla siebie treści. Kierował się tym teatr, szukał ich dla siebie widz.
Co dla Polaków anno domini 1981 może być fascynującego w "Weselu"? W jaki sposób koresponduje ono z ich aktualnymi doświadczeniami i myśleniem? Dla mnie osobiście, oglądając "Wesele" z dzisiejszego dystansu, sprawą najbardziej uderzającą jest zderzenie wsi z miastem, konfrontacja owego dwoistego, myślenia o wspólnym obowiązku i konieczności działania, ironiczne i gorzkie fiasko próby tych wzajemnych porozumień. Wyspiański ukazuje ten problem w specyficznym oczywiście entourage, w określonym społecznie i politycznie kontekście, nieporównywalnym z sytuacją współczesnej wsi i jej związkami z miastem. To prawda, ale przecież i ostatnie dziesięciolecia nie wolne były od tego chłopomańskiego widzenia wsi, poprzez folklorystyczne festyny i dostatek chłopskiej spiżarni. Często pod tą kolorową fasadą nie dostrzegano rzeczywistej wsi, jej prawdziwej sytuacji, jakże przecież odległej od wygodnego stereotypu. Dzisiaj, kiedy mówi się o wsi coraz częściej i coraz bardziej na serio - to przesłanie sprzed osiemdziesięciu lat z bronowickiego wesela poety Lucjana Rydla nabiera jakiegoś specyficznego kolorytu.
Nie o to być może chodziło Janowi Kulczyńskiemu, prezentującemu ostatnio w telewizji "Wesele", przedstawienie skądinąd zwarte, sprawne, ze znakomitą obsadą aktorską, którego walory artystyczne mogłyby być tematem do oddzielnych rozważań. Sądzę iż każdy z odbiorców tego spektaklu odbierał te treści, które korespondowały z jego własnym doświadczeniem i wrażliwością, co oczywiście może (choć nie musi) być sprzeczne z intencjami realizatora.