Artykuły

Trzy twarze Wiśniewskiego

Trzy festiwale, trzy główne nagrody, trzy twarze, trzy ro­dzaje wielbicieli. Za co widzo­wie "Końca Europy" i "Panopticum a la Madame Tussaud" kochają teatr Janusza Wiśniew­skiego? Dlaczego ustawiają się w kolejkę, by kupić plakat ze zdjęciem z jego spektaklu? Co z teatralnych wspomnień pra­gną ocalić i umieścić we włas­nych domach?

Międzynarodowa kariera spek­takli Wiśniewskiego, zrealizowa­nych przez niego w poznańskim zespole Teatru Nowego, kiero­wanym przez Izabellę Cywiń­ską, coraz bardziej zachęca do zastanowienia. Tym bardziej, że również wśród polskiej publicz­ności spotyka się zagorzałych miłośników tego teatru oraz ak­torów pragnących otrzymać angaż do właśnie powstającego w Warszawie nowego Teatru Ja­nusza Wiśniewskiego - z jed­nej strony, i zaprzysięgłych wrogów, próbujących patrzeć na młodego twórcę wyłącznie przez pryzmat wcześniejszych dokonań Tadeusza Kantora - z dru­giej.

Spójrzmy więc na odsłanianie kolejnych twarzy Wiśniewskiego. Belgrad, Nancy i Edynburg odsłoniły trzy wizerunki - ja­ki zobaczymy w Warszawie? Oto w 1983 roku w Belgradzie, na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym BITEF, nikomu je­szcze nie znany młody reżyser i autor zaprezentował "Koniec Europy". Publiczność, całkowi­cie zaszokowana, natychmiast uczyniła go mesjaszem nowej awangardy. Jugosłowiańska impreza słynie na świecie z poszukiwań nowych tendencji w teatrze. Tam właśnie pasowano swego czasu nowojorski Living Theatre na europejską sensację, tam główne nagrody brali: Je­rzy Grotowski, Peter Brook, Peter Stein, Tadeusz Kantor, Robert Wilson. W 1983 r. "Ko­niec Europy" otrzymał Grand Prix, Nagrodę Publiczności i Na­grodę Krytyków wpływowego dziennika "Polityka", z uzasad­nieniem: "za wytyczanie nowej drogi rozwoju światowego tea­tru".

Pierwszą twarz odlano więc w brązie nagród i skierowano do rozpowszechniania. Logicz­ne było, że w rok później poznańscy artyści poproszeni zostali o dalsze występy gościnne, m.in. w Amsterdamie i na światowym Sezonie Teatru Na­rodów, jaki odbywał się we Francji, w Nancy.

Legenda o sukcesie na BITEF-ie dotarła do Francji rów­nocześnie z kąśliwą plotką warszawsko-krakowską, iż mamy do czynienia z imitacją Kanto­ra. Francuskie pismo "Libera­tion" dopatrzyło się nawet w tej wizycie akcji... politycznej.

Gdy więc aktorzy Teatru No­wego szli przez piękny park i główny plac miasta, nazwany imieniem swego dobroczyńcy - króla polskiego Stanisława Le­szczyńskiego, mieli wrażenie napiętego marszu na pojedynek. Wśród publiczności panowało także podniecenie i napięcie. Po godzinie wszystko było jasne: stojące owacje, krzyki, zachwyt czasem aż histeryczny. Grand Prix Teatru Narodów przyzna­ne przez jury Międzynarodowe­go Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych potwierdziło tylko oczywistość. Wiśniewskiemu za­proponowano prowadzenie zajęć na uniwersytecie Teatru Naro­dów dla adeptów reżyserii i ak­torstwa. Pracowicie zaczęto lepić drugą twarz twórcy, tym razem przedstawiającą autora nowego systemu aktorskiego i reżyserskiego. To już nie tylko inny teatr, to także inna droga do teatru.

Wreszcie przyszedł Edynburg. Gigantycznv festiwal, odbywa­jący się od 1946 roku w stolicy Szkocji. W sierpniu 1985 "Ko­niec Europy" pokazano jako jed­ną z ponad 1000 prezentacji teatralnych. I tym razem zbulwersował publiczność. Po kilku dniach nadeszła wiadomość: organizatorzy festiwalu w Edyn­burgu postanowili przyznać Wiś­niewskiemu Nagrodę Specjalną "FRINGE FIRST SPECIAL" (festiwal ten nie ma charakte­ru konkursu) za wyjątkową ro­lę, jaką "Koniec Europy" ode­grał podczas tej imprezy. Kolej­ka po bilety na polskie spektakle wiła się kilkusetmetrowym wężem przed teatrem, na którym umieszczono plakaty ze zdjęciem ze spektaklu oraz z odbitkami recenzji. Wśród nich można było znaleźć znamienne stwfierdzenie Johna Barbera z "Daily Telegraph": "KONIEC EUROPY pozostawił mnie z tym dojmującym uczuciem, które się pojawia, gdy lekarz kładzie ręke dokładnie na miejscu, która boli najbardziej".

To określenie dotyczy trzeciej twarzy Wiśniewskiego; tej, któ­rą zachwycił się Edynburg. Nie awangardowość, nie metoda ak­torska, lecz myśl. Teatr Wiś­niewskiego opowiada bowiem o konieczności zdania sobie spra­wy z sytuacji, w jakiej znalazł się współczesny członek europejskiej społeczności kulturo­wej. Znaleźliśmy się w epoce, która coraz częściej swoich bo­gów, swoich kryteriów i swoich odniesień szuka poza Europą i poza jej historycznym spadkiem. Dokonała się na naszych oczach ,,radosna" i nieodwracalna apokalipsa starego systemu war­tości. Czasem jeszcze nie chcemy się z tym zgodzić, czasem się buntujemy, czasem ktoś stu­ka laską i wrzeszczy na Wiśniewskiego - łgarz. Ale nic nie da się zrobić. Europa z lekcji łaciny odchodzi do lamusa.

Nikt nie rozumie tego lepiej niż Anglicy, przerażeni amerykanizacją brytyjskiego imperium i kurczowo uwielbiający swoją królową. Ale "Koniec Europy" musi wkrótce dosięgnąć także królowej, co już dokonało się w kulturze "punk", a co Wiśniewski mówi bez zahamowań i bez kompleksów.

Na zaproszenia, jakie wpły­nęły na ręce Wiśniewskiego w Edynburgu, reżyser odpowiadał spokojnie: "Dobrze, ale najpierw muszę zorganizować swój włas­ny teatr w Warszawie". Stanę­liśmy przed szansa odsłonięcia czwartej, najważniejszej twarzy Wiśniewskiego?...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji