W STRONĘ "PŁATONOWA"
Same kłopoty są z tym "Płatonowem". Najpierw zapodział się gdzieś wśród stert papierów, przekładanych pracowicie na półkach imperium rosyjskiego. Odnalazł się po rewolucji w archiwach moskiewskich Towarzystwa Rosyjsko-Azowskiego, w sposób cudowny bez mała ocalały - na razie tylko dla historyków literatury, którzy w 134 dwustronnie zapisanych kartach dość rychło rozpoznali nieznany i nigdy nie zarejestrowany rękopis młodzieńczej sztuki Czechowa. Brakowało karty tytułowej, jedyną właściwie wskazówką wiarygodną był fragment wstępu Michaiła P. Czechowa do drugiego tomu listów Czechowa: "...będąc studentem napisał dużą sztukę, marzył o jej wystawieniu na scenie moskiewskiego Teatru Małego, zaniósł ją nawet do przejrzenia znanej aktorce moskiewskiej M. Jermołowej. Sztuka była bardzo dużych rozmiarów, była w niej lokomobila kolei żelaznej, koniokrad i samosąd nad cyganem." Zbadano charakter pisma, rodzaje atramentu, słownictwo (owszem, znalazły się rażące uczone ucho prowincjonalizmy) i po autorytatywnym stwierdzeniu, że to istotnie Czechow z początku lat osiemdziesiątych ogłoszono "znalezisko" drukiem; popsuli sobie jeszcze historycy trochę nerwów w sporze o tytuł, który trzeba było sztuce dorabiać, niektórym pomieszała się do tego z zaginioną również "Bezotcowszczyną", no ale w końcu w drodze kompromisu rzecz otrzymała tytuł najpiękniejszy, jaki filolodzy mogli wymyślić: Sztuka bez tytułu - i na tym się skończyło.
Nie zajął się "Płatonowem" żaden z monografistów Czechowa, krytycy i historycy literatury postanowili na wszelki wypadek rzecz przemilczeć. Mieniący się dumnie "Domem Czechowa" Teatr Artystyczny palcem nie kiwnął,żeby coś z tym fantem zrobić, Stanisławski i Niemirowicz-Danczenko przeczytali i - jak przystało ludziom dobrze ułożonym - puścili w niepamięć incydent mało pochlebny dla subtelnego mistrza niedomówień, podtekstów, melancholii i rosyjskich "mgiełek i nastrojów". Zabawne, prawda ?
Zresztą, "Płatonow" nie tylko nie ma do dziś swojej literatury, równie ubogo przedstawiały się do niedawna dzieje sceniczne sztuki. Prapremiera, pt. "Ce fou de Platonov", odbyła się u Vilara w roku 1956, w trzydzieści trzy lata po opublikowaniu tekstu. Rok później wystawił "Sztukę bez tytułu" teatr w uwiecznionym przez Matejkę Pskowie, zaraz po nim scena w Ałma-Acie. Odtąd zrobił się nagle ruch w interesie, setna rocznica urodzin Czechowa obchodzona jest już wyraźnie pod znakiem "Płatonowa". Dialog (nr 11/1960) publikuje przekład polski, w zakochanej w Czechowie Anglii wystawia "Płatonowa" Royal Court George'a Devine'a, ojca chrzestnego nowego dramatu angielskiego, sięgają po nią Włosi, w wiernym tradycjom swego mistrza - twórcy rosyjskiej groteski poetyckiej, karmionej właśnie Czechowem i Gozzim - teatrze im. Wachtangowa rzecz o Płatonowie, uparcie nazywaną "Sztuką bez tytułu" wystawia Remizowa, uczennica Wachtangowa i Meyerholda. W Polsce również pomarzyło sobie o zaprezentowaniu sztuki kilku reżyserów, ale wobec niemal "shakespearowskich" kłopotów obsadowych - i chyba nie tylko obsadowych - na marzeniu poprzestali. Spróbował ugryźć "Płatonowa" - dość to charakterystyczne dla "odczytania" Czechowa w naszych czasach - teatrzyk studencki w Krakowie, interesujący się raczej tzw. awangardą, zabrał się wcale zręcznie do tej roboty, jak na amatorskie możliwości aktorskie - ale do reprezentacji publicznych nie doszło. Wreszcie zdecydował się warszawski Teatr Dramatyczny, gdzie próby zaczął w kwietniu Adam Hanuszkiewicz...
Nie skończyły się jednak kłopoty z "Płatonowem" wraz z wejściem tej sztuki na sceny światowe. Wlecze się przecież w dalszym ciągu "sprawa Czechowa". Jak rozumieć i jak interpretować tę dość niezwykłą w literaturze światowej dramaturgię, czy teatr Czechowa to sentymentalne mgiełki bądź "głęboka liryka" - jak chcieli jego opiekunowie z Teatru Artystycznego, czy też drapieżna, bezlitosna dla wszystkich owych, pożal się Boże, bohaterów komedia, jak sądzi coraz powszechniej współczesne pokolenie - i jak chciał tego sam autor, osoba bądź co bądź dość kompetentna? Nie jest to przecież spór jałowy, dotyka sprawy w końcu najważniejszej - i drażliwej niesłychanie, z powodu zaangażowania w to nie byle jakich autorytetów. Od opowiedzenia się po jednej stronie ("Wyszedł nie dramat, lecz komedia, a nawet farsa..." - Czechow o "Wiśniowym sadzie"), bądź po drugiej stronie ("To nie komedia, ani farsa - to tragedia" - Stanisławski o "Wiśniowym sadzie") zależy "cała reszta".
Trudno się więc dziwić milczeniu Teatru Artystycznego w chwili odnalezienia tekstu "Płatonowa", który podważa w sposób oczywisty piękną legendę, czy dyskusjom zażartym o Czechowie współczesnym przy okazji każdej nowej inscenizacji, czy zapałowi i energii, z jaką Natalia Modzelewska walczy o nowoczesną interpretację teatru Czechowowskiego, czy zafascynowaniu "Płatonowem" Adama Tarna, który (tłumaczy Czechowa pomiędzy Beckettem, Pinterem i Ionesco.
W drugiej połowie wieku XX oczyściło się na tyle pole widzenia, że możliwe stało się teoretyczne porozumienie z Czechowem, ale nie znam ani jednego praktyka teatralnego, który wiedziałby, co zrobić na scenie z tym nowo odczytanym, ale jeszcze ani razu nie zagranym "współcześnie" Czechowem. Prawda, że "dopiero dziś zaczynamy rozumieć kim był Czechow - dla Rosji, dla całego wieku dwudziestego", ale ciągle jeszcze nie wiemy, czym jest dla dramatu współczesnego i czym mógłby być dla współczesnego teatru. Czechow i, oczywiście, "Płatonow".
Nie jestem też pewien, czy sam "Płatonow", który istotnie mógłby posłużyć w tej chwili za klucz do dramaturgii Czechowowskiej, jest sztuką, z którą nie ma wreszcie kłopotu. Oczywiście, nie ma tu już najmniejszych wątpliwości, że autorowi "wyszedł nie dramat, lecz komedia, a nawet farsa", sztuka nie wymaga zeskrobywania z niej różowej farbki, jaką pomazali resztę twórczości dramato-pisarskiej Czechowa inscenizatorzy z Teatru Artystycznego, jest na pewno bardziej jednoznaczna", a więc nie wymaga tak precyzyjnego nicowania jak wszystko, co zostało po niej napisane. Może nawet jest czystsza przez brak owego prestidigitatorskiego igrania z bohaterami "Trzech sióstr" czy "Wiśniowego sadu", czystsza i klarowniejsza. Co z tego, skoro jest to dla odmiany komedia bez ostatniej rewizji autorskiej, pisana bez dyscypliny nazywanej "konwencjonalnością teatralną", nie mieszcząca się w całości w jednym spektaklu, komedia, w której każdy niemal - konieczny - skrót jest zubożeniem barbarzyńskim "czegoś" lub "kogoś"; skoro z nikim znającym porządnie tekst nie można się dogadać, kim i jaka jest pierwsza z brzegu postać. Czy ma to być "Płatonow", a może "Ce fou de Platonov", a może jakoś zupełnie inaczej? Nie ma w sztuce ani jednej pozytywnej postaci, ale czy Mikołaj - bierzmy przykład najprostszy - jest kabotynem, czy też po prostu wygodnie mu w tej pozie? Czy sens ma kilkustopniowa hierarchizacja "głupoty bohatera swoich czasów" - od Pietrina, Cyryla Głagoliewa i Marii Greków począwszy, poprzez Sergiusza, Sonię, Osipa, do Mikołaja, Płatonowa, Anny i Wengierowicza-syna, który jednocześnie kompromituje najbardziej zaciekle "płatonowszczyznę" i sam jest równie nędzną kreaturą jak Pietrin? Czy..;
Zresztą, mało to ważne, żadne z tych pytań nie jest na tyle rozsądne, by warto sobie zaprzątać nim głowę. Kłopoty z "Płatonowem" polegają na czymś zupełnie innym. Po prostu, zbyt oczywiste wydaje się wszystko w tej sztuce, by nie poczuć niepokoju, czy w tym groteskowym rosyjskim Don Juanie nie ma czegoś więcej, niż się spodziewamy.
2.
Najpierw był Czechow dentystą, wyrywającym zęby brodatym kupcom taganaroskim, albo zatabaczonym profesorem zanudzającym słuchaczy nie kończącym się wykładem, albo wiejskim idiotą zdającym egzamin diakoński, albo horodniczym wkraczającym w całym swym nadętym majestacie do cerkwi w dniu imienin Najjaśniejszego Pana, albo ważnym urzędnikiem państwowym tańczącym łaskawie kadryla na balu oficjalnym, albo uniżonym podwładnym, który nawet wąsy miał pokornie w dół sczesane. Dopiero później stał się pisarzem. Osobliwe były te dziecinne zabawy domowe "w teatr", w których świat ludzi dorosłych stawał się szyderczą karykaturą. Była to przecież i zabawa, i próba obrony siebie przed "rzeczywistością". "Demoralizująco wpłynęło na mnie to, że urodziłem się, wychowałem, uczyłem i zacząłem pisać w środowisku, gdzie pieniądze odgrywają potwornie wielką rolę". Obroną był grymas i kpina. Gest teatralny był "zemstą" za chodzenie o świcie do cerkwi, za obłudę, za podłość. Ośmieszyć i wyszydzić, żartować i stroić miny; bo inaczej - "to jest sprawdzian najlepszy, skoro nie znasz się na żartach, nie rozumiesz dowcipu - przepadłeś, człowieku, nic już z ciebie nie będzie!"
Pierwszym przedstawieniem, oglądanym w prawdziwym teatrze, była "Piękna Helena" Offenbacha. Zbieg okoliczności, zapewne, ale gdyby chcieć wymyślić początek dla jego teatru, nie dałoby się lepiej trafić. Potem oczywiście Gogol, zachwyt dla "Ożenku", potem rola Horodniczego w przedstawieniu amatorskim "Rewizora", potem Nieszczastliwcew w "Lesie". Z listu do brata: "Pani Beecher-Stowe wzruszyła cię do łez? Kiedyś czytałem tę książkę, przeczytałem ją znowu przed pół rokiem dla studiów i w czasie lektury doznałem uczucia mdłości, jakiego doznaje każdy, kto zje za dużo rodzynków. Przeczytaj następujące książki: "Don Kichot" (pełne wydanie w siedmiu lub ośmiu częściach). To dobre. Jest to dzieło Cervantesa, którego cenię niemal na równi z Shakespearem..." Wkrótce miał napisać "Płatonowa". Tyle literatura i teatr. Były jeszcze inne doświadczenia. Przyjazd do Moskwy, początek studiów, konieczność utrzymywania całej rodziny - dlatego przecież zaczął pisać! - której stał się głową, głównym żywicielem i wychowawcą. Odtąd, pisze brat, "w naszej rodzinie zaczęły padać nie znane dotąd ostre i krótkie uwagi: To nieprawda, Trzeba być sprawiedliwym*, Nie należy kłamać." Dziewiętnastoletni chłopak pilnował i musztrował braci, ojca, stał się twardym, nieustępliwym, mentorskim "preceptorem". Pilnował, pouczał, wychowywał. Poczuł na sobie odpowiedzialność za innych. Poczciwy, wyrozumiały, uśmiechnięty z zażenowaniem Czechow? Sam sobie narzucił system żelazny, wspomni po latach: "...z natury mam charakter ostry, gwałtowny, itd., itd. Ale przyzwyczaiłem się do panowania nad sobą, to nie przystoi porządnemu człowiekowi, by się nie hamował. Dawniej wyrabiałem licho wie co..." Narzucił tę dyscyplinę sobie i najbliższemu otoczeniu. Równie wymagający stał się wobec ludzi, społeczeństwa współczesnego, życia. Antosza Czechonte piszący śmieszne kawałki dla "Budzików i Odprysków"? Nie, fanatyczny niemal moralista. W listach wyglądało to płasko, dydaktycznie, mentorsko: "Pijany, zlampartowany mąż--hulaka kocha swoją żonę i dzieci, ale co za sens ma taka miłość? W gazetach stoi, że kochamy naszą wielką ojczyznę, ale w czym wyraża się ta miłość? Zamiast wiedzy - czelność i zarozumialstwo przekraczające wszelkie granice, zamiast pracy - lenistwo i świntuszenie, sprawiedliwości nie ma, pojęcie honoru nie przekracza granic honoru munduru, tego munduru, który stanowi codzienną ozdobę naszych ław oskarżonych." Ale w "Płatonowie"?
Szukamy genealogii tej sztuki. Wzory literackie, elementy biografii, fragmenty korespondencji o wyraźnie publicystycznym zacięciu... Dodajmy do tego - brzmiące jakże skromnie w czasach kapłaństwa literackiego - słowa o funkcji i celach literatury: "Wydaje mi się, że nie beletryści powinni rozstrzygać takie kwestie jak Bóg, pesymizm, itd. Rzeczą beletrysty jest pokazać tylko, jak i w jakich okolicznościach mówiono albo myślano o Bogu czy pesymizmie. Artysta nie powinien być sędzią swoich postaci i tego, o czym one mówią, lecz tylko bezstronnym świadkiem." Pisarz tworzy literaturę, a nie zjadliwe donosy na świat współczesny.
To byłoby więc chyba wszystko, co było tu do wyjaśnienia. Pisał "Płatonowa" młody moralista uczulony niemal do przesady na fałsz i pozę współczesnego bohatera. Ironista ceniący najwyżej - w swej skromnej walce o prawość współczesnego świata - szyderczy żart. Kpiarz, który ośmieszając, chce pouczać. Nie jako prokurator czy u pozowany na Cycerona kaznodzieja, miotający patetyczne gromy na Katylinę; raczej jako rejestrator gestów fałszywych i fałszywych póz. No, i wreszcie - pisarz genialny. To zresztą jest chyba najważniejsze. Niewiele by nas te sprawy obchodziły, gdyby Płatonow nie był znakomitą literaturą.
3
Musiał jednak szokować "Płatonow" tych nielicznych, którzy mogli przeczytać zszyte sposobem domowym cienkie kajety młodego studenta, zanim zniknęły pod stosami makulatury biurokratycznej. Bo o czym była to sztuka? Więc - o jedzeniu. Bardzo to nietaktowne. Oto cytat z zakochanego w poczciwym Scotcie Panajewa. "Największą rozkoszą było dla mnie głośne czytanie Walter Scotta kolegom, kuzynom i różnym rezydentkom, których dom nasz był pełen. Nigdy nie zapomnę, jak jedna z nich, wychowana na powieściach pani Cottin i pani Genlis dama otyła i obdarzona ogromnym apetytem, a bardzo przy tym sentymentalna, powiedziała mi kiedyś: Ach, ten pański Walter Scott, jakaż to nuda. Wciąż tylko pisze o jedzeniu. Czechowowskie ciasta, paczula, koniaki, kawior, bałyk, łosoś, sardynki, kapuśniak, ziemniaki na gęsim smalcu, wino, wódka i pełne samowary niejednej otyłej jejmości wydać się musiały równie nudne. Nudne, bo "prawdziwe". Zadomowiła się w dramacie Czechowowskim na dobre obyczajowość rosyjska, utrwalona w codziennych, zwykłych obrzędach picia herbaty ("Jeśli nie ma herbaty, to chociaż pofilozofujmy trochę" - zaproponuje później Wierszynin), czekania na obiad, jedzenia kolacji, rozprawiania o wszystkim i niczym, kiedy to dniami i nocami szuka się "przyczyn wszelkich przyczyn", obgaduje bliźnich i nicuje na wszelkie możliwe strony własne życie, kocha i nienawidzi, traci majątki i trwoni ostatnie grosze, je, pije, śpi, umiera a najczęściej - po prostu nudzi. Życie jest nieustanną konsumpcją, trochę bezsensowną i bardzo rozwlekłą, ale przecież ta konsumpcja jest "najważniejsza". Dzień każdy jest więc opisany z drobiazgową dokładnością, Czechow nie spuszcza oka ze swoich bohaterów podpatrywanych nie wtedy wcale, gdy myślą i działają "bohatersko", albo przynajmniej są "typowi", jak tego wymagają stereotypy epoki.
Jest "Płatonow" dramatem o jedzeniu, piciu, spaniu, umieraniu. Jak wszystkie sztuki Czechowa. W "Płatonowie" jest to wszystko jeszcze w miarę obojętnym drugim planem. "Codzienność" to raczej faktura dramatyczna, niż temat przewodni. Z czasem zrobi się z tego motyw obsesyjny, to poczciwe "jedzenie, picie, spanie,umieranie" stanie się koszmarem. Celebrowanie obrzędów domowych, posłuszeństwo zniewalającemu mechanizmowi codzienności, odbierze sens życiu i barwę indywidualności ludzkiej.W "Płatonowie" jest Czechow jeszcze urzeczony barwnością życia, widzi kręcącą się bez sensu karuzelę, ale nie jest jeszcze okrutny do końca, nie mówi całej prawdy bohaterom ogłupianym przez idiotyczny kołowrotek codzienności. Ci sami ludzie staną się z czasem bardziej jeszcze "nudni, szarzy, nieciekawi, leniwi, obojętni, niepożyteczni, nieszczęśliwi", jak wobec głuchego Fieraponta zaskowyczy Andrzej z "Trzech sióstr". Dlaczego? Właśnie dlatego, że wszyscy "tylko jedzą, piją, śpią, potem umierają, rodzą się inni, także jedzą, piją, śpią i aby mc zgłupieć z nudów, urozmaicają sobie życie ohydnym plotkarstwem, wódką, kartami, pieniactwem, żony zdradzają mężów, a mężowie kłamią, udają, że nic nie widzą, nic nie słyszą, i ten przemożny, upodlający wpływ ciąży na dzieciach, gasi w nich wszelką iskrę Bożą, aż staną się tak samo nędzne, tak samo do siebie podobne, tak samo martwe jak i rodzice."
Jest "Płatonow" sztuką o codzienności, o "zwykłych" sprawach inteligencji rosyjskiej, przegrywającej zadziwiająco beztrosko grę o własne życie - do kupców, do kupujących majątki ziemskie handlarzy, do wzbogaconych chłopów, do Wengierowiczów i Łopachinów, Bugrowów i Protopowów. Z "Płatonowa" wywodzi się seria Czechowowskich domów rodzinnych, które trzeba opuścić, z "Płatonowa" wyrasta cała galeria ludzi współczesnych, którzy zmarnowali życie, albo cały czas trwali w fałszywej pozie. Z Saszy, sympatycznej jeszcze gąski domowej, zbzikowanej na punkcie Koli i gubionych pod dębem dziesięciorublówek, zrobi się Natasza, zbzikowana na punkcie swojej Soni i gospodarowania w całym domu Prozorowych; z Wengierowicza-syna zrodzi się Trofimow, który w swym nowym wcieleniu będzie udawał bohatera pozytywnego...
Jest "Płatonow" sztuką o miłości, w kilku co najmniej odmianach. To, co później będzie motywem lekko tylko zarysowanym, a więc skrytym i wstydliwym romansem Maszy i Wierszynina, nie dopowiedzianym do końca dramatem miłosno-ambicjonalnym Łopachina i Warii, ledwie zapowiedzianym złamaniem umowy małżeńskiej Nataszy - tu stanowi temat główny. Wszystkie nici zbiegają się w jednym miejscu, Płatonow wystarcza za wszystkich późniejszych bohaterów Czechowa, dziwnie niemrawych również w sprawach miłości. "Ubezwolnienie" dotyczyć będzie również dziedziny erotycznej. "Mężczyzna bez kobiety jest jak parowóz bez pary!" Tylko Płatonow ma odwagę kpić z nieszczęśliwych kochanków, i to przy pomocy jakiej metafory!
Jest "Płatonow" sztuką o nurzaniu ideału w lepkim błocie ludzkim, kupowaniu kobiet za tysiąc rubli (tysiąc rubli stanowi opłatę taryfową: tę cenę oferuje Cyryl Annie, za tę samą cenę miał jakoby odkupić Sergiusz własną żonę od Płatonowa), jest sztuką o łamaniu przyjaźni, oszustwach, mętnych interesach, fałszu i podłości, których w życiu nie sposób obejść jak kałuże. "Kiedy się człowiek rodzi, to wchodzi na jedną z trzech dróg życiowych, poza którymi nie ma innych: pójdziesz na prawo - wilki cię pożrą; pójdziesz na lewo - sam będziesz je żarł; pójdziesz prosto - pożresz siebie samego". Powiedzieć kazał to Czechow w "Płatonowie" niejakiemu Pietrinowi, jednej z najbardziej szmatławych i jednocześnie tragicznych postaci sztuki. Szyderstwo podwójne, zapewne, ale także akcent niespodziewanej dosto-jewszczyzny; "pomazani życiem" bohaterowie Czechowa nie będą już nigdy równie plugawymi kreaturami, którym "połóż (...) pięć tysięcy rubli - i ja je ukradnę. Słowo honoru, że ukradnę. (...) Połóż mi rubla - też ukradnę! Uczciwość! Hi-hi! Na co komu twoja uczciwość? Uczciwy znaczy durny". Założy im Czechow rękawiczki, napcha gębę frazesami, da tytuł profesorski, każe udawać potulnych lokai, albo w ogóle umieści poza sceną. Oczywiście, przypowieść o trzech drogach życiowych będzie i tu obowiązywała.
Jest "Płatonow" sztuką, w której po raz pierwszy pojawiają się rekwizyty i sytuacje, powtarzane obsesyjnie przez Czechowa w całej późniejszej twórczości dramatycznej: rewolwery, z których strzela wujaszek Wania, którymi odbiera sobie życie Trieplew, którymi zabity zostanie Tuzenbach - licytacje majątków, okrzyki radosne witające "nowe życie", frazesy o "staniu się wreszcie człowiekiem", przepisane później niemal wiernie słowa o tym, że "będziemy jedli swój chleb, będziemy pot przelewać, odciski sobie nacierać..."
Jest "Płatonow" sztuką o jedzeniu, piciu, spaniu i umieraniu, jak wszystkie sztuki Czechowa, których wątki, motywy i sytuacje najważniejsze zostały zapowiedziane w grotesce o "Płatonowie". Poza jednym: rozłożoną na głosy bohaterów "Mewy" dyskusją o sztuce. Tylko do tego jednego tematu trzeba było dojrzałości pisarskiej, jakiej nie mógł mieć debiutant. I tylko ten jeden temat doczekał się oddzielnej sztuki. Nęci, jak widać, prześledzenie na tym materiale różnych mutacji tego samego wątku, powtarzania jednego motywu w różnych skalach, dur i mol, przemian tych samych sytuacji i postaci, z których wyrastają w dalszej twórczości nowe dramaty i nowi, czasem zupełnie niepodobni do pierwowzoru, bohaterowie. Rzadko zdarza się podobna okazja podpatrzenia mistrza; na ogół każdy kryje swój warsztat pisarski przed ciekawym okiem gawiedzi, każe zgadywać raczej, albo po Mannowsku zaciera ślady, pewne elementy tylko, te najmniej wstydliwe, wykorzystując jako temat nowej powieści-fikcji. Uczyć się w ten sposób rzemiosła pisarskiego - tak! Ale czy sporządzenie pełnego indeksu kom-paratystycznego uczyni nas wiele mądrzejszymi w interesującej nas materii?
Oto salon rosyjski, w którym zbierają się dzień po dniu ci sami ludzie, patrzą na siebie, śledzą nawzajem ruchy - i gadają. W "Płatonowie" jeszcze między sobą, szukając możliwości porozumienia. W sztukach następnych będą mądrzejsi
o jeszcze jedno doświadczenie: nawet gadać można tylko do siebie. W "Płatonowie" obgadywali jeszcze siebie nawzajem, później będą mieli okazję mówić już tylko o sobie. Mówić tylko do siebie i tylko o sobie, prowadzić na scenie nieustanny monolog, być w tłumie podobnych sobie istot człowiekiem tragicznie samotnym, którego nikt nie słucha i nie rozumie - to znaczy poznać prawdziwy smak życia współczesnego. "Komedia, a nawet farsa" Czechowa jest jedną z okrutniejszych wizji literackich. Nie rozumiano takiej literatury w pełnym naiwnych złudzeń wieku XIX, albo nie chciano jej zrozumieć. Lukrowany Czechow z melancholijną "mgiełką i nastrojem" był aktem samoobrony. Prawda była zbyt okrutna. Rozumowanie było więc poprawne, z punktu widzenia otyłej rezydentki, którą nudziły książki mówiące o jedzeniu: tragizm na wesoło jest bardziej okrutny od smętnego nokturnu.
Łatwo nam dzisiaj znaleźć drogę do Czechowa. Mamy dramat "Czechowowski" w teatrze współczesnym na co dzień, mamy "Płatonowa", który te koszmary farsowe oświetla z drugiej strony. Oczywiście, że "Płatonow" jest komedią, jest w nim dialog komediowy i komediowe sytuacje. "Płatonow" został przez Czechowa wielokrotnie powtórzony, w różnych wersjach i tonacjach, z zachowaniem intencji "komediowych". Tyle, że potem te komedie przestały być ,"płatonowowskie", monolog tragicznie samotnego człowieka stał się komedią infernalną. Tak, to był chwyt iście Czechowowski.
4.
Najważniejsze są oczywiście w tym wszystkim kobiety. Anna, Sonia, Sasza, Maria. Rosyjskie w zachowaniu, rosyjskie z racji zajmowanej pozycji towarzyskiej, rosyjskie z urody. Komplementem najbardziej wyszukanym jest tu okrzyk pełen zachwytu: "Przytyła i wypiękniała!", "Melduję pokornie, pani generałowo, że pani przytyła i odrobinę wypiękniała.", "Jak oni po barbarzyńsku utyli! Szczęśliwi ludzie!"
Oczywiście, nie tylko kobiety są "rosyjskie". Rosyjski jest ten salon pański, w którym spotykają się zgodnie "inteligenci", owi nazwani tak przez złośliwego Boborykina ludzie "żyjący z pracy umysłowej", żałośni w swym zagubieniu społecznym antybohaterowie Czechowowscy, dalej ziemianie, wśród których znajdziemy wojskowych w stanie spoczynku, kandydata praw i radcę dworu, kupcy, którzy niedawno byli jeszcze Chłopami i którzy zaczną niedługo kupować tytuły hrabiowskie, bogaty Żyd-karczmarz i jego studiujący w Kijowie syn; wstęp ma tu nawet chłop-koniokrad i złoczyńca. Jest tu pusto, jak w całej Rosji lat osiemdziesiątych - "epoka bez dziejów", w której zapanowała ogólna niemożność, była szkołą doskonałej obojętności i bierności wobec wszystkiego, nie było miejsca nawet na wspomnienia - zresztą, wspomnienia czego? Jak brano "fortece zwane damskim polonezem"? Jest rok 1878, pijany Pietrin i Szczerbuk, potykając się o podkłady kolejowe, bełkocą coś o śmierci Niekrasowa, zmarłego w styczniu tego roku, wiadomość dotarła na pewno w ciągu tych kilku miesięcy nawet do guberni południowych. Nie jest to już przecież Rosja Gogolowska, w której "choć trzy lata galopem pędzić, a do żadnego państwa nie dojedziesz". Jest kolej żelazna, "powinna być szosa, słupy telegraficzne... z dzwonami... Dzyń-dzyń-dzyń..." Puszkin, Lermontow? Zapomniano już nawet o nich, dzisiejszy Czacki "nie szuka prawdy, tylko rozrywki, zabawy". Dzisiejszy Czacki, imieniem Płatonow, to rzeczywiście "bohater doskonałej, niestety jeszcze nie napisanej,współczesnej powieści" czy może dramatu. Ale jakże żałosnym bohaterem jest ten "doskonały przedstawiciel współczesnej nieokreśloności", jeden z tego pokolenia, z którego "wyrosną (...) tylko chwasty. Wszyscy jesteśmy zgubieni! Nie warci jesteśmy złamanego szeląga! Nie ma człowieka, którego widok nie drażniłby oczu. Jakież to wszystko jest wyświechtane, brudne...!" Czacki roku 1878 nawet lamentować nie potrafi, nawet "źle mówić o wszystkich" nie potrafi, "łapówek nie bierze, nie kradnie, żony nie bije, rozumuje jak porządny człowiek a - łajdak! Śmieszny łajdak!" W tym jednym miejscu Czechow nie wytrzymał, wpisał i siebie do tej komedii pozorów, każąc Płatonowowi spytać retorycznie: "A mnie kto ośmieszy? Kiedy?" Zresztą, Płatonow był wtedy pijany.
A inni? Wykupują weksle, licytują majątki, zakładają siedemdziesiątą którąś karczmę, albo czyszczą dubeltówki, polować jadą na przepiórki, albo wpadają na chwilkę do Rosji "wprost z Paryża, prościutko z ziemi francuskiej. (...) Był pan choć raz w Paryżu? (...) Szkoda. Ale to nic, jeszcze pan zdąży." Albo pozują na fonwizinowskich Starodumów i Milonów, "którzy całe życie jedli z jednego talerza z Bydlakinami i Prostakowymi". Albo w najlepszym wypadku stają się świętymi, którzy "tylko dlatego są świętymi, że nie czynią ani zła, ani dobra."
Strasznie wesoła jest ta komedia o Don Juanie rosyjskim! Nawet Don Juan jest nim z konieczności, innych ambicji poza kobietą mieć mu już nie wolno, żałośnie brzmi ta skarga, że "ludzie mają światowe zagadnienia na głowie, a ja kobietę!"
Najważniejsze są więc w tym wszystkim kobiety. Dzięki nim coś się dzieje w tych zżeranych przez nudę dworach. Kuszą przynajmniej Płatonowa, prowokują do gadania, puszenia się, do póz kabotyńskich, do "rozbijania, tratowania, paskudzenia", mydlenia oczu byle nowej twarzy, w byle nowej dekoracji. Komedia donżuańska się skończy, przypomni się rodzina, zjawią się wyrzuty sumienia i zacznie się nowa komedia, tym razem komedia rozpaczy i chandry - "tak długo gniłem, dusza moja tak dawno temu przekształciła się w szkielet, że nie sposób mnie wskrzesić"; komedia o rozpoczynaniu nowego życia, albo o odkupieniu winy, albo komedia lamentów, po której odegraniu pozostaje już tylko zdziwić się, iście po Czechowowsku - "a ja przecież, zdaje się, powiedziałem, że się zastrzelę?"
Jest żona, Sasza, biedna kura domowa, przestraszona ciągle i ciągle nic nie rozumiejąca, wychowana na złej literaturze, która każe jej rzucać się pod lokomotywę, by za chwilę wołać o ratunek, truć się zapałkami, opuszczać męża, wracać do niego i uciekać znowu, kiedy się dowie, że ten "z Sonią, nie z generałową", którą gotowa mu wybaczyć - Sasza traktująca poważnie gest melodramatyczny i szczerze zdziwiona, jak łatwo gest staje się nieodwracalną rzeczywistością. Istotnie, co pocznie bez Płatonowa - "dla kogo będziesz obiad gotować, komu zupę przesolisz"?
Jest panna Grekow, chemiczka wydobywająca z pluskiew eter, dziewczę "naukę wzbogacające" i uwodzone nieśmiało przez Mikołaja. Łasa na miłość Płatonowa idiotka, która jednak ma tyle charakteru, by, wzgardzona i popchnięta na stół, skarżyć do władz i sądu na Don Juana, który jej nie chciał, a któremu jest gotowa zaraz potem znowu ulec, zresztą w sytuacji najmniej się do tego nadającej.
Jest Sonia, "mądra lalka", w której "większy galimatias niż w najmądrzejszej powieści", a poza tym lód, kamień, posąg - i to z dość podłego materiału, "aż by się chciało podejść do niej d zeskrobać odrobinę gipsu z jej nosa". Charakterystyka dana przez Mikołaja wystarczyłaby, gdyby rzeczywiście móc wierzyć któremukolwiek bohaterowi "Płatonowa". Wyliczmy więc jej zasługi: otarła się o uniwersytet, gdzie nauczyła się inteligenckich frazesów o życiu, które "jednak nie przeszkadza być człowiekiem", nie przeszkadza służyć idei "na polu, na przykład wolności, emancypacji kobiet"; wyszła za mąż za mało rozgarniętego, choć poczciwego Sergiusza, przyłączyła się następnie do grona słuchaczy Płatonowa, zdradziła z nim męża w altanie, przez trzy tygodnie pozwalała sobie "zmartwychwstawać" z posłusznym nauczycielem wiejskim (eufemizmów tych jest zresztą w Płatonowie więcej, najczęściej mówi się o miłości: "zaśpiewam długą, właściwie nudną, ohydną pieśń"; Czechow to lubił, w wiele lat później będzie pisał listy do żony zaczynające się czule "Ty psie!"). Skończy drobnomieszczańskimi scenami zazdrości, padaniem na kolana, spazmami i wreszcie strzelaniem z rewolweru.
"Nie ma nic gorszego, jak być inteligentną kobietą. Inteligentna kobieta i bez zajęcia..." To właśnie Anna. Tę Czechow kompromituje najłagodniej,jakoś nieśmiało i ze zrozumieniem. Jest w tym ni to szacunek, ni to sympatia, ni to wyrozumiałość. Anną jest wyraźnie zafascynowany, jak zresztą i bohaterowie "Płatonowa". Młoda, samotna kobieta, bez mężczyzn godnych stać się jej partnerami, próbująca bezskutecznie zmusić Płatonowa do "podjęcia pieśni", a tymczasem pociągająca z butelki; drobnych złośliwości nie może sobie przecież autor darować. Podziwiają Annę i boją się Anny, boi się jej nawet Płatonow, jest kobieca i trzeźwa zarazem, inteligentna i niemoralna - jak się pochwali, fascynuje i jednocześnie paraliżuje partnerów. Nie "zeszła się" z Płatonowem. Podejrzewam, że Czechow był o nią zazdrosny, jak Osip- koniokrad. Może dlatego stała się Anna najpełniejszą i najbardziej fascynującą kobietą w jego teatrze? Jej cierpienia człowieka samotnego nie były pozą.
5.
Czechow jest bezlitosny w stosunku do wszystkich. W tłumie osób przewijających się przez scenę są tylko cztery postaci o cechach ludzkich, którym autor gotów jest to i owo wybaczyć. Anna, Mikołaj, Płatonow i Osip. Anna go fascynuje. Mikołaj śmieszy, drażni, budzi jednak sympatię za wdzięk i inteligencję. Płatonowa stara się zrozumieć. Osipa trochę się boi, trochę go Osip nabiera na "rosyjskość" i "ludowość". Ale i oni są w końcu żałośni. Najmniej oczywiście prymitywny Osip, jemu Czechow przyprawi jedynie własny "kompleks Anny". Z Płatonowem obejdzie się najokrutniej, każe mu wszystko przegrać i próbować żyć dalej ze świadomością poniesionej klęski. Szydzi z tego fascynującego mężczyzny, "w miarę niebanalnego" (co jest jakże rzadkim komplementem w ustach autora, wprawdzie wypowiedzianym przez samego Płatonowa, ale za przyzwoleniem Czechowa), bo widzi jak idiotycznie zmarnowany został bohater "doskonałej, niestety jeszcze nie napisanej, współczesnej powieści". Ośmiesza go jak wujaszka Wanię, któremu również każe wygłaszać tyrady pełne fałszywego patosu: "Ja nie żyłem, nie żyłem! Przez ciebie zmarnowałem najpiękniejsze lata swego życia! Tyś mój najgorszy wróg! Przepadło życie! Jestem utalentowany, mądry, odważny... gdybym żył normalnie, to mógłby ze mnie być Schopenhauer, Dostojewski..." Wojnickiemu również podtyka rewolwer, każe strzelać do Seriebriakowa - i chybić. Dwukrotnie. Płatonow jest jeszcze żałośniejszy w scenie z rewolwerem, jeszcze okrutniej ośmiesza Czechow tę kabotyńską próbę samobójstwa. Popatrzmy na Płatonowa przykładającego rewolwer to do prawej, to do lewej skroni: "Źle... Trzeba się zabić... (podchodzi do stołu) Wybieraj, jest tu cały arsenał... (bierze rewolwer) Hamlet bał się widziadeł... Ja się boję... życia! Co będzie, jeśli będę żył? Sam wstyd mnie zagryzie... (przykłada rewolwer do skroni) Finita la commedia! O jedno mądre bydlę będzie mniej! Jezu Chryste, przebacz moje winy! (pauza) No? Więc zaraz śmierć! Niech teraz ręka boli, ile chce... (pauza) Nie mam sił! (odkłada rewolwer na stół)." Ale da mu Czechow jeszcze jedną szansę, umierającemu po strzale Soni każe unieść się na łokciu, wskazać wchodzącego do pokoju Marka, starego woźnego sądowego podobnego do postrzelonej kaczki, któremu kiedyś zamiast napiwku wsypał do kieszeni herbatę, i wypowiedzieć ostatnie słowa: "Jemu trzy ruble!"
Mikołajowi, rezonerowi broniącemu się przed światem przybieraniem pozy kabotyńskiej, nie żałuje bolesnych poszturchiwań, każe jeść pa czulę i perfumować się, czesać się dziwacznie i bać się kobiet, romansować nieśmiało i ośmieszyć się próbą zaprezentowania towarzystwu nowej wybranki, małej idiotki Grekowej. Jeden z najinteligentniejszych ludzi, a przecież jakże bliski staremu Czebutykinowi z "Trzech sióstr"! Czechow szydzi z każdego "bohatera". Ale ciągle jeszcze nie tak okrutnie, jak w sztukach późniejszych, które miały się pojawić po "Płatonowie". Tu każda postać ma podwójną charakterystykę, określa je sytuacja i działanie, odmalowują uczynne języki bliźnich. W złośliwych przytykach jest coś z plotki towarzyskiej, której nie zawsze można wierzyć, obmawiany ma zawsze szansę wzbudzenia współczucia i wyrozumiałości. Podwójne charakterystyki nie pokrywają się, istnieje szansa wybronienia tych czterech postaci przed nazbyt jednoznacznym ośmieszeniem. Co ważniejsze jednak - bohaterowie "Płatonowa" mają jeszcze świadomość, że są u pozowani, że gesty ich są fałszywe. Nie uwierzyli jeszcze w "gębę", jaką sami sobie przyprawili, albo jaką narzuciło im życie. Gestowi fałszywemu towarzyszy świadomość fałszu. Olga, Masza i Irena, z całą już powagą plotą o pracy, o wyjeździe do Moskwy, o nowym,prawdziwym życiu, które się tam zacznie.
6.
"Płatonowa" pisał dwudziestoletni, może dwudziestoparoletni chłopak. Nie umiał pisać sztuk, to pewne. Puchł mu tekst, powtarzały się sytuacje, niektóre są sklecone z żałosną nieporadnością. Może właśnie z niedostatków warsztatu bierze się "inność" "Płatonowa", w którym jest cały późniejszy Czechow, ale który nie jest jeszcze wirtuozerskim popisem literacko-teatralnym. Nie jest tak "cienki" i wypolerowany, bardziej dydaktyczny i chyba również klarowniejszy. Ale i z Płatonowa da się wykroić dramat serio równie łatwo, jak krotochwilę błazeńską. Konieczność skrótów i skreśleń, luz interpretacyjny z powodu podwójnej charakterystyki, piętrowe pozy bohaterów - ułatwiają wszelkie zabiegi adaptacyjne. "Płatonowa" nie można niestety zagrać w całości, nie można też odczytać jednoznacznie którejkolwiek z postaci. Wszystko będzie interpretacją, dowolną improwizacją na niewiadomy temat. Czy więc wracamy do punktu wyjścia, do sporu o gatunek? "Komedia, a nawet farsa" - czy tragedia?
A jednak "Płatonow" jest najważniejszą szansą znalezienia Czechowa współczesnego, odczytanego poprzez doświadczenia wieku XX i poprzez dramat dwudziestowieczny. Właśnie z powodu swego młodzieńczego rozwichrzenia. Jest utworem "nieskładnym", chropawym i lekko kulejącym dramatopisarsko. Usprawiedliwiamy Czechowa, wierzymy trochę na słowo honoru w świadomie zamierzoną groteskowość. Bo w przeciwnym wypadku należałoby utwór zdyskwalifikować. Jak to zresztą uczyniły i teatry, które do roku 1956 nie kwapiły się z graniem "Płatonowa", i uczeni w piśmie, którzy "Płatonowa" starannie przemilczeli, i wydawcy, którzy tylko ukradkiem, w ostatnich tomach, wśród okruchów warsztatowych, publikowali "Płatonowa". Parada nocnych zjaw przy torze kolejowym może być znakomitym, absurdalnym pomysłem, albo żenującą nieporadnością. Kolejne wizyty Soni, Marka, Anny, Osipa, Saszy, Sergiusza, Głagoliewa i Cyryla u Płatonowa, leżącego na obitej ceratą kanapie, punktowane groteskowym komentarzem podpitego nauczyciela wiejskiego, mogą być genialnym w zamyśle i wykonaniu zabiegiem dramatycznym, albo "puszczaną" sceną, o mamucich do tego rozmiarach. Jedno z dwojga.
Oczywiście, nie mam wątpliwości, że jedną z najbardziej niedorzecznych decyzji było odrzucenie przez Teatr Mały rękopisu młodego studenta. Że "Płatonow" był wart co najmniej takiej klapy, jaką zrobiła kiedyś "Mewa". To znaczy - wart zagrania przez teatr współczesny, żeby udowodnić, jak mało ten jest w gruncie rzeczy współczesny. Tymczasem odrzucono "Płatonowa" nie jako sztukę trudną, niezrozumiałą w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, ale jako sztukę nieporadną.
Oczywiście, nie mam wątpliwości, że "Płatonow" jest literaturą i teatrem całą gębą. Że jest wobec tego tym, czym będzie na scenie teatru dwudziestowiecznego Czechow autentyczny: groteskową ironiczną historią o tragicznie zmarnowanym pokoleniu, napisaną przez moralistę, rejestrującego skrupulatnie gesty fałszywe i fałszywe pozy człowieka, przegrywającego swą donkiszotowską walkę z epoką.
Dramat Czechowa zaczyna się "Płatonowem". "Płatonow" jest jeszcze jednym kluczem do tego teatru "komedii, a nawet farsy".