Kres wędrówki
"Kres wędrówki" - sztuka w 3 aktach (6-ciu obrazach) R. C. Sheriffa. Przekład Florjana Sobieniowskiego, reżyserja Ordyńskiego.
Jeszcze jeden Remarque, tym razem w angielskiem poprawnem i nieco sentymentalnem wydaniu, opracowany na scenę. Dwie rzeczy są obecnie modne: pacyfizm i kobieta. Sheriff wybrał pacyfizm.
W okopach, w ziemiance na linji bojowej, rozgrywa się akcja, w której siłą rzeczy biorą udział sami mężczyźni. Jest to więc dramat bez kobiet: żywioł kobiecości nie został jednak z niego całkowicie wyeliminowany. Wizja kobiety, tej, która czeka na ukochanego, tej, dla której warto być bohaterem, aby stać się jej godnym - unosi się w dusznem powietrzu ziemianki, opromienia jej mroczne wnętrze blaskiem swoistego romantyzmu.
A zresztą ci wszyscy oficerowie bojowi ileż pod szorstkiemi pozorami ukrywają tego, cośmy przywykli nazywać kobiecością! Poprostu, brakuje im miękkiej dłoni matki, siostry, żony, czy kochanki i w pewnych momentach zdobywają się na odruchy zupełnie wzruszające, stwarzają sobie ekwiwalent macierzyństwa, którego tutaj w okopach są zupełnie pozbawieni. Takie np. sceny, kiedy Osborne otula kocami Stanhope'a, albo tenże Stanhope pielęgnuje śmiertelnie rannego młodszego kolegę, są to fragmenty tego typu i tak subtelnie pojętej tkliwości, jaką przywykliśmy spotykać raczej u kobiet.
Ale nie o to chodzi autorowi. Osią konfliktu psychologicznego tej ponurej opowieści wojennej jest zagadnienie bohaterstwa. Zagadnienie to stawia autor na ostrzu noża: jego bohaterowie, zresztą w większości doskonali oficerowie frontowi, wszyscy doznają uczucia strachu, boją się, nie jak dzieci ciemnego pokoju, ale jak ludzie dorośli, świadomi istotnych niebezpieczeństw, które im grożą; liczą godziny, które mają jeszcze przebyć w okopach, oczekują ataku nieprzyjacielskiego z poczuciem wewnętrznej grozy, ze wstrętem wstępują na stopnie okopów.
Różnica polega tylko na zachowaniu się: jedni zapijają strach wódką, inni maskują go dobrym humorem, jeszcze inni nie mogą opanować nerwów i dostają ataków histerycznej paniki, - ale boją się wszyscy, nawet najdzielniejsi, pozornie najbardziej nieustraszeni. Nie boi się tylko młodziutki oficerek, który prosto ze szkoły przyszedł do okopów i rwie się junacko do wojenki; nie boi się, bo jeszcze niczego nie wie.
I tutaj szukać należy rozwiązania kompleksu bohaterstwa i odwagi. Mylnem jest mniemanie, jakoby odważnym był tylko ten, który się nie boi. Odwaga prawdziwa polega na tem, żeby przełamać uczucie strachu, każdemu człowiekowi wrodzone, i iść tak, jakby się nie bało, na śmierć lub zwycięstwo. Tylko ludzie, nie mający poczucia niebezpieczeństwa, nie doznają uczucia strachu. Ale człowiek, który nie ma poczucia niebezpieczeństwa, nie ma zazwyczaj i poczucia rzeczywistości, a wówczas przedstawia wartość tylko "mięsa dla armat", nie zaś świadomego materjału bojowego.
Rozważania Sheriff`a na temat strachu, i odwagi są właściwie błędnem kołem, z którego niema wyjścia. Konflikt jest niejako zawieszony w próżni; musi go rozsadzić wewnętrzne ciśnienie. Ale zanim to nastąpi, trzyma się widza pod tem ciśnieniem przez trzy długie akty (sześć obrazów), z których pierwszy szczególniej jest i rozwlekły, i monotonny. W miarę zbliżania się ataku nieprzyjacielskiego napięcie nerwów wzrasta, ale akcja stoi ciągle na martwym punkcie: jest to przecież jedynie walka z niewiadomem, gra w ciuciubabkę ze szrapnelami, która musi skończyć się katastrofą. Bo psychika ludzi Sheriffa jest psychika skazańców. Ci ludzie umieją umierać, jak bohaterowie, ale nie umieją zwyciężać. Wojna jest im wstrętna i niepotrzebna, wojna ich nic nie obchodzi. Jeżeli nie uciekają z placu, to tylko dlatego, że są "ludźmi przyzwoitymi", gentlemanami.
I tutaj odrazu rzuca się w oczy, jak odmiennym był stosunek nas, polaków, do wojny. Biliśmy się przecież, z początku w armjach obcych, ale każdemu z nas przyświecała myśl, że bije się za Polskę. Dla niemca, dla anglika wojna była tylko strasznym dopustem bożym, żywiołową klęską - dla nas była wybawieniem. Tamtym ludziom ewentualność własnej śmierci czy kalectwa przesłania wszystko, okop jest dla ich psychiki pułapką bez wyjścia: polak nawet w okopach miał szeroko otwarty horyzont myślowy, i kto wie, czy właśnie ta słowiańska wyobraźnia, ta zdolność do marzeń, to, co nasi przodkowie nazywali "rycerską fantazją" - czy to właśnie nie stanowi o naszej indywidualnej wyższości bojowej nad materjałem germańskim i anglosaskim. Przecież i my mamy inwalidów wielkiej wojny, wojny bolszewickiej, obrony Lwowa i t. d.: ale trzeba posłuchać, jak ci ludzie opowiadają o wojnie, trzeba zapytać, czy który z nich żałuje, że był tam, w ogniu - aby zrozumieć, jaka przepaść dzieli zawodowego cywila od urodzonego wojaka.
Sztuka Sheriffa jest ze wszech miar ciekawym dokumentem antiwojennego nastawienia, tem ciekawszym, że operuje subtelnemi efektami psychologicznemi. Dzięki temu z jednej strony może mieć pierwszorzędne znaczenie propagandowe w akcji pacyfistycznej, z drugiej - zniewala kulturalnego widza niezwykłem podejściem do tematu, wykwintną w swej niesłychanej prostocie robotą artystyczną.
Koronkowość tej roboty uwypukla świetna gra artystów: Węgrzyna, Szymańskiego, Warneckiego, Orwida i innych. Mocno hamowane tempo djalogu może zbyt jaskrawo podkreśliło angielską flegmę, ale doskonale wytrzymało "styl" okopowy, gdzie właściwie całe życie polega na czekaniu. Huraganowy ogień i zawalanie się ziemianki w ostatniej odsłonie dobrze było obliczone na wrażliwość "cywilów".