Długonogie kłamstwo
"Długonogie kłamstwo" na bydgoskiej scenie było polską prapremierą włoskiej komedii.
Prapremiery witać należy jako pochwały godny przejaw podejmowania ryzyka artystycznego. Także fakt zaprezentowania nam po raz pierwszy sztuki mającej cechy włoskiego stylu neorealistycznego powinien być zanotowany z uznaniem przez miłośników teatru.
Z bogatej literatury dramatycznej Włoch popularyzowany był u nas no wojnie prawie wyłącznie XVIII-wieczny Goldoni. Ograniczać repertuar włoski do Goldoniego to jednak mniej więcej to samo, jakby komedię polską miał reprezentować we Włoszech wyłącznie Fredro. Eduardo de Filippo w Warszawie ("Rzym - miasto milionerów") i Bydgoszczy jest zapowiedzią śmielszego sięgania do współczesnego obcego repertuaru. Że przy tej okazji pokazano na naszej scenie utwór neorealistyczny, charakterystyczny dla stylu nadającego obecnie ton współczesnej sztuce włoskiej - należy uznać za trafne pociągnięcie repertuarowe. W toku aktualnej u nas dyskusji nad realizmem poznajemy jego ciekawą, artystycznie płodną odmianę. Nie kusząc się w tym miejscu na określenie istoty włoskiego neorealizmu (u nas w Polsce lepiej znanego z filmów niż z teatru i literatury) ograniczam się do stwierdzenia, że reprezentanci tego kierunku przedstawiają ludzi prostych i zwykłych, malują życie codzienne, operują silnymi kontrastami, wprowadzają w silnych dawkach humor, każą przemawiać faktom, unikają odautorskiego komentarza. Zaletę kierunku, bliskiego realizmowi krytycznemu, stanowi zasygnalizowanie bolączek społeczno - ekonomicznych oraz społeczno - moralnych w ustroju kapitalistycznym. Wadą lub niedociągnięciem ideologicznym neorealizmu jest brak ukazywania perspektyw i skłonność do naturalistycznych wyjaskrawień.
Jakkolwiekbyśmy oceniali neorealizm, trudno nam nie przyznać, że "Długonogie kłamstwo" jest komedią z talentem napisaną, pełną zaskakujących efektów scenicznych, iskrzącą się od dowcipu i skłaniającą do głębszej refleksji. O co chodzi w tej sztuce znanego twórcy filmów, reżysera, aktora i autora dramatycznego - mówi sam tytuł. A więc zakłamanie, jakaś elephantiasis zakłamania w życiu! Byleby były zachowane pozory moralności, na każdą podłostkę ważą się przeraźliwi małomieszczanie komedii de Filippo.
Zrazu nie mamy czasu na uogólniające wnioski natury społecznej. Tak szybko jedna sytuacja goni drugą, tak raptownie po sobie też następują dramatyczne spięcia, przesycone przednią komiką. Zwłaszcza pierwsze dwa akty zaskakują widza zmiennością sytuacji i zdumiewają umiejętnie prowadzoną intrygą. Akt trzeci - ułożenie się stosunków w myśl zasady: "Jakby niczego nie było" - jest sam w sobie również wielką niespodzianką. Niestety, fajerwerk żywej akcji już się wypalił...
Spektakl w reżyserii IRMY CZAYKOWSKIEJ miał wyrównany poziom. Wykonawcy przeważnie dali nieprzeciętny styl gry. U ALOJZEGO MAKOWIECKIEGO (potworny w swym egoizmie i sknerstwie stary kawaler Rosetti), SŁAWOMIRA MISIUREWICZA (bardzo oryginalne ujęcie postaci frazesem i pozą operującego kombinatora Cigonello), KLARY KOROWICZ - KAŁCZANKI (wdówka Cristina, jakby unowocześniona, bardziej pikantna odmiana naszej pani Dulskiej), PAWŁA BALDY`EGO (Guliamo Caputo, zgoła niesentymentalnie potraktowany bileter kina żeniący się dla stanowiska z panną z dzieckiem i odstawiający czułego ojca), LUCYNY ĆWIKLIKÓWNY (Angelina Trambetta) oraz STEFANII CICHORACKIEJ (Niańka) - wystąpiła dobrze zamierzona przez autora ostrość rysunku psychologicznego z lekkim odcieniem groteski.
DANUTA BALICKA rolę Olgi Cigonello, pełnej temperamentu i krwistości Włoszki, u której namiętność idzie w parze z wyrafinowanymi kombinacjami natury finansowej, a przewrotność zakłamania osiąga chyba szczyty - zagrała z dużą werwą, unikając szczęśliwie pokusy do szarzy, tak tutaj niebezpiecznej i nęcącej. Natomiast Graziella w interpretacji KRYSTYNY MUELLER wypadła bezbarwnie i mdławo.
Jest w "Długonogim kłamstwie" świat ludzi biednych, a raczej przez wojnę wyrzuconych poza burtę, którym trudno doszlusować do świata ludzi "mocnych" kłamstwem, blagą i kombinatorstwem. Tych w sztuce reprezentują rodzeństwo Constanza w interpretacji, WANDY RUCIŃSKEJ oraz Libero Incoronato w bardzo dobrym wykonaniu HIERONIMA KONIECZKI. Wydobył on trafnie poetycki wdzięk jaki ma postać nieporadnego wobec życia rezonera i ironisty, człowieka uczciwego i jakby zabłąkanego wśród okazów swoistej fauny ludzkiej.
Wreszcie jeszcze jeden, już bezimienny aktor. Oczywiście nie ma go na afiszu, lecz był stale na scenie. Tym aktorem to klimat powojennego małomieszczańskiego środowiska włoskiego, bardzo trafnie zasugerowany: mniej może dekoracjami ANTONIEGO MUSZYŃSKIEGO, ile pełną wyczucia grą zespołu.