Artykuły

Santa Violetta

"Melancholia / Violetta Villas" Artura Pałygi w reż. Tomasza Wygody w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Joanna Targoń, członek Komisji Artystycznej XXI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

W foyer łódzkiego Teatru Nowego kręci się dyskotekowa kula i rozbrzmiewa głos Violetty Villas - niezwykły i nieznośny, swobodnie pokonujący najtrudniejsze frazy i niespodziewanie rozjeżdżający się w podejrzanych ozdobnikach, westchnieniach, łkaniach, piskach, vibratach. Nadmiar uczuć rozlewa się po teatrze, Violetta jest to figlarna, to rozdzierająco sentymentalna, to znów królewska. Widzowie schodzą się powoli, ci starsi, popijając kawę, wspominają gwiazdę, jej włosy, suknie, Amerykę, Paryż, Las Vegas, los, który wyniósł ją tak wysoko, a potem strącił tak nisko. Dla młodszych Villas jest już legendą, może królową kiczu, może królową campu, a może dziwadłem z zamierzchłej epoki. Tych młodszych jest zresztą mniej niż starszych; nazwisko jedynej polskiej piosenkarki, która naprawdę zrobiła spektakularną (choć krótką) karierę za granicą przyciąga najwyraźniej głównie tych, którzy towarzyszyli gwieździe na bieżąco. Ale nie ma co wyciągać daleko idących wniosków - może jutro albo pojutrze skład widowni się zmieni.

Na scenie Villas już nie zaśpiewa. Nie będzie też kaskady złotych loków, zdumiewających kreacji, powłóczystych spojrzeń spod przesadnie długich rzęs i tego wszystkiego, z czym Violetta Villas kojarzy się tym, którzy choćby przejrzeli pospiesznie filmiki na YouTube. Początek jeszcze daje nadzieję na taką Villas - na tle kurtyny prężą się chłopcy w kąpielówkach i czepkach, konferansjer w czerwonej marynarce zapowiada występ gwiazdy. Chłopcy to echo owych tancerzy, otaczających Violettę na estradzie (a w Las Vegas było ich stu - co często gwiazda wspominała), a też sugestia, że Villas to przecież gejowska ikona. Ale z występu nici, bo sponsor zniknął; tak rzeczywiście stało się w Łodzi podczas wyboru Mistera Polski w roku 1990. Jesteśmy więc już na końcowym etapie kariery bohaterki spektaklu, etapie odwoływanych - z różnych powodów - koncertów.

Gdy odsłoni się kurtyna, zobaczymy drewniany domek, właściwie budę, pokrzywioną i biedną, rozgrzebany barłóg i grupkę tancerzy. Nie pięknych i prężnych jak w prologu, ale obdartych (malowniczo), snujących się i tarzających po scenie. To zwierzęta Villas, jej dzieci, przygarnięte sierotki, jedyne istoty, z którymi czuje się dobrze, wśród których jest królową. Villas gra Monika Niemczyk, szczupła, subtelna i powściągliwa, jakże inna fizycznie od bujnego i nieco wulgarnego pierwowzoru. Ale gdy pooglądać wywiady z Villas, widać, że ona też była delikatna i comme il faut, co kontrastowało ze strojem, fryzurą i makijażem nie z tej ziemi.

Tomasz Wygoda (reżyser) wespół z Arturem Pałygą (autor tekstu) postanowili zajrzeć w duszę Villas, potraktować poważnie to, co wydawało się jedynie - z powodu ekspresji artystki - kiczowatym pokazem emocji. Te rozmowy o Bogu, klękanie na scenie, krzyżyk na bujnym dekolcie, łkania, modlitwy, przygarnianie wszelkiego bożego stworzenia. Oglądane niejako od wewnątrz, nabrały autentyczności i stały się czymś w rodzaju własnej, pokrętnej mistycznej drogi do świętości. Mistyczki (jak mówi się zresztą w spektaklu) zwykle były podejrzane, więc czemu nie mielibyśmy uwierzyć tej właśnie? I jakoś wierzymy, dzięki Monice Niemczyk, która potrafiła nadać całej tej konstrukcji prawdę, siłę i prostotę.

Violetta chce być taką świętą jak Faustyna, Teresa, Maria Magdalena. Świętą niewysłuchanych i niemych. Okazuje się jednak, że jest kandydatką na patronkę gejów, transów i lesbijek; pojawia się drag queen, która przynosi do biskupa podanie z licznymi podpisami w tej sprawie. Nie jest to rzecz jasna scena realistyczna - wszystko rozgrywa się bowiem pod ową rozpadającą się chałupą otoczoną metalowym płotem, no i w imaginacji Villas, gdzie mieszają się wspomnienia z dzieciństwa i Las Vegas, głos staje się darem i przekleństwem, obcym ciałem, a Frank Sinatra - świętym Franciszkiem i kochankiem jednocześnie. Jedyną osobą sprowadzającą brutalnie na ziemię zanurzoną we własnej duszy Villas jest opiekunka (Beata Kolak), okrutna, nieprzyjemna i zasadnicza.

Spektakl jest nierówny - najciekawsze jest w nim przyjęcie perspektywy Villas. Nie powiodło się natomiast połączenie choreografii i teatru. Tancerze-zwierzęta snują się po scenie, choreografia nie jest na tyle ciekawa, żeby była czymś więcej niż ekstrawagancki ozdobnik, w gruncie rzeczy ilustracyjny. Reżyser skupił się na warstwie dramatycznej, co o tyle dziwne, że jest tancerzem i choreografem, a "Melancholia. Violetta Villas" jest jego debiutem reżyserskim.

Spektakle o artystach, zwłaszcza te, których twórcy nie poprzestają na odtworzeniu biografii, a pragną dotrzeć do wewnętrznej prawdy bohatera, rzadko się udają. Bo przecież nie jest tak prosto, że gdy zdejmiemy z artysty kostium, automatycznie ukaże się prawda. Prawdą w wypadku Villas były przecież też jej włosy, kostiumy, rzęsy, fobie, głos i cała aura wielkiego, choć tandetnego świata, a nie tylko jej melancholia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji