Artykuły

Ten zegar stary

Poznań. Wczesne lata 50. Ojciec mój, ADOLF DRZEWICA POPŁAWSKI, zostaje zaangażowany do miejscowej opery. Ma objąć stanowisko głównego reżysera i pod ręką swego kuzyna - wspaniałego kapelmistrza dyr. Waleriana Bierdiajewa - wystawić w rekordowym czasie trzech miesięcy nową operę Szeligowskiego "Bunt żaków" - wspomina Mieczysław Popławski Drzewica.

Cała więc nasz rodzina przenosi się ze straszliwie zrujnowanego Wrocławia do stolicy Wielkopolski. Widać w niej jeszcze dużo śladów działań wojennych. Miasto też jest pełne ludzi, bo uciekinierzy przed posuwającym się w 1945 roku frontem jeszcze do końca zeń nie wyjechali. Mieszkań wolnych brak, a spać gdzieś trzeba. I tak "poświęcając się dla sztuki" - zamieszkaliśmy w kilka osób z rodzicami na czele - w malutkim służbowym mieszkanku - w gmachu Opery.

Mieściło się ono bardzo wysoko, prawie pod samym metalowym dachem, i przylegało do prowizorycznego magazynu dekoracji teatralnych. Stłoczono tam nadnaturalnej wielkości figury półnagich żołnierzy egipskich (z masy papierowej), którzy zamiast statystów powiększali armię faraona w "Aidzie". Stał również potężny zegar kurantowy i portrety "prababek Miecznika" ze "Strasznego dworu". Były także elementy dekoracji z "Cyganerii", "Fausta" i horyzonty z wielu innych oper.

W czasie prób i spektakli - muzyka orkiestrowa i głosy wspaniałych śpiewaków docierały do nas z całą ostrością. Mogliśmy napawać się śpiewem Barbary Kostrzewskiej, Antoniny Kaweckiej, Wacława Domienieckiego, Mariana Woźniczki czy Edmunda Kossowskiego. Kiedy zaś chciało się ich zobaczyć na scenie, we wspaniałych kostiumach i w cudownych dekoracjach Szpingiera lub Jarockiego - wystarczyło zbiec nieco niżej i usiąść na balkonie. A piękno muzyki i plastyki zaczynało wypełniać całą osobę młodego chłopaka. Nikt mi tego nigdy nie odbierze.

Ja naprawdę, właśnie wtedy, po raz pierwszy w życiu poczułem się lepszym człowiekiem. A przecież - były to tylko, a może aż tylko, próby i przedstawienia operowe. Jednak nie samą sztuką człowiek żyje. To banalne, ale prawdziwe. W małym pokoiku na poddaszu było nam za duszno i za ciasno. I dlatego pewnego wieczora wyniosłem się z niego do magazynu dekoracji. Umościłem sobie wygodne leże wśród horyzontów, periaktów i paludamentów. Było to magiczne miejsce. Specyficzne zapachy klejów, naturalnych farb i perukarskiego mastixu (przechowywanego w skrzyniach nieopodal) kołysały mnie do snu.

Dziś już teatr tak nie pachnie. A szkoda! Akustyka w dużym magazynie okazała się ogromna, toteż w krótkim czasie opanowałem muzycznie i tekstowo większość ról męskich z ówczesnego repertuaru Opery Poznańskiej. Oj przydało mi się to później w reżyserskiej pracy, przydało. Miałem nareszcie trochę przestrzeni i ukochaną muzykę. Byłem szczęśliwy.

Aż tu nagle, którejś zimowej, nocy stało się coś dziwnego. Obudziło mnie bicie zegara. Wysunąłem nos spod koca i horyzontu, w które byłem zawinięty i spojrzałem odruchowo na kurantowy zegar ze "Strasznego dworu". Oświetlone przez wąskie okienko - promieniami księżyca - wskazówki stały na godzinie 12.00. Jakieś niewielkie światełko tliło się także w rogu magazynu. Usłyszałem trzask i właśnie ono zgasło. Tylko księżyc nadal rozjaśnił praprababki Miecznika w portretowych ramach i stojący między nimi wielgachny szafkowy czasomierz. Zrobiło mi się zimno i bardzo nieswojo. I wtedy z czarnej przestrzeni magazynu doleciał głos mego ojca, żartobliwie śpiewającego partię Macieja ze "Strasznego dworu":

"Czemuśmy nie wzięli świecy?"

Odpowiedziałem machinalnie słowami Skołuby:

"Księżyc świeci panie bracie..."

Niewidoczny Papa zaś przejmując moją rolę, ripostował:

"Zważaj wasze, tam w komnacie jeden z młodych panów stanie... Teraz obejrz się za plecy..."

Ja - "Malowidła niby mary i zepsuty zegar stary..."

Ojciec - "Tu będziesz spać!!"

Ja - "Ja na to nigdy nie przystanę..."

Przestraszony dziwną scenerią i zaistniałą sytuacją chciałem naprawdę uciekać. Ale do opowieści Skołuby o stojącym od 100 lat zegarze (uruchomianym tylko przez duchy) i kłócących się portretach Miecznikowych praprababek już nie doszło, bo znowu włączono elektryczność. I czar prysnął. Kurant zegarowy okazał się dzwonieniem nocnego tramwaju... A dalekie światło drgające w czerni, było łazienkową żarówką, przy świetle której golił się mój Papa przed zjedzeniem śniadania i udaniem się na poranną próbę. Reszty dokonała moja wyobraźnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji