Potomkowie Niedźwiedzia mają głos
Nie uwierzyłem na słowo stołecznym recenzentom, komentującym w TV XIX Warszawskie Spotkania Teatralne w to, że Izabella Cywińska mogłaby zrobić spektakl nieaktualny, spóźniony, a zatem zrealizować przedstawienie bez głębszego uzasadnienia, także pozaartystycznego, zwłaszcza, że pokusiła się o adaptację. No bo po gotową sztukę można sobie jeszcze sięgać ot tak, dla wypełnienia luki w repertuarze. Jeśli jednak artysta i dyrektor tej miary decyduje się na opracowanie książki dla potrzeb sceny, musi mieć przecież coś istotnego przez owe dzieło do powiedzenia. Pojechałam. Zobaczyłam. I... Ale po kolei.
Marek Hłasko zastanawia się w "Cmentarzach" jakie będzie pokolenie wychowane przez stalinowców, jacy będą ludzie narodzeni nawet po latach pięćdziesiątych? (...) Kiedyś będziecie musieli im spojrzeć w twarz. Kogo wtedy zobaczycie? Konsekwencje przejdą oczekiwania - mówi główny bohater do swoich współczesnych. I rzeczywiście, stalinizm przeminął, a w społeczeństwie tkwią głęboko skutki tej ideologii. "Cmentarze" to przecież pytanie o nas współczesnych i tych, których wychowujemy. My jesteśmy adresatami tego utworu. Ma on nas wprowadzić w klimat tamtej epoki. Epoki, która zaciążyła poważnie na naszym obliczu. Bo tylko poprzez tego typu konfrontację - przyjrzenie się źródłu - wiedzie droga do rozrachunku z samym sobą, jest szansa na wewnętrzne wyzwolenie każdego. A od tego już blisko do ogólnego przeistoczenia.
Przecież patrząc na strach Niedźwiedzia musimy widzieć w nim rodowód własnego strachu, a przyglądając się cynizmowi Malarza dostrzegać genezę własnego cynizmu. Nam dziś szczególnie groteskową wydaje się naiwność Franciszka Kowalskiego, nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić, że kiedyś istnieć mogli ludzie naprawdę wierzący w komunistyczne idee. My spostrzegamy już tylko takich, którzy tę wiarę udają. Jesteśmy zdemoralizowani, bezideowi. Ciągle jeszcze trzęsiemy się ze strachu, zacieramy własne rysy w obowiązujących minach, jak gdyby duch Stalina wciąż trwał wśród nas. Jeszcześmy się nie wyzwolili. To właśnie nam tu i teraz, jak nigdy i nigdzie, potrzebna jest uczciwość i odwaga. Bo wydaje się, że mamy szansę. Ale żebyśmy jej nie zaprzepaścili, musimy jak najczęściej zaglądać w oczy Niedźwiedziowi, a potem patrzeć w lustro. I wydaje się, że niezależnie od cenzurek, jakie wystawiono spektaklowi w Warszawie, a może wbrew nim, publiczność docenia wagę tego problemu, bowiem mimo że od premiery minęło już prawie dziesięć miesięcy, na przedstawienie trudno się wcisnąć.
Ale "Cmentarze" to nie tylko nośna problematyka, to także wydarzenie artystyczne. Wspaniałe przedstawienie. (Przede wszystkim doskonała adaptacja idealna konstrukcja (o co w tego typu formie scenicznej szczególnie trudno), dobre tempo, wysoki i bardzo wyrównany poziom gry aktorskiej. Tu naprawdę trudno kogokolwiek wyróżniać, bo wszyscy, od głównej roli po epizody, są świetni. Mimo wszystko chyba jednak najtrudniejsze zadanie ma Jerzy Stasiuk w roli Franciszka Kowalskiego. Niełatwo bowiem grać człowieka nijakiego, szarego, pozbawionego jakichkolwiek cech indywidualnych, poza jedną - wyolbrzymioną do rozmiarów groteski - ideowością polityczną. Aktor czyni to znakomicie. Co więcej, gra tak, by eksponować indywidualne cechy partnerów.
Szare dekoracje, szare lub granatowe, bardzo zuniformizowane i nijakie kostiumy pomagają w odtworzeniu tego specyficznego klimatu lat 50., oddaniu ich nastroju. Ale mimo ponurego tematu, dzięki bardzo umiejętnemu akcentowaniu sytuacji i kwestii groteskowych, na widowni często rozlega się śmiech. Śmiech, który rodzi potem refleksję.