Artykuły

Głos z innego świata

Ewa Podleś nie jest śpiewaczką, to za mało. Jest zjawiskiem, o nieludzkiej perfekcji i nieziemskim talencie. Czy istniał w XX wieku drugi taki głos, który potrafił doprowadzić słuchacza do ekstazy? - o płycie "Ewa Podleś z Orkiestrą Filharmonii Poznańskiej" pisze Adam Olaf Gibowski w portalu Kultura u podstaw.

Pisanie o fenomenie głosu i sztuki Ewy Podleś jest zadaniem niemal karkołomnym, bo jak nazwać nienazywalne? Nadać imię czemuś, co znamy, czujemy, być może nawet zdarza się nam to rozumieć, ale nie potrafimy tego adekwatnie uchwycić w języku, czy jak chce poeta "odpowiednie dać rzeczy słowo". Niemniej, to zadanie nęcące, które prowokuje i porywa. Jest w nim także niemała doza bluźnierstwa i profanacji.

Oto ty, Interpretatorze ważysz się naruszyć tajemnicę sztuki. Ma to w sobie coś z pozytywistycznej myśli, która chce policzyć, pojąć, wytłumacz i oznajmić światu - jest tak, a tak. Nie jesteś jednak tak pyszny Interpretatorze, przez te wszystkie lata urósł Ci metafizyczny garb, który chroni Cię przed pokusą obiektywizowania, dawania gotowych i uniwersalnych prawd. Zadajesz pytania, ale jesteś w tej szczęśliwej sytuacji, że raczej zaciemniasz, niż rozjaśniasz. Marna byłaby z ciebie Salome. Zamiast kusić tańcem siedmiu zasłon, zrzucać jedną po drugiej, ku uciesze publiczności, popadłbyś w niełaskę króla, który nie zniósłby widoku coraz bardziej zakrywanego ciała. Ale ulżyj sobie, zatańcz, a im bardziej rąbek u spódnicy będzie plątał się między nogami, tym głośniej krzycz, że już nie możesz, a chcesz!

Nie wiem kiedy zrodziłeś się we mnie dokładnie Interpretatorze, pewnie gdzieś w połowie lat 90-tych. Była niedziela, na szklanym ekranie Emilia Skalska, komentowała koncert, nadawany wprost z auli UAM. Pamiętam prowadzącą, elegancką dziennikarkę TVP Poznań mówiącą spokojnie, ale z entuzjazmem, choć wtedy jeszcze nie znałem tego słowa.

Tyle o Twoich narodzinach we mnie. Przez następne lata rosłeś ze mną, czasem szybciej niż ja sam. Nie raz, nie dwa, miałem przez ciebie nieprzyjemności. Narodziłeś się z mieszanki niezgody na fałsz, zachwytu i podziwu, a także morza ironii, które stało się podstawowym tropem i pokarmem.

Poczułeś się na tyle pewnie, że nawet nie zorientowałeś się, kiedy na kilka miesięcy pozbawiłeś mnie podstaw egzystencji, bo musiałeś zamanifestować swoje "Ja". Wyrzucili mnie wtedy z pracy, bo musiałeś wygłaszałeś bezkompromisowe sądy. Zachciało Ci się żarliwej obrony honoru Mozarta przed Pippo Delbono. Dostałeś wtedy po łapach. O znów przejąłeś głos, teraz mówisz Ty, nie ja.

Nie jesteś jednak pasożytem, jak mogłoby się czasem wydawać, potrafisz się odwdzięczyć. Właśnie w takich chwilach jak ta, kiedy słucham płyty z nagraniem koncertu Ewy Podleś, jesteś naprawdę wielkim przyjacielem, Interpretatorze. Nie oddam Ci jednak głosu w pełni, jak byś sobie tego życzył, muszę mimo wszystko Cię kontrolować i mieć władzę nad pokrętłem głośnika.

Ale mów proszę, jest nawet szansa że ktoś Cię wysłucha:

- Ewa Podleś nie jest śpiewaczką, to za mało. Jest zjawiskiem, o nieludzkiej perfekcji i nieziemskim talencie. Takie zjawiska, to najszlachetniejsze precjoza, które zmieniają sposób myślenia o muzyce, kształtują wrażliwość, konstytuują nowe ścieżki interpretacji. Trudno znaleźć język, który oddałby doskonałość tej sztuki. Czy istniał w XX wieku, drugi taki głos, który potrafił doprowadzić słuchacza do ekstazy? Tak, jak była tylko jedna syrena, którą trudno porównywać z kimkolwiek innym, tak jedna jest Ewa Podleś. Jej głos i sztuka są unikatowe i niepowtarzalne, każda próba porównania ich do czegoś innego, spełznąć musi na niczym. Szczegółowe omawianie i analizowanie jej interpretacji, byłoby rzeczą grzeszną i niegodziwą, bo cóż powiedzieć o doskonałości, nad to że jest doskonała? Tylko szaleniec mógłby się na to odważyć. Wszystko, co można zrobić, to zatopić się w jej śpiewie, boskim, bo wielkim i niepojętym.

Nieszczęsny król Tracji, cudowny cierpiętnik kultury antycznej i genialny harfista Orfeusz, bohater XVIII-wiecznej opery Christopha Willibalda Glucka, zstępuje do piekieł, by przywrócić życiu Eurydykę, która straciła życie w ucieczce przed lubieżnym Aristajosem. W staraniach o życie ukochanej Eurydyki, głosu Orfeuszowi użycza Ewa Podleś, wrzucając słuchaczy w ocean smutku i żalu. Mimo pogodnego C-dur, aria "J'ai perdu mon Euridice" w interpretacji Podleś zyskuje przejmujący charakter lamentu. Jej ciemny, ale i ciepły kontralt na chwilę zmienia barwę, staje się szklistym wyrazem rozpaczy, której nie sposób ukoić. Jest to jeden z najpiękniejszych lamentów w całej literaturze operowej, artystka doskonale rozumie, w jaki sposób dzięki prostej fakturze, uczynić zeń perłę. Ileś w tym śpiewie niesamowitych barw!

"Voce di donna o d'angelo" z Giocondy Amilcare Ponchielliego, które szczęśliwie znalazło się na płycie "Ewa Podleś z Orkiestrą Filharmonii Poznańskiej" jest najlepszym dowodem na niesamowitość głosu wielkiej artystki. Prosta i nieduża aria, która w interpretacji Podleś urasta do miary operowego klejnotu. Sugestywność dramatu starej i niewidomej matki, oskarżonej o czary, cudem wybawionej od śmierci, przyniesie wybawicielce Laurze szczęście. Tak jak niesie ją słuchaczowi każda nuta i fraza tej arii.

*Płyta "Ewa Podleś z Orkiestrą Filharmonii Poznańskiej" ukazała się w grudniu 2014 roku, w wydawnictwie płytowym DUX

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji