Ukryte w operze
Dziś premiera opery "Transcryptum". Jej autorem jest jeden z najbardziej rozchwytywanych młodych kompozytorów Wojtek Blecharz.
Stołeczni melomani mogą znać jego utwory z Warszawskiej Jesieni czy z festiwalu instalacji muzycznych Mecz Towarzyski, który przygotował z Nowym Teatrem rok temu w Królikarni. Wojtek Blecharz ma 32 lata, studiował kompozycję w Akademii Muzycznej, obecnie robi doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego. Fragmentem doktoratu jest opera "Transcryptum", która dziś ma premierę w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Jest ona drugą częścią wieczoru "Projekt P", podczas którego publiczność zobaczy także kompozycję Jagody Szmytki "Dla głosów i rąk" w reżyserii Michała Zadary.
W "Transcryptum" widzowie wędrują po długich korytarzach wąskich schodach, ogromnych salach-pracowniach. W trakcie tej drogi słyszą muzykę, widzą elementy scenograficzne autorstwa Ewy Marii Śmigielskiej i instalacje świetlne Wojciecha Pusia - budują one opowieść o kobiecie, która w przeszłości przeżyła dramatyczne wydarzenie.
WOJTEK BLECHARZ:
- Budynek Teatru Wielkiego jest niezwykły, ma nieskończoną liczbę korytarzy, w których traci się poczucie kierunku, czasu, bardzo łatwo się zgubić
- Punktem wyjścia do napisania opery było zjawisko traumy psychologicznej. To doświadczenie tak ekstremalne, że w momencie dziania się wykracza poza granice naszego rozumienia, i dlatego wraca potem do świadomości pod postacią koszmarów, halucynacji, fragmentów wspomnień, które prześladują. Struktura tego zjawiska mnie zafascynowała - mówi kompozytor. - Kiedy zdecydowałem, że sam będę reżyserował "Transcryptum", było dla mnie oczywiste, że scena nie jest moim miejscem. Budynek Teatru Wielkiego jest niezwykły, ma nieskończoną liczbę korytarzy, w których traci się poczucie kierunku, czasu, bardzo łatwo się zgubić - dodaje.
Publiczność zostanie podzielona na pięć grup. Każda z nich zobaczy te same pięć przestrzeni, ale w innej kolejności. Każda kolejność jest dobra, ponieważ "Transcryptum" nie jest tradycyjnym linearnym spektaklem, a raczej czymś pomiędzy instalacją a koncertem. - W mojej operze nie ma tekstu śpiewanego, muzycy, którzy tutaj występują, nie odgrywają ról, tylko zaznaczają obecność dźwiękiem i to właśnie dźwięk jest głównym bohaterem. Chciałem wyreżyserować proces słuchania, przez który przeprowadzana jest publiczność - opowiada Blecharz.
Widzowie zostaną zaprowadzeni m.in. do ogromnej hali malarni na najwyższym poziomie budynku. Na co dzień powstają tu fragmenty scenografii do oper. - Nad nami znajduje się kopuła, która została zaprojektowana tak, aby malarze na tej dużej przestrzeni nie musieli do siebie krzyczeć. Im ciszej się mówi, tym lepiej niesie się głos. W trakcie spektaklu trzy artystki przemieszczają się i próbują znaleźć różne perspektywy dla dźwięku, który jak obsesyjne wspomnienie dociera do nas z różnych miejsc w różnym natężeniu, na różny sposób rozwibrowują to pudło rezonansowe, w którym się znajdujemy - opowiada kompozytor. Publiczność przejdzie też m.in. przez salę prób chóru. Tam każdy dostanie teczkę z osobistym pamiętnikiem bohaterki - librettem.