Doktor Żiwago - jak go widzą...
Narrator (Marek Bielecki) zaczyna od delikatnego wypomnienia publiczności, że na przedstawienie "Doktora Żiwago" w warszawskim Teatrze Ochoty ściągnęła ją legenda skandalu politycznego i literackiego końca lat pięćdziesiątych. Dziś to jednak - próbuje nas przekonać - historia już odległa. Obecnie - dodaje - interesuje nas tylko powieść Borysa Pasternaka. Nie sądzę.
Tragiczny los pisarza i jego książki należy - rzec by się chciało - do dramaturgii światowej. I czy teatr tego chce, czy też nie, gdy sięga po "Doktora Żiwago" musi pamiętać, że oprócz postaci, które wprowadza na scenę, obecni na niej będą w domyśle dwaj bohaterowie: Borys Pasternak i jego Powieść. Ba, stanowią oni pewną paralelę dla Jurija Żiwago, Toni, Larisy, Paszy... Niestety.
Czas obecny sprzyja paralelom. Nieprzychylny jest natomiast, nadal niestety, wyważonym ocenom literackim. Choć dziś inne decydują o tym motywy. Czas, w którym dokonuje się tylu weryfikacji historycznych, politycznych, ideowych sprawić musiał, że - znowu, czy nam to odpowiada, czy też nie - w II połowie lat osiemdziesiątych powieść Pasternaka traktowana jest najchętniej jako argument w sporach najczęściej nieliterackich. Zgodzić się można, że formalnie rzecz traktując nie należy jej kwalifikować do gatunku literatury politycznej. Formalne kryteria nie są tu jednak najistotniejsze. Dramatem politycznym i to bardzo ostrym bywał z woli interpretatorów i "Hamlet", i nasza "Balladyna", i Sofoklesowa "Antygona".
Jan Machulski, starając się odciąć od wszelkich tego rodzaju - jak księgowi mawiają - "zaszłości", wypreparował z powieści właściwie jeden wątek. Ukazał dramatyczny splot losów Jurija Żiwago (Cezary Pazura), jego żony Toni (Małgorzata Bogdańska-Kaczmarska), Larisy (Monika Gabryelewicz), z którą zbieg okoliczności go połączy oraz jej męża Paszy (Piotr Barszczak).
"Poprzez los tych dwojga (doktora Żiwago i Larisy) - stwierdza teatr - Pasternak ukazał los całego pokolenia inteligencji rosyjskiej z początków naszego wieku, na który wpłynęły wypadki wojny światowej rewolucji i wojny domowej. W zamęcie historii niejednokrotnie doświadczającej w sposób bezwzględny i okrutny, miłość staje się azylem, w którym obronić można ład moralny, poczucie godności i sensu życia". - Janowi Machulskiemu, reżyserowi przedstawienia w warszawskim Teatrze Ochoty oraz zespołowi aktorów założenie to udało się zrealizować. O powodzeniu tym, dodać należy, w dużej mierze zadecydowała scenografia Doroty Morawetz, świetnie organizująca przestrzeń sceniczną.
Powracający niczym refren muzyczny motyw starego romansu rosyjskiego (opracowanie muzyczne: Lucjan Kaszycki) tworzy pewien jakby z lekka nostalgiczny klimat dramatu, w przedstawieniu warszawskim jest on jednocześnie chwytem dystansującym nas od wydarzeń. Twórcy przedstawienia oprawiając losy bohaterów w muzyczną ramę starego romansu, ukazują nam tamten świat jakby przez szkła odwróconej lornetki, zabieg to zręczny w odniesieniu do naczelnej idei spektaklu. Ale czy słuszny wobec dzieła Pasternaka? W przedstawieniu Jana Machulskiego wydarzenia, które określają los głównych bohaterów, a zatem "losy całego pokolenia inteligencji rosyjskiej", oglądane są oczami outsidera rewolucji - Jurija Żiwago. Tak on tu został potraktowany. I o to mam największą pretensję do teatru.
Zgodziłbym się, gdyby tu chodziło o bohaterów "Białej Gwardii" Bułhakowa, nawet "Drogi przez mękę" Tołstoja. Nie mogę się zgodzić na takie potraktowanie doktora Żiwago. Rzecz w tym, że jego losu nie da się sprowadzić wyłącznie do dramatu rosyjskiego inteligenta, poszukującego dla siebie miejsca w nowej, nie pojętej dlań rzeczywistości porewolucyjnej, błądzącego po omacku i znajdującego azyl w miłości. U Pasternaka jest to bowiem azyl Hamleta kochającego Ofelię, któremu żyć przyszło w "wywichniętym świecie".
Gdy się czyta "Doktora Żiwago" trzeba mieć pod ręką Szekspira. Koniec końców powieść Pasternaka jest nie tyle obrazem inteligencji rosyjskiej (choć uogólnienie takie do pewnego stopnia jest dopuszczalne), lecz obrazem świata po szekspirowsku "wywichniętego", świata, w którym zburzony został pewien ład, zniszczona została równowaga. Jurij Żiwago jest owej równowagi poszukiwaczem. On nie hamletyzuje, lecz jest Hamletem swojego czasu. I musi umrzeć. I on, i Pasza, i wielu innych, by wywichnięty świat, już inny od tego sprzed kataklizmu, zyskać mógł równowagę.
Zapewne nie wszystko Pasternakowi się udało w próbie stworzenia wizji globalnej. Trudno to dziś w pełni ocenić, bo czas - jak już było powiedziane - wyważonej refleksji nadal nie sprzyja. Pisarzowi udało się jednak ukazać - chciałoby się powiedzieć - organiczny związek łączący człowieka i historię. To prawda, że tworzą je klasy, ale koszta tej kreacji i cały związany z tym wysiłek ponosi każdy. W przedstawieniu warszawskim o tym się jedynie mówi. Jego bohaterowie przeżywają swoje osobiste, bardzo skameralizowane dramaty, w których wydarzenia "świata wywichniętego" pobrzmiewają jedynie dalekim echem. Zgodnie z intencją twórców spektaklu można o tych ludziach powiedzieć, że poprzez miłość wybrali wolność. To prawda. Są azylantami.
Adaptacja Jana Machulskiego nie odzwierciedla filozoficznej pojemności dzieła Pasternaka, wydobywa jedynie dramat losów ludzkich, jego moralne aspekty, pokazuje cenę, jaką człowiek płaci za prawo do wolności osobistej (nie politycznej), ale - przyznać trzeba - robi to w sposób poruszający widza. W sposób w niektórych scenach naprawdę sugestywny. Gdy na co dzień spotykamy się w literaturze, w filmie, w sztuce z wizją świata, w którym, zdawać by się mogło, ostatecznie zanegowane zostały wartości kardynalne, takie jak dobro, prawda, miłość, warto chociażby przez dwie godziny posłuchać opowieści, gdzie wszystko jest jeszcze jasne, niczym w starym rosyjskim romansie. Jak na powieść Pasternaka to na pewno przykuso. Ale jak na potrzeby chwili... być może nie tak znowu mało.