Artykuły

Piotr Ratajczak: Szczecin, Wałbrzych... Polska?

Domeną jego teatru było zawsze spotkanie z widzem i dialog - z ludźmi i miejscem, w którym żyją. A także otwartość programowa i słuch na tematykę społeczną, polityczną - o Piotrze Ratajczaku pisze Artur D. Liskowacki.

Kiedy rozmawiam o Piotrze Ratajczaku w Wałbrzychu, gdzie od dwóch lat pełni funkcję dyrektora artystycznego Teatru Dramatycznego im. Szaniawskiego, opinie o jego dyrekcji są tak zwane umiarkowane. Owszem, mówią mi, notowania teatru wciąż są dobre, nie było może wielkich sukcesów, lecz i porażek, a dzieje się sporo i ciekawie. Ale... to już nie to co wcześniej, przed Ratajczakiem. Kiedy Wałbrzych był teatralnym centrum Polski, mnożyły się zaproszenia na prestiżowe festiwale i przywożone z nich workami nagrody.

Kiedy rozmawiam o Ratajczaku w gronie cenionych recenzentów z czołowych ośrodków teatralnych w kraju, nie mają wątpliwości: Ratajczak to dziś topowa marka. Owszem, mówią, ostatnie lata nie przyniosły mu szczególnych osiągnięć, oceniało się go zresztą głównie jako dyrektora, lecz jego miejsce wśród najciekawszych reżyserów młodego - wciąż - pokolenia jest mocne. A nadchodzące sezony to może być jego czas.

* * *

Uświadomiłem sobie właśnie, że wywodzący się ze Szczecina młody reżyser Piotr Ratajczak, którego pierwsze próby ze sceną - jako licealisty - oglądałem w jego rodzinnym mieście w początkach lat 90., kończy w tym roku lat czterdzieści. Rozpoczyna się więc dla niego pora artystycznej dojrzałości, ale i smugi cienia. A przecież pamiętam wciąż jego "szkolne" spektakle: ich buntowniczy ton, społeczne przesłania, bogatą formę - czerpiącą zarówno z tradycji sceny alternatywnej, jak i szeroko rozumianej popkultury Co ciekawe, to do dziś wyróżniki jego teatru.

Może więc również dlatego zarówno ów teatr, jak i on sam odbierany jest wciąż przez pryzmat młodości. Do czego się przyczynia jego nieustannie młodzieńczy -zgoła chłopięcy - wygląd oraz unikanie wszelkiego artystowskiego gestu - co nie jest obce innym twórcom jego pokolenia, kreującym się na Mistrzów. Choć i jego dorobek jest już wcale niemały, zaś droga sceniczna interesująca i konsekwentna.

Ukończył Wydział Reżyserii Dramatu PWST w Krakowie. Traf skądinąd chciał, że dyplomowy spektakl - według Gombrowicza - przedstawił komisji w "swoim Szczecinie", podczas Ogólnopolskiego Przeglądu Teatrów Małych Form - na scenie Krypty. Potem był powrót do Szczecina i praca (lata 2004-2009) w zawsze przez niego podziwianym Teatrze Współczesnym. Sprawował tu funkcję sekretarza literackiego, później konsultanta programowego. To jego zasługą są ówczesne inicjatywy TW: Inwazja Barbarzyńców (sceniczne czytanie nowych dramatów), Nowa Generacja (prezentacja teatrów offowych) oraz Nowy Wspaniały Świat (cykl przedstawień twórców najmłodszego pokolenia). Ale i sam reżyserował: dobrze przyjętego "Pana Poduszkę", niedocenione "Białe baloniki", i wciąż obecny w repertuarze "Dzień świra".

Zapraszały go zresztą do współpracy teatry całej Polski. Zrealizował więc kilkanaście spektakli na scenach m.in.: Lublina, Krakowa, Poznania, Zielonej Góry, Warszawy, Sosnowca, Bydgoszczy, Olsztyna... Ale najciekawszy efekt dało to w Koszalinie. Bo nie tylko zrealizował tam kilka wartościowych przedstawień ("Wodzireja", "Szewców", "Kartotekę"), lecz i przyczynił się do stworzenia jednego z ciekawszych festiwali ostatnich lat: Koszalińskich Konfrontacji, gdzie prezentowane są najlepsze spektakle debiutantów.

Wszechstronna aktywność Ratajczaka realizowała się też w ramach szczecińskiego Przeglądu Teatrów Małych Form "Kontrapunkt", w którym jako członek komisji artystycznej kwalifikował spektakle do konkursu.

Nic dziwnego, że suma tych działań - artystycznych i organizacyjnych - zaowocowała propozycją objęcia przezeń dyrekcji artystycznej Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu.

Było to dopełnienie pierwszego etapu teatralnej drogi Piotra Ratajczaka, zwieńczone i - dla mnie - dość symbolicznie. O powyższej propozycji dowiedziałem się bowiem bezpośrednio od niego samego, gdy zadzwoniłem, by zaprosić go na wręczenie nagród Bursztynowego Pierścienia 2012. Miał odebrać specjalną Nagrodę Jury za koszalińskie spektakle. Okazało się, że przyjechać nie może, bo... wybiera się do Wałbrzycha na ostateczne rozmowy związane z objęciem stanowiska tamtejszego dyrektora.

* * *

Czym był w ostatnich kilkunastu latach dla współczesnej sceny Teatr im. Jerzego Szaniawskiego - dramaturga, autora m.in. "Żeglarza" czy "Dwóch teatrów" - patrona zacnego, ale kojarzącego się dziś głównie z lekturą szkolną albo i pluszową kanapą na zakurzonej scenie - wiedzą dobrze ci, którzy cenią młody niepokorny teatr "nowych nazwisk".

To tam przecież - za dyrekcji Danuty Marosz i Piotra Kruszczyńskiego (2002-2008) - na zapyziałej w tradycji prowincjonalnej scenie - w zacofanym kulturalnie, podupadającym mieście - zaczyna swój szkic w albumie 50-lecia wałbrzyskiego teatru dziennikarka TVP Kultura Jolanta Kowalska) - powstał największy bodaj w ówczesnej Polsce teatralny ferment. Rozbłysły talenty Jana Klaty, Mai Kleczewskiej, Michała Walczaka, duetu Strzępka - Demirski. A z czasem - gdy do Marosz dołączył Sebastian Majewski (2008-2012) - fermentów wykipiał na cały kraj. O Wałbrzychu mówiło się z podziwem, zazdrością, albo i niechętnie -obojętnie nigdy. Podając go za wzór różnym teatralnym "centralom", sytym minionej chwały. Jako że tam właśnie - na tej "ziemi jałowej" - powstawały rzeczy ważne, kontrowersyjne, polemiczne wobec polskich mitów: historycznych, społecznych i artystycznych.

Powierzenie roli następcy po Kruszczyńskim i Majewskim właśnie Ratajczakowi było w tych okolicznościach nie tylko wyrazem uznania dla niego, ale i niełatwym wyzwaniem. Reżyser z ciekawym, choć jeszcze nienamaszczającym go na wybitność dorobkiem, bez doświadczenia w sprawowaniu funkcji dyrektorskich, miał przecież sprostać oczekiwaniom mocno już ugruntowanym. A przy tym dodać jeszcze coś od siebie.

Łatwiej mu było o tyle tylko, że już się znał z wałbrzyską sceną i widownią - zrealizował tu wcześniej "Bohatera Roku" (2009) - przedstawienie inspirowane filmem Falka (podobnie jak "Wodzirej' w Koszalinie) i 'Sorry, Winnetou' (2011) - dla którego pretekstem był świat dawnych młodzieńczych lektur. Trudniej, bo jako dyrektor miał teraz nie tyle sam robić spektakle, ile inspirować do ich robienia innych - młodych, zbuntowanych, zdolnych. A przy tym - nie tracić z oczu wałbrzyskiej publiczności. Z jednej strony - nieco już rozkapryszonej ogólnopolskimi sukcesami, z drugiej - tęskniącej za odmianą dla ostrej publicystyki i artystycznych eksperymentów poprzednich kilku sezonów.

Ratajczak mógł jednak rzec: w to mi graj! Bo domeną jego teatru było zawsze spotkanie z widzem i dialog - z ludźmi i miejscem, w którym żyją. A także otwartość programowa i słuch na tematykę społeczną, polityczną. A że na takiego właśnie dyrektora - kontynuatora i nowatora zarazem - czekano w "Szaniawskim", więc przyjęto Ratajczaka z wielkimi nadziejami.

* * *

Z perspektywy dwóch lat z okładem (dyrekcję objął z początkiem 2013 roku) rzec można, że wywodzący się ze Szczecina reżyser nie zawiódł śląskiego teatru. Dorota Kowalkowska pisze w jubileuszowym albumie: "Ratajczaka od początku interesowała klasa średnia i klasa ludowa (...) Postanowił przyjrzeć się jej systemowi wartości i jednocześnie otworzyć teatr na nową komunikację z widzem oraz nową tematykę,". Zaczął więc sezonem zatytułowanym "Normalsi Żadnych herosów. Dekalog". Znów inspirując się kinem (Kieślowski i jego Dekalog filmowy) zachęcał do rozmowy o etyce wpisanej w naszą polską, zgrzebną codzienność.

Spróbował też - jak wcześniej w Koszalinie - dać miastu lustro, w którym mogłoby się przejrzeć. Trochę krzywe, ale i w bogate ramy oprawne. Efektem choćby spektakl "Wałbrzych Utopia. 2.039". Nie zapomina o związkach "z macierzą". W kooprodukcji ze szczecińskim Współczesnym powstali "Męczennicy" w reżyserii Anny Augustynowicz. Ale by rozmowę z widzem prowadzić na różnych płaszczyznach dołączył do wątku poważnego "nurt sowizdrzalski". Mający - jak czytam w albumie - postać "radykalnej rozrywki, wychodzącej z teatru do barów w Śródmieściu". Pojawił się serial kabaretowy autorstwa Michała Walczaka "Dom Aktora", a także cykl "stand-up Stój, bo strzelam!".

Ratajczak wychodzi też ze swym teatrem do ludzi w sensie bardziej dosłownym: wciągnął do współpracy "miejscowe żywioły artystyczne" (tak rzecz określa Joanna Krakowska z miesięcznika "Dialog") - czego efektem były m.in. występy dziecięcego Teatru "Frędzle" w repertuarowym przedstawieniu "Volare", a także udział miejscowych zespołów amatorskich w przedstawieniach plenerowych, które Ratajczak zaproponował wałbrzyszanom w ich amfiteatrze. Mundial 2014 poprzedził np. widowiskiem "Samba de Mineiro": byli szczudlarze, tancerze, akrobaci i... Miss Nowego Jorku. Było kolorowo, żywo, inaczej. A przecież...

Wspomniany album na 50-lecie sceny ma też rozdział "Najważniejsze nagrody dla spektakli". Tych obsypanych laurami przedstawień jest w nim dziesięć. Pierwsze ("Piaskownica" w reż. Kruszczyńskiego, "Rewizor" w reż. Klaty) to rok 2004, ostatnie ("Był sobie Andrzej, Andrzej i Andrzej" w reż. Strzępki, "Łysek z pokładu Idy" w reż. Rychcika "Na Boga!" w reż. Libera) to rok 2011. Po roku 2013 - a więc i w dyrektorskim dorobku Ratajczaka - takich splendorów - na razie - brak.

Aktualny sezon "Szaniawskiego" odbywa się pod wziętym z Szekspira hasłem: "Jak wam się podoba?". Otóż w Wałbrzychu - i w tamtejszym teatrze - nie wszystkim się to podoba, niestety.

* * *

Piotr Ratajczak pytany przez miesięcznik "Teatr" (2012) - jeszcze przed objęciem obowiązków w Wałbrzychu - jak wyobraża sobie scenę przez siebie prowadzoną, mówił: "Chciałbym stworzyć zespół aktorski pełen teatralnej żarliwości, otwarty i lubiący artystyczne ryzyko". Czy mu się to udało?

Kiedy rozmawiam z nim tej wiosny, po premierze" Balladyny" w reżyserii Wojciecha Farugi, która odbyła się na jego scenie właśnie, mówi, że nie żałuje decyzji sprzed dwóch lat. Kierowanie artystyczne teatrem o takim potencjale, głodnym sukcesów, ale i bardzo chłonnym artystycznie, a przy tym kształtowanie teatralnego repertuaru w mieście, wciąż budującym swą tożsamość, nauczyło go wiele. Zebrał doświadczenia, umie teraz myśleć innymi kategoriami niż dane mu było wcześniej, jako przyjezdnemu, krążącemu po kraju reżyserowi. Pytam, czy w związku z tym wiąże swe dalsze plany z Wałbrzychem. Nie odpowiada wprost. Co zrozumiałe. Jest wciąż dyrektorem artystycznym teatru, mianowanym na to stanowisko przez dyrektor naczelną Danutę Marosz.

Ale i bez tej odpowiedzi wyczuwam w nim gotowość nowych wyzwań. Już na własną, artystyczną odpowiedzialność. Jego życie prywatne toczy się między rodzinnym Szczecinem, Warszawą, gdzie mieszka żona z córką, i Wałbrzychem, gdzie sam mieszka i pracuje. Jego życie reżyserskie to wciąż cała Polska. Nie brak mu propozycji. Z najlepszych teatrów. Już raczej czasu na ich podjęcie. Wkrótce premiera "Pięknych dwudziestoletnich" Hłaski w Katowicach, potem spektakl w stolicy, był w planie Szczecin ("Obywatel K." we Współczesnym), więc i "w domu" coś zrobi pewnie...

Nadchodzi dobry czas dla Piotra Ratajczaka, mówią krytycy teatralni, od kilku lat z uwagą śledzący jego karierę. Ale i czas próby, dodają, jaki każdemu twórcy niesie artystyczna i życiowa dojrzałość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji