Ewa Dałkowska: Jeśli lud smoleński to ludzie, którzy domagają się prawdy o katastrofie, to mogę nim być
- Niech panią Bóg błogosławi! - usłyszałam kiedyś na mszy. Można to oczywiście wyśmiać, ale dla bardzo wielu ludzi w tym kraju ważne jest, by "Smoleńsk" powstał - mówi Ewa Dałkowska, która zagra rolę Marii Kaczyńskiej w filmie "Smoleńsk" w reż. Antoniego Krauzego.
Od lat otwarcie mówi o swoich konserwatywnych poglądach. Podkreśla jednak, że do żadnej partii nie należy. Pod Pałac Prezydencki przychodzi w każdą rocznicę katastrofy w Smoleńsku, bo czuje, że powinna. Że tym, którzy tam zginęli jest coś winna. - Żyjemy w najgorszych czasach; zaćmionych, zaczadzonych - zauważa Ewa Dałkowska, aktorka Nowego Teatru, która zagra rolę Marii Kaczyńskiej w filmie "Smoleńsk". Nam opowiada także o tym, dlaczego nie czuje się dyskryminowana za "prawicowe odchylenie" i dlaczego przed 70-tką dała się rozebrać Małgorzacie Szumowskiej w "Body/Ciało" i Krzysztofowi Warlikowskiemu w "Opowieściach afrykańskich według Szekspira".
Co pani robiła 10 kwietnia?
- Przyjechały dzieci, złożyły mi życzenia, a potem pojechaliśmy na Krakowskie Przedmieście.
10 kwietnia są pani urodziny.
- Tak, ale od pięciu lat ich nie świętuję. Dlatego w przeddzień wypiliśmy z mężem szampana. Teraz 10 kwietnia nie ma już się z czego cieszyć, trzeba być raczej przed Pałacem Prezydenckim.
To dla pani ważne, by tam być?
- Ważne, choć nie przepadam za masowymi zgromadzeniami. Ale są takie momenty w życiu, w których trzeba być z innymi. Poza tym kręcimy teraz film "Smoleńsk", gram Marię Kaczyńską i chciałam trochę poczuć tę atmosferę. Pięć lat temu, kiedy dowiedziałam się, że spadł samolot, natychmiast wsiedliśmy z mężem do autobusu, by pojechać na Krakowskie. To był odruch. W autobusie ludzie byli jacyś osłupiali i wszyscy trzymali tulipany w dłoniach. Okazało się, że jedziemy w to samo miejsce. Potem byłam tam, gdy do Polski wróciły trumny z ciałami. W tym roku, z okazji piątej rocznicy, szczególnie uroczyście wspominaliśmy to straszne wydarzenie. Przemawiał Jarosław Kaczyński i słuchał go nieprzebrany tłum. Ale wie pan, taki tłum, pośród którego można posadzić na krawężniku dziecko i nikt go nie zadepcze. Podobnie było na uroczystościach pogrzebowych Jana Pawła II w Rzymie. Niezwykła atmosfera, niezwykli ludzie.
Ci sami niezwykli ludzie, których jako agresywny tłum oglądaliśmy przez ostatnie lata w mediach?
- Agresywny? Nie zauważyłam. Pan doskonale wie, że wszystko można pokazać tak, jak się chce. Wybrać odpowiednie kawałki i je zmontować. Tak samo robiono z Lechem Kaczyńskim - montowano o nim materiały mające go ośmieszyć. Proszę nie dać sobą manipulować zafałszowanymi przekazami medialnymi.
Bo pokazują lud smoleński w krzywym zwierciadle?
- Myślę, że tak, bo ja tam byłam i wtedy, i teraz. Nie widziałam agresji ze strony gromadzących się pod krzyżem ludzi. Agresja, różne prowokacje przyszły raczej z innego kierunku.
Agresja była po obu stronach.
- Ja tego tak nie doświadczyłam, cóż poradzę.
A pani jest ludem smoleńskim?
- Uważam, że tym, którzy zginęli, jestem coś winna. Jeśli lud smoleński to ludzie, którzy domagają się prawdy o katastrofie, chcą jej pełnego i uczciwego wyjaśnienia, to mogę nim być. Pięć lat po tym strasznym zdarzeniu nadal nie mam poczucia, żebym usłyszała o nim prawdę.
Przecież przedstawiono w tej sprawie potężne raporty, które tłumaczą katastrofę. Pani nie wierzy w ich rzetelność?
- Ani trochę. Byłam w Smoleńsku zaledwie kilka miesięcy po katastrofie, znajomy ksiądz bardzo chciał tam odprawić mszę. Widziałam, jak to miejsce wyglądało, i nikt mi nie wmówi, że potężny samolot rozpadł się na miliony kawałeczków, bo zahaczył skrzydłem o wątłą brzózkę. To po pierwsze. A po drugie bardzo mi się nie podoba, jak są traktowani najbliżsi ofiar. Syn i wnuk Anny Walentynowicz do dzisiaj nie wiedzą, gdzie jest jej ciało. Broniono dostępu do trumien, w końcu je pomylono.
To był zamach?
- Nie wiem, co to było, ale samolot nie mógł się po prostu rozsypać, zahaczając o drzewo.
Na pokładzie wybuchła bomba?
- Trochę tak myślę. Słucham profesorów z komisji Antoniego Macierewicza i oni są przekonujący.
Ważne jest dla pani zaangażowanie w popieranie PiS?
- Tak, dlatego że mam określone poglądy, które kształtowane były od dzieciństwa. Co to znaczy być Polakiem? Co to znaczy być patriotą? Odpowiedzi na te pytania bliskie są tym, które proponuje Prawo i Sprawiedliwość. Ale nie należę do partii, nie jestem działaczką. Poproszono kiedyś, bym dołączyła do komitetu honorowego Lecha Kaczyńskiego, potem Jarosława Kaczyńskiego, a dzisiaj Andrzeja Dudy, i oczywiście się zgodziłam. Zrobiłam to dlatego, że żyjemy w najgorszych czasach; zaćmionych, zaczadzonych.
Jest gorzej niż za komuny?
- Pewnie, że gorzej, bo wtedy była jasność.
Kto jest dobry, a kto zły?
- Zgadza się.
A dziś nie wiadomo?
- Trudniej się rozeznać, bo nam bardzo namieszano w głowach. Poza tym nie jest mi obojętne, co się dzieje z polskimi zakładami, lasami, którą są naszym wielkim narodowym dobrem i na które są nieustanne zakusy, z polskimi rybakami. Nie rozumiem, dlaczego rządzący naszym krajem działają przeciw narodowi.
Mamy antypolski rząd?
- To pan powiedział.
Nie, to powtarza Jarosław Kaczyński i politycy popieranego przez panią PiS-u. I że Polska to kondominium.
- Jestem skłonna w to uwierzyć, ale staram się też mieć własny rozum. Zawsze tak miałam. Jak wszyscy szli w lewo, to ja w prawo. I na odwrót. Tak też robił mój ojciec, znakomity adwokat, który w stanie wojennym bronił Władysława Frasyniuka. Takie było w naszym domu myślenie. Kiedy występowałam w Teatrze Domowym, który był przecież w komunie zakazany, nigdy nie usłyszałam od rodziców, żebym uważała na siebie.
A co pani słyszy w Radiu Maryja?
- Sporo ciekawych rzeczy, głównie w programie "Rozmowy niedokończone".
Trochę Rydzyka przed snem?
- Nie zawsze. Różne radia mam ustawione na różne stacje. O wszystkich można powiedzieć, że są prawicowe. Słucham Radia Maryja, ostatnio Radia Wnet i bardzo lubię "Dwójkę". To w Radiu Maryja dowiedziałam się na przykład, co się wyprawia z polskimi rybakami.
I że geje chcą zniszczyć polską rodzinę?
- Tak mówią? Nigdy tego nie słyszałam, ale nie prowadzę całodobowego nasłuchu. To, co podoba mi się w tym radiu, to odwołanie do ludzi, którzy czują, że coś mogą, zrzucają się na swoją rozgłośnię, wspierają ją, organizują ważne dla siebie akcje, jak choćby pielgrzymki.
Albo homofobiczne protesty.
- To są prości ludzie, czujący się często wykluczeni, którym pozwala się w trakcie audycji dosyć długo wypowiadać, ale to jest też pilnowane i kontrowane.
Gdybym zadzwonił do Radia Maryja i mówił o agresywnej homoseksualnej propagandzie, która dąży do zniszczenia Polski i Kościoła katolickiego, tobym nie został skontrowany, tylko pochwalony.
- Jest pan pewien?
Jak tego, że jestem gejem.
- Może ktoś nieraz coś głupio powie, ale ja tego, o czym pan mówi, nie słyszałam.
To może coś pani wyczytała na ten temat w "Naszym Dzienniku"?
- Czytam "Nasz Dziennik", ale jeśli widzę w nim nieraz coś negatywnego, to raczej głupotę, nudę albo brak talentu co poniektórych.
A Antoni Krauze ma talent?
- Wielki.
Dlatego zdecydowała się pani zagrać Marię Kaczyńską w jego "Smoleńsku"?
- Tak, znamy się z Antkiem i bardzo go szanuję. Także jego filmy, szczególnie "Czarny czwartek". Poza tym, kiedy zobaczyłam, co się dzieje wokół "Smoleńska", musiałam go wspomóc.
Polski Instytut Sztuki Filmowej odmówił dofinansowania tego dzieła.
- A wie pan dlaczego?
Bo eksperci powołani do oceny scenariusza uznali go - delikatnie mówiąc - za miałki.
- A tak naprawdę?
Bo jesteśmy kondominium z antypolskim rządem, a kulturą trzęsą niepatriotyczni lewacy?
- Myślę, że ten film jest po prostu niewygodny dla rządzących naszym krajem. Tym bardziej uważam, że trzeba było go zrobić.
A kiedy pani dostała scenariusz, to się pani spodobał.
- Uśmieje się pan, ale zgodziłam się zagrać, nie znając scenariusza.
Czyli misja?
- Nie, bo ja nie jestem aktorką misyjną, tylko aktorką. Kropka. Ale rola Marii Kaczyńskiej nie jest...
Jak każda inna?
- W pewnym sensie tak, bo czuję się zobowiązana wobec tych, którzy zginęli i ich bliskich. Ale nie mogę oczywiście o tym pamiętać, grając. Na planie jest to tylko rola, profesjonalna praca. A poza planem, na ulicy czy w kościele, spotyka mnie za to tyle sympatycznych gestów, że trudno to opisać. Niech panią Bóg błogosławi! - usłyszałam kiedyś na mszy. Można to oczywiście wyśmiać, ale dla bardzo wielu ludzi w tym kraju ważne jest, by "Smoleńsk" powstał.
Jerzy Zelnik czy Katarzyna Łaniewska - koleżeństwo po fachu - opowiadali w wywiadach, że czują się w Polsce dyskryminowani ze względu na swoje smoleńskie zaangażowanie i popieranie PiS-u, że spotkał ich środowiskowy ostracyzm i telefon z propozycjami ról przestał dzwonić. Pani też czuła coś takiego?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiam.
Ale czy pani poczuła się dyskryminowana w zawodzie ze względu na swoje poglądy polityczne?
- Nie zauważam.
Tak myślałem. Czyli można jednak w Polsce popierać PiS, słuchać Radia Maryja, czytać "Nasz Dziennik", czcić rocznice smoleńskie i robić jednocześnie karierę w teatrze i filmie. Artystyczne lewactwo nie tylko pani nie pożarło, ale wręcz uwielbia. Dlaczego?
- Pozwoli pan, że odpowiem anegdotą. Graliśmy spektakl na festiwalu w Awinionie i miał przyjechać nań ówczesny minister kultury Bogdan Zdrojewski. Po spektaklu planowane było spotkanie ministra z aktorami, ale mnie nie zaproszono - widocznie Nowy Teatr miały reprezentować bardziej wartościowe jednostki. W każdym razie traf chciał, że spotkałam pana Zdrojewskiego gdzieś w przelocie. Przywitaliśmy się, ucałowaliśmy - znamy się jeszcze z czasów wrocławskich, gdzie prezydentura Bogdana Zdrojewskiego była niezwykle ceniona, także przeze mnie. Potem Jacek Poniedziałek opowiadał, że minister na zdziwienie niektórych na nasze serdeczne przywitanie powiedział: - Daj nam Boże takich prawicowców!.
"Każdy ma jakieś dziwactwa, u Ewy to prawicowe odchylenie. Trzeba się z tym pogodzić, bo poza tym jest wspaniała" - usłyszałem kiedyś. Innym by nie wybaczono, pani tak. Zamiast ostracyzmu jest raczej nieustające uwielbienie.
- Przysięgam panu, że nie umiem wytłumaczyć tego zjawiska. Może chodzi o to, że mimo skrajnie różnych poglądów możemy jednak zawsze pogadać, tak jak my teraz?
Być może. Czy z kolei pani bycie w zespole Krzysztofa Warlikowskiego jest przez prawicowych znajomych traktowane jako dziwo?
- Nie, to w ogóle nie jest temat rozmów. Jestem aktorką, częścią zespołu Nowego Teatru i bardzo mi w nim dobrze.
Mąż lubi pani role w Nowym?
- Bardzo, dopóki go nie nudzą, bo i tak się zdarza. Syn też był na wszystkich spektaklach z moim udziałem. Co ciekawe, przed premierą "Opowieści afrykańskich według Szekspira" koledzy i koleżanki byli bardzo podekscytowani tym, jak moi bliscy zareagują na to, że jestem na scenie zupełnie naga. Zareagowali normalnie, przecież wiedzą, że to jest mój zawód!
Ile pani ma lat?
- 68.
Zapytałem bezczelnie, bo ciekawiła mnie reakcja na to drażliwe dla wielu kobiet pytanie.
- Kiedyś grałyśmy razem z Danusią Szaflarską w Teatrze Telewizji. Kiedy pokazano nam jedną z nakręconych scen, Szaflarska wypaliła: - Jak się ma taką twarz, to się ją w spodniach nosi.
Pani nie tylko nie nosi na szczęście twarzy w spodniach, ale dała się ostatnio, tuż przed siedemdziesiątką, rozebrać dwójce reżyserów.
- No mówię panu, powariowali!
Jest pani naga w przepięknej scenie we wspomnianych "Opowieściach afrykańskich..." Warlikowskiego, a w kinie w równie cudownej scenie z Januszem Gajosem w "Body/Ciało" Małgorzaty Szumowskiej.
- W teatrze wymyślił to Wojtek Kalarus, z którym gramy tę scenę. Krzysiek mówi na próbie: - Dobra, Ewa, już się trzeba rozebrać. Możesz zostać w biustonoszu. Ja na to: - Ale ja nie noszę biustonosza. Rozebrałam się, kładę na materacu, jeszcze nie ma zrobionego światła. Na to włącza się Stasia Celińska: - Ewa, ale ty masz straszny brzuch! Tak to, widzi pan, wyglądało. Baliśmy się reakcji publiczności, kiedy graliśmy w "Opowieściach..." w Petersburgu. Nie wiedzieliśmy, czy się oburzy, czy zacznie rechotać, że stara baba nago. Tymczasem po tej scenie rozległy się brawa. Piękne, prawda?
W "Body/Ciało" Małgośka zaproponowała mi pozbycie się ubrania już na planie. Powiedziała: - Ewa, pięknie tańczysz, masz superciało. Może byś się rozebrała? Zgodziłam się, ale wie pan, muszę już skończyć z tym rozbieraniem, bo za dużo wydaję na aspirynę.
***
Ewa Dałkowska będzie bohaterką kwietniowego spotkania z cyklu "Moja historia", które odbędzie się w środę, 22 kwietnia, o godz. 19.00 w Instytucie Teatralnym w Warszawie (ul. Jazdów 1). Wstęp wolny. Spotkanie będzie retransmitowane w poniedziałek, 27 kwietnia, o godz. 21.00 na antenie Polskiego Radia RDC.
***
Ewa Dałkowska. Urodziła się i wychowała we Wrocławiu, gdzie skończyła studia polonistyczne na tamtejszym uniwersytecie i gdzie rozpoczęła swoją teatralną karierę, występując w studenckim Teatrze "Kalambur". Podjęła też studia na PWST, najpierw w Krakowie, a później w Warszawie, i po ich ukończeniu wyjechała w 1972 roku do Teatru Śląskiego w Katowicach. Po dwóch sezonach na Śląsku wróciła do Warszawy i przez ponad trzydzieści lat grała na deskach Teatru Powszechnego. Zaangażowana opozycyjnie występowała w nielegalnym Teatrze Domowym i od 1981 roku do dzisiaj występowała w Kabarecie "Pod Egidą" Jana Pietrzaka. W roku 2008 znalazła swój nowy teatralny dom - Nowy Teatr pod kierownictwem artystycznym Krzysztofa Warlikowskiego i gra tam głównie w jego spektaklach: "(A)polonii", "Końcu", "Opowieściach afrykańskich według Szekspira" i "Kabarecie warszawskim". Jej dorobek artystyczny to także kilkadziesiąt ról w teatrze radia i telewizji oraz oczywiście w kinie.
Mike Urbaniak. Dziennikarz kulturalny, krytyk teatralny, autor rozmów z wybitnymi postaciami polskiej kultury, głównie teatru. Pisze też o współczesnym Izraelu i tematyce LGBT. Jest stałym współpracownikiem "Wysokich Obcasów" i weekendowego magazynu Gazeta.pl. W Polskim Radiu RDC prowadzi autorskie programy: "Pan od kultury" i "Homolobby" (w duecie z Maciejem Nowakiem), a w Instytucie Teatralnym cykl spotkań "Moja historia" ze znakomitymi postaciami polskiej sceny.