Artykuły

Bez czucia i wiary

"Dziadów część III" w reż. Michała Zadary w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Pięć godzin "Dziadów część III" w reżyserii Michała Zadary w Teatrze Polskim mija nadspodziewanie szybko. Ale spektakl, mimo wielu dobrych momentów, kilku wybitnych kreacji, nie ma siły pierwszej odsłony polskiego arcydramatu.

Nad tekstem Mickiewicza dominuje dystans Zadary - "Dziadów część III" stała się poligonem doświadczalnym dla racjonalisty, który stara się sprowadzić duchy na ziemię, a mistycyzm polskiego wieszcza bezlitośnie tropi i unieważnia, biorąc go w ironiczny nawias. I w kilku momentach tym zabiegiem osiąga efekt poruszający. Przede wszystkim Wielką Improwizacją, w której - pozostając w zgodzie z tekstem - ściera uświęcone tradycją interpretacyjne tropy. Wizerunek romantycznego bohatera chwieje się w posadach, kiedy Zadara każe Konradowi (Bartosz Porczyk) - po wypowiedzeniu otwierającego monolog słowa "Samotność" - odlać się do kubła ustawionego w kącie celi.

Konrad jak Don Kichot

Konrad nie jest narodowym przywódcą, jest artystą. A w swojej pysze, z którą zwraca się do Boga o rząd dusz - patetycznym, zuchwałym, ale i śmiesznym zarazem egotykiem. Tak jakby nie zdawał sobie sprawy, że wyzywając Boga na ten słowny pojedynek, powiela gest, który przed nim wykonało wielu innych, przekonanych o własnej wielkości. Konrad Porczyka i Zadary, ten równy Bogu mistrz grający na gwiazdach, dziś powiedziałby: "jestem gwiazdą", a rządem dusz nazwałby uwielbienie publiczności.

To przesunięcie akcentów już zdążyło wywołać mały skandal - podczas drugiego, sobotniego spektaklu, kiedy Konrad grał na gwiazdach "jak na szklannych harmoniki kręgach", z widowni odezwał się silny męski głos: "Przestań wyć, gówniarzu, to jest świętość narodowa!".

Cały sęk w tym, że Porczyk i Zadara Wielkiej Improwizacji ani myślą traktować jako narodowej świętości. Konrad to nie wielki romantyczny bohater, ale żałosny i wzruszający zarazem Don Kichot, błędny rycerz zmagający się z wizerunkiem narysowanym na ścianie. I nie tylko - w jednym momencie Zadara nie tyle ustępuje przed Mickiewiczem, co dodaje do jego wizji Boga (Bogusław Danielewski). Jednak nawet jego pojawienie się na scenie nie ukoi Konrada, który będzie cierpiał, bo odebrano mu to, co jest sensem jego istnienia - widownię (część monologu Porczyk mówi odwrócony do nas plecami). I którego - na domiar złego - egzorcyzm kastruje z pychy, tej siły napędowej sztuki, której sensem jest przecież stwarzanie nowych światów.

Chwila nie nadchodzi

Jednak w pięciogodzinnym spektaklu momentów, które wywracałyby interpretacyjną tradycję do góry nogami z porównywalną siłą, nie ma wiele i nawias, w który jest tu ujęty dramat Mickiewicza, szybko zaczyna uwierać. Tym bardziej że "Dziadów część III" Zadara inscenizuje w tradycyjnym kostiumie i w dekoracjach, które tworzą malowane sceniczne horyzonty, patent zaczerpnięty z XIX-wiecznej tradycji teatralnej.

Nie ma siły - kontekst robi swoje, stały widz Polskiego przed tym nie ucieknie. I kiedy ogląda aktorów, znanych z krańcowo odmiennych inscenizacji - Katarzynę Strączek, Michała Opalińskiego, Marcina Pempusia, Adama Szczyszczaja - wbitych we fraki i surduty, w te empirowe suknie, o twarzach oklejonych bokobrodami, w perukach, z loczkami, tańczących menueta, śpiewających i przemawiających na wysokim C, podświadomie czeka na moment, kiedy szwy trzasną, malowany horyzont runie na ziemię i na tym gruzowisku pojawi się coś, co burząc dystans, pozwoli złapać kontakt z językiem Mickiewicza. Ale ta chwila nie nadchodzi.

Niemal wszyscy mają tu znakomite momenty - Wiesław Cichy genialnie odgrywa senny koszmar Senatora prześladowanego przez diabły, świetny jest Ksiądz Piotr Mariusza Kiljana pod pozorami benedyktyńskiej pokory skrywający skłonność do kieliszka, zachwyca rzadko obecna na scenie Polskiego Monika Bolly jako rozśpiewana diablica (znakomita muzyka duetu Maja Kleszcz i Wojciech Krzak), wzrusza Ewa Skibińska jako Rollisonowa, niepokoi Cywka w roli tajnego piekielnego agenta, Belzebuba, Michał Opaliński znakomicie wypada w scenach śpiewanych, a Cezaremu Łukaszewiczowi jako Adolfowi w scenie Salonu Warszawskiego udaje się wyjść poza ironiczną konwencję w opowieści o męczeństwie Cichowskiego. Szkoda, że nie udało się w tej scenie wykorzystać potencjału bezlitosnej społecznej diagnozy - przecież serwilistyczne postawy salonów, sprzedajność elit wobec władzy są zjawiskiem wiecznym. Tutaj jednak zamiast parzącego wrzątku dostajemy letnią zupę.

Brakuje wyłomu

Brakuje w tym spektaklu wyłomu, jakim w poprzedniej odsłonie była część II, obrzędowa, zderzona z monologiem Gustawa w części IV. Wtedy na scenie Polskiego było zarazem i śmiesznie, i strasznie, a na granicy tych dwóch tonacji rodziło się coś przejmująco prawdziwego. Za zasłoną groteski, która budziła chichot widowni, kryło się coś więcej - otwarcie dramatu na rzeczywistość znajdującą się gdzieś na obrzeżach naszego świata. Nie było w tym zderzeniu dosłowności, przełożenia na konkret realiów społecznych i może dlatego Mickiewiczowski tekst brzmiał tak dojmująco i dotkliwie.

Te sceny - z Guślarzem, ucharakteryzowanym na jakiegoś oszukańczego wróża czy jasnowidza, z wpatrzonymi w niego wyznawcami, na granicy groteski i realizmu - mówiły coś istotnego o całkiem współczesnej potrzebie dogrzebywania się pod podszewką świata mistycyzmu, niekoniecznie w religii.

I tym razem na moment wracamy w okolice cmentarza, z Mariuszem Kiljanem jako Guślarzem i Martą Ziębą jako Kobietą. Jednak Guślarz nie ma tej siły co w poprzednim spektaklu, a widma ani śmieszą, ani straszą, ani tumanią.

Taką funkcję w części III miały spełniać diabły i anioły. I choć dla tych drugich estetycznym wzorcem byli bohaterowie kultowego "Nieba nad Berlinem" Wima Wendersa, to nie sposób uwolnić się od skojarzenia, że w parze z diabłami tworzą zespół do spraw duchowej represji. Diabły wbite w mundury enerdowskich pograniczników nasuwają kierunek skojarzeń w stronę komunistycznego aparatu opresji, ale i anioły w prochowcach, szukające dowodów winy i niewinności w teczkach, przywodzą na myśl z jednej strony funkcjonariuszy tajnych służb, z drugiej - solidarnościowych działaczy. I choć inscenizacyjnie pomysł wydaje się świeży i ożywczy, to jego potencjał szybko się wyczerpuje.

"Dziadów część III" jest bardziej dynamiczna niż pierwsza odsłona dramatu (w całości zobaczymy go w przyszłym roku i trzeba się przygotować na ponaddziesięciogodzinny maraton) - plany, scenografia i kostiumy zmieniają się jak w kalejdoskopie, z każdą ze scen dostajemy nową niespodziankę. A jednak to pudełko, choć obiecuje tak wiele błyskotek, wydaje się puste w środku. Bo co pozostanie, jeśli z "Dziadów" wypłuczemy mistycyzm? Ironia i dystans stają się tonacją na dłuższą metę męczącą i monotonną. A idee Mickiewicza wzięte w nawias domagają się mocnego kontrapunktu, którego tutaj brakuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji