Artykuły

Komuna: teatr, który od początku chciał być blisko życia

26-letnia laureatka Nagrody im. Puzyny to jedna z najciekawszych scen Warszawy - pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

"Po jaką cholerę w ogóle pisać o teatrze, jeśli nie po to, by pisać o życiu?" - pytał Konstanty Puzyna (1929-1989). Jeden z najsłynniejszych polskich krytyków teatralnych jest patronem nowej nagrody, powstałej z inicjatywy miesięcznika "Dialog" i Instytutu Książki. Dziś w siedzibie Instytutu Teatralnego odbiorą ją twórcy Komuny Warszawa, teatru, który od początku chciał być blisko życia.

Laureatka mieści się w niepozornym budynku nieopodal Dworca Wschodniego. Niedawno dostała dodatkowe pomieszczenia po komendzie straży miejskiej. Nagrodę - "Kamyk" im. Konstantego Puzyny - Komuna Warszawa dostała "za działalność teatralną łączącą sztukę i życie, twórczą oryginalność z zaangażowaniem w sprawy publiczne".

26 lat Komuny

Początkowo to zaangażowanie miało wyglądać zupełnie inaczej. "Anarchistyczna wspólnota działań" wystartowała w 1989 r., równo z początkiem III RP. Nazwali się Komuną Otwock, bo właśnie w tym mieście chcieli zmieniać rzeczywistość. Nie przez skompromitowany pomysł zakładania partii politycznej, ale też nie przez teatr, jaki wcześniej znali.

Grzegorz Laszuk, absolwent prawa i grafik, który był jednym z założycieli Komuny na początku lat 90., tak wspominał początki: - Naczytałem się różnych książek o anarchizmie, Bakunina, Kropotkina i Proudhona, klasykę XIX-wiecznych anarchistów, ale też o latach 60. i o tym, jak tworzyła się kontrkultura.

Deklaracje Komuny Otwock najbardziej przypominały zachodnich sytuacjonistów. "Uważamy, że w stanie dzisiejszej ekonomiczno-policyjnej przemocy sferą prawdziwie rewolucyjnych działań jest SZTUKA. Sztuka jako nośnik idei, uczuć i marzeń o spełnieniu utopii jest narzędziem Rewolucji" - pisali w swoim manifeście.

Ale sztukę pojmowali szeroko. Organizowali akcje miejskie, happeningi i demonstracje, przez pewien czas prowadzili niezależne Radio Czosnek. Od 1995 r. przez trzy lata Komuna prowadzi w starej szkole we wsi Ponurzyca schronisko, skupia się na pracy z lokalną społecznością.

Pierwsze przedstawienia powstawać zaczynają dopiero w 1993 r. Od spektaklu "Bez tytułu" z 1996 r. zaczynają być dostrzegani i nagradzani. Metoda pracy to kreacja zbiorowa. Pytani o inspiracje, wymieniali Akademię Ruchu. Jeździli na festiwale teatru ulicznego i niezależnego, tworzyli na polskiej scenie zupełnie odrębne zjawisko.

Nie pytają, czy to za trudne

Od 2009 r. grupa - pod zaktualizowaną nazwą Komuna Warszawa - działa w stolicy przy ul. Lubelskiej. Małą salkę z przysłaniającymi widok filarami tłocznie wypełniają widzowie. To nie tylko teatr, ale też miejsce spotkań.

W ostatnich latach bardziej niż na własnej twórczości artyści skupili się na tworzeniu miejsca do pracy dla innych. Nierzadko pracujących na co dzień w publicznych teatrach, ze znacznie większymi budżetami i stałymi zespołami aktorskimi.

Co ich przyciąga do Komuny? Reżyserka Weronika Szczawińska: - Komuna daje komfort, którego nigdy nie da mi w pełni żaden teatr repertuarowy. To możliwość pracy z ludźmi, z którymi ma się poczucie wspólnej linii artystycznej i myślowej. Umożliwia też testowanie modeli współpracy innych niż reżyser - zespół, podważenie wszechobecnej w teatrze hierarchii. W Komunie nikt nie zada mi nigdy pytania "czy to nie za trudne?" ani "kto to będzie oglądał?".

Punktem zwrotnym w najnowszej historii Komuny był cykl "Re//miks", wymyślony przez kuratora Tomasza Platę. Przez trzy lata powstało kilkadziesiąt kameralnych przedstawień. Cel: przemyśleć, a nawet wymyślić na nowo historyczny kanon "sztuk performatywnych". Legendy polskiego teatru czasu PRL, w tym Grotowskiego czy Kantora, skonfrontowano z legendami zachodniej awangardy - performerką Mariną Abramović, amerykańską grupą The Wooster Group czy ikoną teatru tańca Piną Bausch.

Na offowej scenie pojawiły się najważniejsze nazwiska nowego polskiego teatru. Monika Strzępka i Paweł Demirski, czytając fikcyjny list od włoskiego lewicowego noblisty Dario Fo, kpili z samych siebie, z niszowego charakteru i uwikłania teatru politycznego w granty i mody.

Szczawińska, w typowej dla siebie formule koncertu, wzięła się za biografię zapomnianej reżyserki Lidii Zamkow. Spektakl z podtytułem "Dwie albo trzy rzeczy, które o niej wiem" mówił o potrzebie znajdowania sobie przez współczesnych artystów rozmaitych historycznych patronów, podpierania się nimi, stwarzania ich na własną modłę.

Inni twórcy, jak choreograf Mikołaj Mikołajczyk, zdecydowali się raczej na hołd, osobistą opowieść o relacji z mistrzem. W przypadku Mikołajczyka był to założyciel Wrocławskiego Teatru Lalek Henryk Tomaszewski.

Współczesna choreografia to kolejna specjalność Komuny Warszawa, która stała się jednym z najważniejszych miejsc na polskiej mapie tańca. Powstają tu rzeczy ciekawe i nieoczywiste, jak "Europa. Śledztwo" - taneczne przedstawienie o globalizacji i gospodarczym wyzysku peryferii. Przewrotne, klarowne i dowcipne. Podobnie jak zrealizowany w ramach cyklu "My, mieszczanie" [na zdjęciu] punkowy koncert inspirowany "Jeżycjadą" Małgorzaty Musierowicz.

- Mamy nosa do ciekawych osób i zjawisk - mówi Alina Gałązka z Komuny. - Nasz plan to nie zatracić zmysłu nowości, prowokacji i chęci do angażowania się w rzeczy ważne i nieoczywiste. Chcielibyśmy też przekonać niechętnych i nieufnych, że funkcjonowanie takich miejsc to korzyść: dla otoczenia, dla teatru, dla twórców, dla publiczności.

Od projektu do projektu

Dawna anarchistyczna grupa stała się instytucją, nie tracąc społecznikowskiego rysu. Jej współtwórcy angażują się w życie stolicy. Chociażby współtworząc Program Rozwoju Kultury, kompleksową strategię uchwaloną przez radnych i z oporami realizowaną przez urząd miasta.

Komuna pozyskuje środki z konkursów na granty. To z nich finansuje się wydarzenia, skromne honoraria otrzymują zapraszani tu artyści. Twórcy Komuny wciąż pracują społecznie, nigdy nie chcieli tego zmieniać. Choć ostatnio mają problemy organizacyjne.

Alina Gałązka: - Przeszkadza nam brak dobrej formuły prawnej. Jesteśmy niepubliczną instytucją kultury, bytem prawnie nieistniejącym. Prowadzimy działania jak mała instytucja, a funkcjonujemy jak organizacja pozarządowa: od projektu do projektu. W ten sposób nie da się prowadzić przyzwoitego miejsca w zgodzie z przepisami. Zamiast skupiać się na tym, co daje nam radość, na działaniu, tracimy energię na łatanie tego, czego połatać się nie da.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji