Spektakl o wypędzonych
W końcu listopada ub. roku we wrocławskim Teatrze Współczesnym odbyła się premiera sztuki "Transfer". Na początek br. zaplanowano dwie premiery tego spektaklu w Berlinie (Hebbel-Theater) i w Weimarze (Nationaltheater). Całość opracował i wyreżyserował młody reżyser Jan Klata. Sztuka ma być rewizją stereotypów na temat "transferu " ludności w Europie Środkowej po 2. wojnie światowej. Publikujemy komentarz dotyczący tego spektaklu, poruszającego drażliwe, także współcześnie, problemy najnowszej historii Polski i Niemiec. (Redakcja)
Na początku warto powiedzieć, że niemieccy i polscy przesiedleńcy pojawili się na wojennych drogach Europy Środkowo-Wschodniej kilka lat wcześniej niż bohaterowie teatralnego "Transferu", granego w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Przy pomocy literackiej paraboli można ich losy poprawnie interpretować jako paradoksalną wspólnotę losów uczestników realnych transferów. Wspólnotę losów niemieckich "katów" i polskich "ofiar" w ludnościowych procesach transferowych, zainicjowanych przez administrację niemiecką. Jeszcze dłuższym od polskiego tunelem transportowym w różnych częściach Europy, był kierowany przez Niemców realny transfer ludności żydowskiej i romskiej do miejsc zagłady. O nich mówię w tym tekście o tyle, o ile pod określeniem "ludność polska" znajdują się także Żydzi i Romowie, utożsamiający się z kulturą i tradycją polską.
Jak wyglądała pierwsza sekwencja niemiecko-polskich transferów ludnościowych, uruchomionych przez administrację niemiecką w 1939 roku? Była to sekwencja niemieckiego triumfu wojennego, która trwała do 1942 roku, a w Polsce poczucia klęski i niesłusznych pretensji kierowanych pod adresem Anglii, która z trudem obroniła integralność swojej państwowości. Ale sprawę niepodległości Polski uczyniła jednym z kluczowych punktów programu wojennego Narodów Sprzymierzonych.
Po wygraniu przez Niemcy napastniczej wojny z Polską we wrześniu 1939 roku, gdy nasze państwo nie skapitulowało, a jego rząd i armia przeniosły się na obszary udostępnione przez sojuszników, do naszego kraju zostały skierowane z Rzeszy Niemieckiej tysiące niemieckich funkcjonariuszy cywilnych z rodzinami, którzy objęli stanowiska w administracji terenowej i w gospodarce ziem okupowanych przez Niemcy. To był niemiecki cywilny transfer ludnościowy na wschód, który postępował za transportami wojskowymi. A zatem był kierowany w stronę przeciwną do transferu, który w listopadzie 2006 roku przedstawił we Wrocławiu Jan Klata. Na ten transfer było za wcześnie.
Na przyjęcie tamtych niemieckich przesiedleńców musiały zostać przygotowane w Polsce odpowiednie mieszkania i kwatery służbowe, których wcześniej nie zaplanowała dla nich administracja polska. Dlatego Niemcy wyrzucili polskich właścicieli lub lokatorów z ich domów i mieszkań, albo ograniczyli im metraż mieszkalny, żeby opróżnić go na potrzeby niezaproszonych do Polski niemieckich "gości". Równocześnie zlikwidowali w województwach wcielonych bezpośrednio do Rzeszy Niemieckiej, bez sankcji prawa międzynarodowego (w pomorskim, poznańskim, śląskim i łódzkim oraz w mniejszej części województw krakowskiego i warszawskiego) wszelkie polskie instytucje państwowe, samorządowe, gospodarcze i kościelne. Na przykład, w siedmioizbowym murowanym domu w województwie poznańskim, który należał do owdowiałej matki mojego ojca, Niemcy zostawili właścicielce z córką i wnuczką tylko jeden pokój. Natomiast rodzina mojej matki, która zajmowała w innym domu mieszkanie lokatorskie, została usunięta przez niemieckich "gości" do gorszego budynku na peryferiach miasteczka i dokwaterowana do biednych rolników. Życie tych ludzi po niemieckim "najściu" bardzo się pogorszyło.
Jednak duża część mieszkańców wymienionych polskich województw, przeżyła znacznie większe tragedie. Utracili oni nie tylko mienie zrabowane przez Niemców, lecz często stracili życie w licznych egzekucjach, w których był realizowany niemiecki plan wyniszczenia Polaków na ziemiach wcielonych bezpośrednio do Rzeszy. Zaczęto go realizować od niezwłocznego wykonania dyrektywy zawartej w "Sondergefahnungsbuch in Polen", przygotowanej wcześniej w Niemczech "Księgi gończej za polskim działaczami państwowymi". "Atlas Historii Polski" wydany przez "Świat Książki" w 2003 roku ukazuje (s. 150) najważniejsze miejsca masowych egzekucji polskiej ludności cywilnej w czasie obu sekwencji wysiedleńczych. Pierwsi polscy przesiedleńcy ustępowali pod przymusem miejsca Niemcom albo pozostawali w znacznie gorszym położeniu w swoich dawnych miejscach osiedlenia, na ziemiach wcielonych bezpośrednio do Rzeszy, lub byli przesiedlani przymusowo przez administrację niemiecką do jeszcze gorszych warunków, na ziemie polskie, które Niemcy bezprawnie nazwali Generalnym Gubernatorstwem. Byli tam kwaterowani albo w obiektach niemieszkalnych, czasami w zamkniętych szkołach, albo dokwaterowywano ich do polskich rodzin, którym także uszczuplono metraż mieszkalny na potrzeby urzędniczych rodzin niemieckich. To był przymusowy transfer ludności polskiej, kierowany wówczas przez Niemców na wschód.
Natomiast Polacy i Polki zakwalifikowani przez administrację niemiecką jako niezbędna siła robocza dla przemysłu i rolnictwa niemieckiego, byli kierowani na zachód. Polscy przesiedleńcy byli przymusowo osiedlani w obozach pracy przy zakładach produkcyjnych oraz w folwarkach obszarniczych i w gospodarstwach chłopskich na różnych obszarach ówczesnej Rzeszy Niemieckiej, a także w krajach okupowanych przez nią w Europie Zachodniej. Nowi Polacy pojawili się na staropolskim Śląsku, Pomorzu, Ziemi Lubuskiej, Warmii i Mazurach, gdzie po kilku wiekach polityki germanizacyjnej, prowadzonej przez administrację pruską, pozostała niewielka liczebnie autochtoniczna ludność słowiańska, otoczona liczną kolonialną ludnością prusko-niemiecką.
O tym, jak daleko sięgały linie osadnictwa słowiańskiego na zachodzie, świadczą istniejące do dziś w Republice Federalnej Niemiec wsie zamieszkałe przez ludność słowiańską: przez Serbów Łużyckich w rejonach Budziszyna (Bautzen) i Chociebuża (Cottbus), oraz działające tam serbołużyckie instytucje kulturalne i oświatowe, które są stopniowo likwidowane przez administrację niemiecką, mimo protestów opinii międzynarodowej.
Wrocław do czasu zakończenia 1. wojny światowej w 1918 roku posiadał, oprócz kolonialnej ludności prusko-niemieckiej, także rodzimą ludność polską i czeską. Po pokoju wersalskim w 1919 roku, ogromna część tej słowiańskiej ludności wyjechała z Wrocławia do odrodzonego państwa polskiego i państwa czeskiego, gdyż Wrocław pozostawał wtedy w granicach Rzeszy Niemieckiej. Jeszcze w 19. i na początku 20. wieku Polacy i Czesi wykonywali we Wrocławiu wszystkie zawody miejskie. Byli tu kupcami, rzemieślnikami, robotnikami, urzędnikami, lekarzami, a nawet profesorami państwowego Uniwersytetu Pruskiego. Jednak rząd pruski i rząd austriacki nie tylko nie sprzyjały rozwojowi słowiańskich języków i kultur narodowych na Śląsku, w Czechach i na Morawach, lecz za pomocą przymusu administracyjnego, ekonomicznego i kościelnego usiłowały skutecznie niemczyć polską i czeską ludność autochtoniczną. Spotykało się to z różnymi formami oporu ludności słowiańskiej. Jak informuje profesor Teresa Kulak, na początku 20. wieku szacowano liczebność Polaków we Wrocławiu na około 30 tysięcy osób (zob. tej autorki "Wrocław. Przewodnik historyczny". Wydawnictwo Dolnośląskie. Wrocław, 1997 rok, s. 219).
Nie będę wyliczał wszystkich członków mojej rodziny, osadzonych przez administrację niemiecką w niemieckich obozach pracy, w obozie koncentracyjnym i w służbie niemieckiej. Wspomnę tylko o żonie i dzieciach mojego stryja, który od 1939 roku znajdował się w niemieckim obozie jenieckim. Zostały one kilka lat później wysiedlone z rodzinnego miasteczka w województwie poznańskim do Berlina. Matka wykonywała tam dla Niemców niezbędną pracę półniewolniczą, a jej dzieci były poddawane w specjalnym przedszkolu i szkole tresurze pseudo-pedagogicznej, która wpajała im fałszywe przekonanie o przynależności Polaków, Żydów i Romów do rasy niższej, która została stworzona do służby dla niemieckiego narodu panów.
Rok lub dwa lata po rozpłynięciu się w imperium hitlerowskim pierwszej fali niemiecko-polskich transferów ludnościowych, ruszył drugi kontyngent niemieckich i polskich przesiedleńców. Administracja niemiecka zarządziła bowiem, że ludność niemiecka musi opuścić kraje nadbałtyckie, które były sprzymierzone z Niemcami, oraz Besarabię, która należała wówczas do Rumunii, która także była z nimi sprzymierzona. W centrali hitlerowskiego imperium przygotowywano wtedy różne strategie. Zbliżała się świadomość nadchodzącej klęski wojennej Niemiec na wszystkich frontach. Pracowano więc nad strategią zminimalizowania nieuchronnych strat niemieckich i nad strategią maksymalizacji krótko- i długoterminowych zdobyczy niemieckich. Ziemia i krew niemiecka, to były bezcenne aktywa, o które zamierzano walczyć do końca. Pracowano tam również nad strategią maksymalizacji polskich strat ludzkich i materialnych.
Dla przyjęcia transferów ludności niemieckiej z krajów nadbałtyckich oraz z Besarabii, administracja niemiecka przygotowała ziemię i inną własność produkcyjną oraz domy i mieszkania, m.in. na okupowanych terenach polskich. Zarówno na obszarach wcielonych bezpośrednio do Rzeszy Niemieckiej, jak i w Generalnym Gubernatorstwie. Jako cztero- lub pięcioletni chłopiec oglądałem w moim miasteczku przez pewien czas młodzież niemiecką z fali przesiedleńczej znad Bałtyku i zapamiętałem jej zabawy, które polegały na chodzeniu na wysokich szczudłach. Wiedziałem, że do młodych ludzi rasy wyższej nie wolno mi się zbliżać. Ich rodzice zajęli wkrótce z nadania administracji niemieckiej polską ziemię i polskie domy we wsiach pod miasteczkiem i obca młodzież na szczudłach zniknęła z ulic miasteczka. To był dość łagodny wariant przeżyć na ziemiach wcielonych do Rzeszy Niemieckiej przeciętnego polskiego dziecka, urodzonego w 1939 roku, które wegetowało w warunkach prawie sześć lat stale trwającego głodu, bez dostępu do księdza, lekarza i wyższej kultury. Ale wegetacja ta była zabezpieczona dzięki pracy ojca na kolei niemieckiej przed nagłą śmiercią z ręki niemieckiej. O miasteczko otarła się fala ludności żydowskiej z dziećmi, w pewnym czasie zgromadzonej przez Niemców w obozie na jego peryferiach i wyprowadzonej do miejsca zagłady. Mały polski nędzarz, zobaczyłem raz tych nieszczęśników. Ale matka bała się ze mną o nich rozmawiać.
Zidentyfikowałem później jeszcze jedną specyficzną falę transferu ludnościowego, kierowanego przez administrację niemiecką. Było to 200 tysięcy dzieci polskich, które zostały oderwane od swoich rodziców i uprowadzone do Rzeszy Niemieckiej w celu ich zniemczenia. Ten rodzaj transferów ludnościowych został przeze mnie poznany tylko z lektur książkowych, a nie z osobistego doświadczenia. Jak również tragedia polskich dzieci z Zamojszczyzny. Spośród 30 tysięcy dzieci polskich rolników, wysiedlonych z tego obszaru po to, żeby utworzyć miejsca pracy dla niemieckich rolników przesiedlonych z krajów nadbałtyckich i Besarabii, przeżyło tylko 4,5 tysiąca. Wcześniej Niemcy zabili tam tysiące innych polskich rolników, którzy nie chcieli zgodzić się na opuszczenie swoich zagród. Wiadomo, że obecny prezydent RFN został poddany tragicznej stygmatyzacji, jako syn rolników niemieckich, którzy po wypędzeniu Polaków z Zamojszczyzny zaczęli tę polską ziemię uprawiać w interesie Niemiec i z pomocą polskich niewolników. Ale wkrótce niemieckie rodziny rolnicze zostały stamtąd sprawiedliwie wypędzone do Niemiec.
Wtedy rozpoczęły się polsko-niemieckie transfery ludnościowe, które zostały przedstawione w projekcie scenicznym Jana Klaty we Wrocławiu. Wysiedlenia ludności niemieckiej z Polski w 1945 roku i w latach następnych, dokonane na podstawie postanowień prawa międzynarodowego, zawartych w rozdziale 13. Umowy poczdamskiej z 2 sierpnia 1945 roku, uważam, jak większość Polaków i Europejczyków, za akty sprawiedliwości, bowiem praktycznie wszyscy niemieccy mężczyźni i niemieckie kobiety, z wyjątkiem emigrantów i dzieci, uczestniczyli jako świadomi współsprawcy (na różnych poziomach odpowiedzialności) w bezprecedensowych zbrodniach państwa niemieckiego i gospodarki niemieckiej, popełnionych w latach 1939-1945 na narodzie polskim oraz na Żydach i Romach polskich. Istnieje do tych tematów olbrzymia, choć jeszcze niepełna, dokumentacja sądowa, literatura naukowa, beletrystyczna, dramaturgiczna, pamiętnikarska oraz żywa tradycja ustna żyjących jeszcze świadków tamtych lat. Zbrodnie niemieckie zostały wielokrotnie udowodnione.
Sprawiedliwe były także decyzje prawno-międzynarodowe odnośnie wysiedlenia ludności polskiej z Litwy, Białorusi i Ukrainy po 1944 roku do Polski. Ale tu uzasadnienie sprawiedliwości transferów ludnościowych jest oparte na formule sprawiedliwości rozdzielczej. Ludność polska opuściła macierzyste ziemie litewskie i wschodniosłowiańskie, i wróciła na ziemie macierzyste narodu polskiego, które zostały opuszczone przez kolonialną ludność prusko-niemiecką. Wiadomo również, że sprawiedliwe kary zostały odcierpiane przez niemieckich winowajców. W sposób miarodajny fakt niemieckiej ekspiacji został stwierdzony przez ponoszące odpowiedzialność za Niemcy jako całość, cztery wielkie mocarstwa w podpisanym przez nie oraz przez dwa ówczesne państwa niemieckie w Moskwie traktacie z 12 września 1990 roku o ostatecznym rozwiązaniu w odniesieniu do Niemiec. W zasadzie nie istnieje zatem potrzeba przypominania w przyszłości Europie i światu o bezprecedensowych zbrodniach niemieckich z lat 1938-1945, które zostały odpokutowane przez sprawców. Jednakże Erika Steinbach expressis verbis, a Jan Klata w języku artystycznej metafory, kwestionują sprawiedliwość poczdamskich postanowień prawno-międzynarodowych o transferach ludnościowych. Ich fałszywe poglądy nie pozwalają mi milczeć. Ich orientacja polityczno-artystyczna zapowiada bowiem tendencję do ideowego przejścia od paradoksu wspólnoty losów niemieckiego "kata" i polskiej "ofiary" w procesie ludnościowych transferów kierowanych przez administrację niemiecką w latach 1939-1945 do paradoksu transformacji polskiej "ofiary" w polskiego "kata" oraz do paradoksu transformacji niemieckiego "kata" w niemiecką "ofiarę". Taka transformacja ideowo-polityczna byłaby niemoralna i stanowiłaby polityczne niebezpieczeństwo dla Europy. Antycypują to niebezpieczeństwo sukcesy wyborcze niemieckich radykalnych partii politycznych, które spotkały się ostatnio z potępieniem zdecydowanych środowisk demokratycznych w RFN. Partie te są nosicielami poglądów, które kwestionują poczdamskie przemiany terytorialne, ludnościowe i własnościowe w Europie środkowo-wschodniej, chociaż jest bezsporne, że przemiany te zapewniły naszemu regionowi ponad 60 lat trwający sprawiedliwy pokój.
Stanowi również niebezpieczny paradoks fakt, że pewne instytucje medialne systematycznie popularyzują nieprawdziwe opinie o zbrodniach, rzekomo popełnionych na Niemcach przez aliantów, w tym również przez Polaków, a równocześnie związane z nimi grupy nacisku domagają się zaprzestania mówienia o rzeczywistych przestępstwach Rzeszy Niemieckiej w latach 1938-1945.