Artykuły

"Prapremiera dreszczowca"

"Prapremiera dreszczowca" Henry'ego Lewisa, Jonathana Sayera i Henry'ego Shieldsa w reż. Grzegorza Warchoła w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk w portalu kulturalnie.waw.pl.

Widzów tej sztuki można podzielić na dwie kategorie. Pierwsza, na pewno mniej liczna, to ludzie empirycznie związani z teatrami. Druga, to z całym szacunkiem dla niej, tzw. cała reszta czyli, w tym przypadku, na pewno większość. Dla nich "Premiera dreszczowca" jest bardzo śmieszną, zdecydowanie "przegiętą" historyjką, w której twórcy wymyślają i doprowadzają różne sytuacje do absurdu. I to się podoba, bo nie może być inaczej. Ludzkość ma zakodowane obserwowanie, jak to innym ich najlepsze zamiary i działania, rozłażą się i walą hukiem. A jeżeli dzieje się tak z dużą dozą wdzięku i humoru, no to obserwatorzy mają dodatkowe używanie! Tak jest w życiu i tak jest w teatrze. W Premierze dreszczowca wiele sytuacji jest tak absurdalnych, że po prostu jedyną reakcją zdrowego organizmu na nie, jest śmiech. Inna sprawa, że w tym przypadku ogromne brawa należą się całemu zespołowi aktorskiemu, który występuje w tym spektaklu. Od dawien, dawna wiadomo, że w teatrze jednym z najśmieszniejszych chwytów jest ten, gdy prawdziwi, zawodowi aktorzy, grają amatorów, którzy starają się grać jak zawodowcy. A z taką sytuacją mamy tu do czynienia. Grupa szacownych pracowników naukowych z kilometrami tytułów przed nazwiskami, ma zagrać w amatorskim przedstawieniu, wyreżyserowanym przez siebie.

Dalej może być już tylko śmieszniej. Szacowne grono profesorsko - docentowsko - doktorskie, nie przypuszcza nawet, że nie tylko problemy natury naukowej są trudne do rozwiązania. Okazuje się, że dużo więcej kłopotów sprawia odegranie na scenie napisanego już i gotowego do inscenizacji tekstu.

I tu właśnie jest ta granica między widzami "cywilami" i "zawodowcami". Jedni i drudzy zaśmiewają się do rozpuku. Tylko jedni robią to komentując wybujałą fantazję twórców spektaklu, a drudzy jakby przeglądając się w lustrze, cieszą się w myśl klasyki "z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!".

Prapremiera dreszczowca napisana została przez prawdziwych, zawodowych aktorów, więc doskonale oddaje to, z czym mają do czynienia przed prawie każdą premierą. Zresztą stara prawda teatralna głosi, że im gorzej pójdą próby generalne, tym lepiej wypadnie premiera. Widocznie w kosmosie istnieje jakaś pula nieszczęść przypadających na każdy spektakli i aktorzy bardzo nie lubią sytuacji, gdy przez cały czas prób, szczególnie na ich finiszu, wszystko idzie jak po maśle. Gdzieś głęboko pojawia się wtedy pytanie, kiedy ten "niefart" nas dopadnie? Byle nie na premierze. Następuje tzw. "spinka", a równocześnie - paradoksalnie - "luzik", bo przecież wszystko było zapięte na ostatni guzik i do tej pory wszystko działało, no i wtedy często mamy do czynienia właśnie z tym, co oglądamy w Prapremierze dreszczowca! Tylko, że wtedy nikomu już nie jest do śmiechu!!!

Bo tu, w czasie tego spektaklu, to i owszem. Nie tylko jest do śmiechu ale można powiedzieć, że mamy do czynienia z atakami, kaskadami, huraganami śmiechu.

Bo jest się z czego śmiać. To po prostu widać, że wszyscy aktorzy czują się znakomicie w swoich rolach i bawią publiczność każdym ruchem ciała (prześmieszne sposoby chodzenia, różne przyruchy i tiki każdej z postaci), gestem ((specjalnie przeszarżowane, pompatyczne gesty), spojrzeniem, już nie mówiąc o rewelacyjnym podawaniu tekstu "roli" i "prywatnych wstawkach". Dodatkowym efektem komicznym jest nakładanie się ich "prywatności", w rodzaju - panie profesorze, pani docent, pani adiunkt, mąż -żona, itd. na role, które grają i funkcje, które pełnią przy tym spektaklu. Piorunujący cocktail.

Nic dziwnego, że spektakl grany jest na West Endzie przy nadkompletach i odniósł ogromny sukces na najbardziej prestiżowym festiwalu teatralnym, w Edynburgu, a w równie prestiżowym konkursie "What's On Stage 2014", publiczność nagrodziła go przyznawaną przez siebie, czyli najbardziej cenioną przez aktorów i twórców nagrodą - tytułem: "najlepszej nowej komedii".

Raz jeszcze potwierdza się stara prawda, że istnieją rzeczy i sytuacje, które są odbierane w podobny sposób w teatrach na całym świecie, bez względu na to jaka publiczność zasiada na widowni. Oczywiście nie mam na myśli sztuk politycznych, tylko te normalne.

W Och-Teatrze wszyscy grają kapitalnie, a i tak przy oklaskach dużą ich pulę zgarnia jeszcze jeden, nie wymieniony w programie uczestnik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji