Mam prawo mówić
W teatrze "Łaźnia" doszło do krakowskiej premiery głośnego dramatu Slobodana Snajdera - "Skóra węża", który z tej okazji przybył na kilka dni do Krakowa.
Z chorwackim dramaturgiem rozmawiam tuż po premierze jego sztuki.
Aleksandra Nalepa: Jak ocenia pan młodych polskich aktorów grających w "Skórze węża"?
Slobodan Snajder: - Są fantastyczni. Dla mnie od początku było oczywiste, że mam do czynienia z grupą młodych, ale bardzo poważnych profesjonalistów. Oni pochodzą z jednej ogromnej tradycji teatralnej i to widać w ich podejściu do pracy.
Dlaczego zdecydował się pan na wystawienie w Polsce akurat tej sztuki?
- Ten tekst "podróżował" przez wiele języków oraz kultur, wskazując różnice w odczytywaniu kontekstów przez różne szkoły aktorskie. Polskie wykonanie jest zatem kolejnym wzbogaceniem tego tekstu.
Rozmawiamy po premierze, uczestniczył pan w kilku próbach do spektaklu, miał bezpośrednią styczność z aktorami. Co nowego wniosła zatem ta inscenizacja?
- Każdy kraj, w którym zajmowano się "Skórą węża", wybierał z niej to, co rozumie najlepiej, a tłumił to, co nie do końca pojmuje. W przypadku polskiego wykonania szczęśliwą okolicznością jest to, że reżyserka pochodzi z Bośni i świetnie spełnia rolę mediatora. Wnosi do spektaklu swoje przeżycia i doświadczenia związane z Bośnią, tworząc bardzo interesującą mieszankę. Specyficznie polskie jest bez wątpienia charakterystyczne ciepło i autentyczna bliskość nieszczęścia. Oczywiście wojna nie jest częścią doświadczenia młodych aktorów, ale mają ją zakodowaną w świadomości i przenoszą z pokolenia na pokolenie. Tak naprawdę polskie doświadczenia są bardzo bliskie bośniackim.
W "Skórze węża" mieszają się różne religie i tradycje kulturalne. Dlaczego?
- Lepiej chyba powiedzieć, że zderzają się. Ich współistnienie doskonale pokazuje pozycję Bośni na mapie Europy. To jest właśnie kraj takiego zderzania się. Praktycznie jeszcze wczoraj było tam szczęście, a dzisiaj jest już wielka tragedia.
O bałkańskiej tragedii powiedziano już bardzo wiele. Co nowego chciał Pan przekazać swoim czytelnikom i widzom?
- Przede wszystkim trzeba pamiętać, że napisałem tę sztukę w 1994 roku, czyli niemal równocześnie ze zdarzeniami, o których opowiada. Z pewnością nie jest to utwór dokumentalny - chciałem jedynie przestrzec przed tym, co jeden człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi pod koniec XX wieku. Te okrucieństwa nie są co prawda niczym nowym, to już kiedyś było, nawet masowe gwałty nie są "nowością" w historii. Dramat Bośni polega na tym, że gwałt jest metodą walki, a dziecko staje się wrogiem dla własnej matki.
W pana twórczości bardzo silne są również elementy tradycji bośniackiej. Czemu służy ich wprowadzenie do dramatu?
- Wydaje mi się, że stare bajki można odczytać jako księgi wskazówek do nowych sytuacji. To jest to, co robi w mojej sztuce Azra - ona czyta baśń jak wskazówkę i czerpie z doświadczeń innej kobiety. Oczywiście jej przeżycia są znacznie bardziej drastyczne. Niestety, w Bośni bajki nigdy nie kończą się szczęśliwie (mimo że jest to sprzeczne z istotą tego gatunku). Nawet ptaki w bośniackich lasach świergoczą programy czystek etnicznych.
Z jednej strony mamy zatem gloryfikację tradycji bośniackiej, z drugiej groteskowy obraz kultury zachodnioeuropejskiej. Czy to jest wyraz buntu wobec materializmu, który próbuje modyfikować silną i bogatą kulturę Bośni?
- Z pewnością tak. Ten problem można dostrzec np. patrząc na rolę węża w obydwu tradycjach. W krajach zachodniej Europy węża należy zabić, co zresztą w mojej sztuce się dzieje, bo on reprezentuje zło. Wschód jest mądrzejszy - tam ludzie wiedzą, że wąż reprezentuje także mroczną stronę człowieka, bez której istota ludzka nie jest pełna. Zachodnia kultura ma zatem skłonność do uproszczeń i mechanicznych działań, wschodnia - patrzy na każdy problem z kilku stron.
Czy nie obawiał się pan, że tak silna modyfikacja elementów chrześcijańskich może zostać w Polsce źle odczytana i w konsekwencji źle przyjęta?
- Ja również wywodzę się z tradycji chrześcijańskiej i uważam, że właśnie dlatego mam prawo powiedzieć coś o jej efektach i kontekstach, które nie są dobre. Proszę zauważyć, że w sztuce nie ma ani słowa o Bogu, ale jest o Kościele - a to już coś innego.