Teatr się nie zrodził
Są ludzie teatru, którzy wiedzą, jaki jest i jaki ma być, znają jego prawidła, konwencje, słowem - uprawiają solidne rzemiosło. Ci przeważnie cieszą się uznaniem, gdyż zwolenników tradycji nie brakuje. Są też tacy, których trawi potrzeba jeśli nie eksperymentu, to przynajmniej ryzyka. Ci z kolei biorą się do rzeczy trudnych, wchodzą na grunt nie zbadany, nie obciążony tradycjami, gdzie błądzą i szukają. Odnoszą zwycięstwa o wiele rzadziej niżby chcieli, niedostatecznie ważąc opór materii.
Do tej drugiej grupy niewątpliwie zalicza się Bohdan Cybulski budzący uznanie upartym dążeniem do przekształcenia małego teatru przy Puławskiej w placówkę artystyczną. Nie awangardową, broń Boże, czy eksperymentalną, lecz scenę gdzie nie gra się "Pani prezesowej" czy "Farsy na trzy sypialnie", lecz utwory cokolwiek innej proweniencji. Zainteresowanie Cybulskiego Tadeuszem Różewiczem wywodzącym się z kręgów awangardy plastyczno-poetyckiej i Bogusławem Schafferem związanym z awangardowymi poszukiwaniami muzyki współczesnej, których utwory od lat wystawia, określają zainteresowania i profil artystyczny Teatru Nowego. Przy czym nie wszystkie przedstawienia zespołu są udane, choć niektóre z nich spokojnie wytrzymują konkurencję scen bardziej renomowanych.
Wystawienie utworu Różewicza "O wojnę powszechną za wolność ludów prosimy Cię, Panie" w sytuacji, gdy co druga scena z okazji 70. rocznicy odzyskania niepodległości gra "Gałązkę rozmarynu", jest dowodem niezależności myślenia dyrektora. Jest przedsięwzięciem tyleż ambitnym, ryzykownym co nieudanym. Niestety, Tadeusz Różewicz napisał przeszło dziesięć lat temu scenariusz widowiska telewizyjnego w oparciu o odnaleziony autentyczny pamiętnik polskiego żołnierza służącego w carskim wojsku, w którym zapisywał on dokładnie wojenną codzienność, nawet nie tę z pierwszej linii frontu, lecz oglądaną oczami sanitariusza polowego szpitala. W chwili powstania utwór miał inne znaczenie, choćby przez zawarte w nim autentyzm relacji i fakty, w tym czasie będące białymi plamami historii. Dziś, gdy gazety pełne są artykułów historycznych o tworzeniu się państwowości polskiej po latach niewoli, gdy ukazała się monografia Andrzeja Garlickiego o Piłsudskim, a przedstawiciele władz państwowych składają wieńce w wawelskiej krypcie przed trumną Marszałka, odkrywczość tego tekstu znacznie zmalała. Niemniej prapremiera przygotowana przez Cybulskiego oczekiwana była z uwagą jako jedyne właściwie, poważne potraktowanie przez teatry tej ważnej rocznicy. Wspaniały "Sen o Bezgrzesznej" Jerzego Jarockiego przygotowany został wiele lat temu.
Mimo wielu zabiegów dokonanych przez scenografa Jana Banuchę w przestrzeni teatralnej (usadził on widzów na scenie przekształcając widownię w poligon wojenny, a balkon zarezerwował dla świata marzeń i pamięci bohatera) dobry teatr się nie zrodził. Ani reżyserowi, ani aktorom nie starczyło środków, by choćby nastrojem, atmosferą przywołać w wyobraźni widza prawdziwy teatr wojny. Rzecz w tym wypadku niezwykle istotna, gdyż sens tego tekstu zawiera się w przerażeniu prostego człowieka, który przypadkiem znalazł się w środku nieogarnialnych zmysłami wydarzeń. Przerażenie człowieka ogromem niedostatków i cierpień, okrucieństwem i bezprawiem, jakie niesie wojna, kataklizm nie znany w tej skali ludzkiemu doświadczeniu - oba człony tej opozycji muszą w teatrze zaistnieć. Pierwszy, czyli teatr wojny nie zaistniał, drugi, czyli prosty człowiek weń uwikłany - także nie. Mimo że zgodnie z sugestią autora i własnym emploi prostego człowieka gra tę rolę Wojciech Siemion. Wbrew pozorom główną siłą jego aktorstwa nie są warunki - one także, zwłaszcza gdy dobrze skontrastowane z jego umiejętnościami - ale zdolność mówienia. Jak mało kto Siemion wspaniale potrafi mówić poezję, jak mało kto czuje nastrój i siłę słowa wieloznacznego, kreacyjnego. Tu natomiast mówi autentyczne teksty prostego człowieka, ważne, poruszające, ale płaskie okropnie, kompletnie wyprane z poetyckiej wieloznaczności i cała jego rola staje się bezbarwnie nijaka. W filmie, dla którego były one przeznaczone, mają inną funkcję, ale teatr bez wieloznaczności słowa ginie. I bardzo dobrze wiedział o tym Różewicz, doświadczony dramaturg, nie przeznaczając tego tekstu dla sceny.