Artykuły

Posłuchaj, człowieku, co mówi Lucyfer

"Samuel Zborowski" Juliusza Słowackiego w reż. Pawła Wodzińskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Marta Leszczyńska w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Paweł Wodziński, przenosząc "Samuela Zborowskiego" na deski Teatru Polskiego w Bydgoszczy, sięga po rękopis i odkrywa Słowackiego na nowo. Zabieg ryzykowny, ale bardzo udany.

"Samuel Zborowski" doczekał się tylko kilkunastu realizacji scenicznych. Sięgnął po niego m.in. wybitny inscenizator Jerzy Jarocki, wcześniej przymierzał się do niego Jerzy Grotowski. To tekst, o którym nawet literaturoznawcy mówią arcytrudny. Tym bardziej niski ukłon dla dyrektora bydgoskiego teatru i reżysera spektaklu - Pawła Wodzińskiego - za udaną tytaniczną pracę nad rękopisem dzieła Słowackiego.

Zadanie, jakiego podjęli się twórcy Teatru Polskiego, było nie tylko trudne, ale i ryzykowne. Proponując nowe odczytanie tekstu, dyskutując głośno z kanonicznymi jego opracowaniami, łatwo stać się celem oskarżeń o profanację klasyki. Reżyser mimo tych oczywistych zagrożeń podjął wysiłek przygotowania inscenizacji, o której bez przesady można powiedzieć, że ma charakter przełomowy dla teatru i literatury.

Co w interpretacji Wodzińskiego może się podobać? Rezygnuje z uwypuklania narodowych konfliktów, nie ulega też pokusie wykorzystywania historycznych kompleksów Polaków do snucia aktualnych politycznych aluzji. Oszczędza widzowi oklepanych tyrad o wizji polskości, które w różnych wydaniach od lat wracają na deski teatru. Na pierwszy plan wysuwa świat duchów i idei, także tych teologicznych. To przez ich pryzmat widz rozsądza spór między duchami Zborowskiego i Zamoyskiego. Bez trudu dostrzega też uniwersalność tekstu Słowackiego. To, czy zgadza się, czy jest przeciwny tezom stawianym przez autora ustami dokonującego nad antagonistami sądu Lucyfera, jest kwestią otwartą. Widzowi stawiane są pytania, nie narzuca się odpowiedzi.

Interesująca jest nie tylko interpretacja tekstu, ale sposób jego przeniesienia na scenę. Tekst Słowackiego to tygiel stylistyk, rzeczywistości, kultur i teologii. Spotykają się tu postaci realne, historyczne, mitologiczne, duchy i widma, które wchodzą w różne ciała, są wolne, mówią głosem wielu postaci. Czas i miejsce akcji zmieniają się w sposób fantastyczny. Z pokoju, w którym pierwotnie toczy się akcja, bohaterowie nagle przenoszą się do starożytnego Egiptu, bezczasowego podwodnego królestwa Amfitryty - mitycznej żony Posejdona i wreszcie stają przed sądem w zaświatach. Wydawałoby się, że utwór tak bogaty w obrazy będzie potrzebował równie bogatej scenografii. Ta jednak w spektaklu jest bardzo minimalistyczna. Aktorzy grają w szklanym boksie. Posługują się zaledwie kilkoma prostymi rekwizytami. To dobre posunięcie scenografa, którym w tym przedstawieniu również jest Wodziński. Próba rekonstruowania monumentalnego świata wyobraźni Słowackiego na scenie, nawet przy współczesnych możliwościach technicznych teatrów, musiałaby skończyć się niepowodzeniem. Zamiast rozsypywać piasek pustyni, budować piramidy i wypożyczać z zoo wielbłądy, Wodziński skupił się, by jak najprostszymi środkami pomóc widzowi rozszyfrować to, co w tekście najtrudniejsze - istnienie dwóch porządków: materialnego i duchowego. Dzięki prostej scenografii Wodziński osiąga jeszcze jeden cel: kiedy to, co wizualne, traci znaczenie, słowo - idea nabierają dodatkowej wagi. Ale zabiegi reżyserskie to tylko narzędzie, jakie otrzymują aktorzy. To na nich w głównej mierze spoczywa odpowiedzialność za to, czy długie linijki poetyckiego tekstu, pełnego metafor i symboli zostaną zrozumiane przez widza. Wyzwaniem są zwłaszcza sceny, w których aktorzy recytują tekst równolegle. Z zadaniem tym dobrze radzą sobie nie tylko profesjonalni aktorzy, ale też nastoletni artyści, którzy stawiali na scenie swoje pierwsze kroki.

Wielkie brawa należą się Grzegorzowi Artmanowi grającemu Lucyfera. To postać bardzo ważna dla Wodzińskiego. To właśnie Lucyfer przekonuje, by spojrzeć szerzej niż tylko na konflikt między Zborowskim i Zamoyskim. Pokazuje widzom, że istnieje pewien rodzaj wolności, anarchii, którego nie akceptujemy, bo zdaje się nam, że wszystko musi być poukładane w granicach ustalonych od wieków zasad. Zanim Lucyfer wypowie najważniejsze dla dzieła Słowackiego słowa, zanim każe wspinać się na kolejne szczeble duchowego rozwoju, przechodzi liczne przeobrażenia, rośnie w siłę. Artman pokazuje ten proces doskonale. To świetnie przygotowana rola, poparta dziesiątkami godzin pracy nie tylko nad perfekcyjnym zapamiętaniem tekstu, ale też jego pełnym zrozumieniem. W efekcie Lucyfer Artmana nie męczy rozbudowanymi monologami, ale stale utrzymuje uwagę widza.

Mimo udanych rozwiązań scenicznych i dobrej gry aktorskiej "Samuel Zborowski" wciąż pozostaje tekstem trudnym, wymagającym od widza dużego skupienia. Teatr Polski dał publiczności doskonałą szansę przygotowania się do sobotniej premiery. Kilka tygodni spotkań i dyskusji poświęconych "Samuelowi Zborowskiemu" sprawiły, że teatr trudny mógł stać się teatrem zrozumiałym dla wszystkich, nie tylko dla garstki pasjonatów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji