Z Friedrichem Durrenmattem przy pół czarnej
Wielki Sceptyk wygląda na dyrektora banku. Jest gruby, w okularach z grubą oprawą, pali grube cygaro, które co chwila gaśnie. Uśmiecha się dobrodusznie i jowialnie zaprasza mnie do stolika. Nie lubi pozy, nie kryguje się. Jego gesty są naturalne, niewymuszone. Strząsa popiół z cygara i zachęca uśmiechem do rozmowy. Konwencjonalny wstęp okazuje się zbyteczny. Zapytuję więc od razu o początki jego kariery literackiej.
- Urodziłem się w rodzinie protestanckiego pastora - rozpoczyna gość ze Szwajcarii - studiowałem psychologię i teologię. O tym, że zostaną pisarzem, nigdy nie śniłem i sam nie wiem, jak się to stało. Zaważyły tu prawdopodobnie rodzinne grzechy. Mój dziadek, Ulrich Durrenmatt, był satyrykiem. Jestem chyba ilustracją atawistycznej recydywy. Poza tym w młodości odczuwałem magiczny pociąg do teatru, bytem nawet przez pewien czas krytykiem teatralnym. Początkowo borykałem się z dużymi trudnościami, wydawcy nie kwapił się z wydawaniem moich utworów. Napisałem w owym czasie dwie powieści kryminalne, ostatecznie autor też musi żyć.
- Któremu dziełu zawdzięcza Pan rozgłos?
- Chyba "Małżeństwu pana Missisipi". Ta sztuka, która jest po trosze moralitetem, po trosze panopticum, a w całości dramatycznym pamfletem, miała powodzenie. Zaczęto o mnie pisać i mówić, wszystko odmieniło się, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej.
- Który z uprawianych przez Pana gatunków literackich jest Panu najbliższy?
- Dramat, ściślej mówiąc - komedia. Uważam komedią za jedyną formę sceniczną, z której dadzą się jeszcze dzisiaj wysnuć, choć brzmi to paradoksalnie, prawdziwie tragiczne efekty. Tylko ona pozwala przezwyciężyć absurdalność i grozę naszego czasu, tylko ona ratuje nasi przed zwątpieniem. Jestem zwolennikiem literatury zaangażowanej odpowiedzialnej moralnie przed społeczeństwem. _Ale_dzisiaj nie można moralizować "na poważnie" czas proroków i kaznodziejów minął bezpowrotnie. Pozostaje parodia, demaskująca i bezlitosna, która potrafi skruszyć powłokę obojętności ludzkiej i wstrząsnąć tym, co nazywamy sumieniem.
- Pan jednak pisze także dla radia 1 telewizji.
- Owszem. Napisałem sporo słuchowisk. Nie ograniczam się do jednego gatunku sceniaznego, gdyż jestem zdania, że zmienność form jest dla pisarza rzeczą bardzo pożyteczną. Stosunek słuchowiska do dramatu przypomina mniej więcej relacją: nowela - powieść. Słuchowisko daje także pole do ciekawych eksperymentów, gdyż wymaga odmiennej dramaturgii i techniki, ze względu na konieczność wyeliminowania efektów optycznych (radio), lub z uwagi na brak bezpośredniego kontaktu pomiędzy sceną a widownią (telewizja). Nie bez znaczenia jest i ta okoliczność, że radio i telewizja dysponują ogromnym zasięgiem widzów i słuchaczy, bez porównania większym niż teatr.
- Czy mógłby Pan choćby w przybliżeniu określić genezę Pańskich pomysłów literackich?
- To zawiła i trudna do sprecyzowania sprawa. Często decyduje przypadek. Na przykład pomysł "Obietnicy" zawdzięczam notatce gazetowej. Niektóre pomysły "spadają z nieba", przychodzą sam nie wiem skąd, i to w najbardziej nieoczekiwanych chwilach i okolicznościach, inne są owocem długich przemyśleń.
- Prosiłbym o kilka informacji o Pańskiej technice pisania.
- Pracuję systematycznie, od pół dziesiątej do pół do pierwszej przed południem, i od trzeciej do szóstej po obiedzie. Piszę tylko w domu - mieszkam w Neuchatel - w czasie podróży nie umiem pracować. Nigdy nie dyktuję, kiedy piszę, muszę być sam. Nie opracowuję z góry najdrobniejszych szczegółów utworu, jak to robią niektórzy pisarze; wystarczy mi najogólniejszy plan. W trakcie pisania pojawiają się nowe pomysły, epizody, rozwiązania i wątki. Po ukończeniu dzieła wprowadzam do niego setki zmian, korektur, kreślę i dopisuję, przeinaczam całe rozdziały lub akty. Moje utwory mają z reguły po kilka lub więcej wersji. "Wizyta starszej pani" posiadała ich, nim przybrała ostateczny kształt, aż piętnaście. Przed przystąpieniem do pracy przeprowadzam długotrwale studia, przeważnie środowiskowe. Tak więc przed napisaniem "Franka V" interesowałem się mechanizmem pracy bankowej, odbyłem nieskończoną ilość rozmów z urzędnikami bankowymi, którzy mi opowiedzieli wiele ciekawych szczegółów, nie mówiąc już o tym, że każdy z nich psioczył na porządki panujące w różnych bankach (ale nigdy w tym, gdzie pracował). Obecnie piszę powieść, której groteskowym bohaterem jest wielokrotny morderca. Akcja toczy się w sferach prawniczych, w kuluarach i na sali sądowej, w więzieniu. Zwiedziłem dotychczas kilka więzień szwajcarskich, rozmawiałem z adwokatami, prokuratorami, zajrzałem do wszystkich zakamarków gmachu, w którym wymierza się sprawiedliwość czy też niesprawiedliwość. Mniej natomiast korzystam z lektury książkowej, chyba że chodzi o realia naukowe.
- Czy postacie Pańskie mają pierwowzory w rzeczywistości?
- I tak, i nie. Wyposażam je w pewne oechy zewnętrzne lub właściwości charakteru ludzi, których spotykam w życiu. Ale stosuję technikę montażu, przypadkowych kojarzeń, mieszam zmyślenie z prawdą. Moje postacie nie są portretami, lecz typami, można je porównać do figur w gabinecie osobliwości; świat dzisiejszy jest w końcu olbrzymim panopticum.
Na pożegnanie proszę o garść wrażeń z pobytu w Polsce.
- W Waszym kraju -- mówi pisarz - jestem po raz pierwszy, ale nie ostatni. Przyjechałem tu zobaczyć jak gracie moje sztuki. Inscenizacje polskie są oryginalne i pełne polotu. Pozostaję pod wrażeniem gry polskich aktorów, wątpię, czy jest drugi kraj w Europie, który dysponuje takimi talentami. Na Zachodnie panuje system "gwiazd", na scenie istnieje tam jeden wybitny aktor, reszta się nie liczy i ginie w ciemności. Tutaj każda postać sceniczna żyje, każda rola, każda kwestia tchnie życiem. Tyle o teatrze. Rozmawiałem także z pisarzami, reżyserami, dziennikarzami, oglądałem Warszawę i jej okolice. Przekonałem się, że Polska jest krajem o bogatej tradycji kulturalnej, utrzymującym twórcze -kontakty z myślą - i literaturą wszystkich krajów. Chciałbym tu wrócić w najbliższych miesiącach, o ile się da, nawet w styczniu 1963 roku. Proszę pozdrowić ode mnie Czytelników "Zwierciadła", czasopisma, które - jak się dowiedziałem - opublikowało pierwodruk polskiego przekładu "Obietnicy".