Balladyna i Alina śpiewają disco polo
"Balladyna. Kwiaty ciebie nie obronią" wg Juliusza Słowackiego w reż. Wojciecha Farugi w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.
Wojciech Faruga przestawia chronologię, miesza porządki "Balladyny", ale ani nie rozwala całkiem tekstu Słowackiego, ani nie wierzy mu na słowo. Podejmuje z dramatem Słowackiego przewrotną grę.
W wałbrzyskim spektaklu Wojciecha Farugi Balladyna (Mirosława Żak) wychodzi za Kirkora nie dlatego, że pragnie władzy, pieniędzy czy ucieczki z leśnej chatki. Idzie w stronę "wybranka" z ociąganiem, wbrew wypowiedzianym słowom dramatu - chyba tylko dlatego, że tak każe jej litera tekstu Słowackiego.
Zamiast pięknego "królewica" mamy tu starca z balkonikiem, z trudem artykułującego dźwięki (w tej roli Dariusz Skowroński). Zamiast wyścigu z dzbankami w poszukiwaniu owoców - kobiece zapasy w basenie, ku uciesze panów stojących dookoła. Faruga ze współadaptatorką Dorotą Kowalkowską zachowują wątki i frazy dramatu, ale przestawiają chronologię i mieszają porządki. Sięgają po fragmenty innych dramatów Słowackiego: "Beatrix Cenci", "Mindowe", "Książę Niezłomny", "Maria Stuart".
Ramą całości jest ślub Balladyny - wracają sceny przaśnej weselnej imprezy.
Disco polo Słowackiego
Spektakl najlepszy jest w tych momentach, gdy - nie opuszczając ani słowa z przytaczanych wymieszanych fraz - dystansuje się od tekstu sztuki Słowackiego. Bo czy to nie niesprawiedliwe, że autor "Fantazego" czy "Snu srebrnego Salomei" znany jest dziś wychowankom polskich szkół przede wszystkim z wymieszania krwawych wątków szekspirowskich z bigosem słowiańskich baśni?
Sam Słowacki podkreśla w tekście jego teatralną sztuczność - i tym tropem idą Faruga i Kowalkowska. Tak więc częstochowskie rymy dramatu Balladyna i Alina (Rozalia Mierzicka) wyśpiewują na melodię piosenki disco polo (okazuje się, że całkiem dobrze pasują), a wróżka Goplana (świetna Ewelina Żak) upaja się swoimi kwestiami, siedząc na podłodze z odtwarzaczem CD i zapętlając je z płyty.
Jak wywrócić "Balladynę"
To kolejna w ostatnich latach próba zrobienia wywrotowej "Balladyny". Krzysztof Garbaczewski w Poznaniu potraktował Słowackiego czysto pretekstowo. Pozwolił granej przez Justynę Wasilewską tytułowej bohaterce przerwać akcję sztuki i mówić własnym głosem, a po chwili wpuścił na scenę ostry feministyczny skład hiphopowy.
Z kolei Radosław Rychcik w Rzeszowie postawił na odegranie dramatu w pełnym brzmieniu. Z jednej strony zilustrował go kliszami z popkultury, z drugiej - podłożył pod krwawą baśń współczesny dramat wojenny. Rychcik próbował w ten sposób powtórzyć spektakularny sukces swoich wcześniejszych "Dziadów". I odniósł równie spektakularną porażkę.
Pina Bausch by to jadła
Faruga nie idzie żadną z tych dróg - ani nie rozwala całkiem tekstu, ani nie wierzy mu na słowo. Podejmuje z dramatem przewrotną grę, której symbolem może być dominujący w scenografii Agaty Skwarczyńskiej, uwodzący kiczem obraz - wielki, świecący, fotorealistyczny księżyc unoszący się nad plastikowym jeziorem Gopło.
Jednak czy Faruga z Kowalkowską nie szukają w tekście Słowackiego również patosu? W finale Balladyna-ofiara stoi na podwyższeniu w sukni ślubnej... z waty cukrowej, którą wszyscy pozostali na scenie zjadają z nabożeństwem niczym jakąś krwawą komunię. Odbijają się w tej scenie echem poetyckie obrazy z teatru tańca Piny Bausch - tam też kicz przeplatał się z komizmem i patosem, a w tle przewijał się kobiecy dramat. Czy po wszystkich scenach ostrej zgrywy twórcy każą nam uwierzyć w ciężar tej historii?