Artykuły

Początek końca?

Po całorocznych zapasach z lite­raturą - po większej części - am­bitną i poważną, białostocki teatr poważył się wystawić farsę. Rzecz nazywa się "Koniec po­czątku" - oby nie okazała się po­czątkiem końca ambicji Drama­tycznego.

Sztukę Seana O'Casey'a wyreżysero­wał Piotr Kowalewski (założyciel, re­żyser i aktor Teatru im. Józefa Węgrzyna w Ełku), zagrali: Danuta Bach, Robert Ninkiewicz i Sławomir Popławski, a sce­nografię popełniła Magdalena Gajewska. Trud pięciu wymienionych osób zaowo­cował doskonałym teatralnym fastfoodem: dowcip ma gruby jak buła w big macu, tekst przypomina hamburgera (uszczelnia raczej, niż smakuje), a całe da­nie ocieka ketchupową krwią. Spożywa się szybko i bez specjalnych oporów. Istotna różnica pomiędzy sceną a loka­lem z fastfoodami polega na tym, że w tym ostatnim po spożyciu kanapki za­zwyczaj nie dochodzi do totalnej demolki.

Wysilnie śmieszne

"Koniec..." ma na początku okres rozkręcania się. Aktorzy biegają, gada­ją krzątanina wre, ale jakoś nic z tego nie wynika - ani mądrość, ani radość. Tylko nuda, choć da się wyczuć, że mia­ło być śmiesznie. Rola Danuty Bach tak ustawiona i takimi środkami zbudowa­na, że miast bawić, może nieco ziryto­wać. Aktorka to nie byle jaka, szkoda więc, że tak kiepsko wykorzystana.

Na szczęście szybko dochodzi do klu­czowej dla przedstawienia zamiany ról - mąż (Robert Ninkiewicz) i żona (Da­nuta Bach), po serii docinków, zamie­niają się obowiązkami. Ona idzie kosić łąkę, on ma się zająć domem. Pomaga mu w tym przyjaciel domu (Sławomir Popławski). Danuta Bach znika, a tan­dem Ninkiewicz-Popławski zaczyna szaleć. Dwaj panowie są w stanie każdą czynność domową zamienić w lokalny kataklizm. Niszczą dom, kaleczą i sinia-czą siebie samych.

Może to i zabawne. Problem w tym, że z opowiadaniem dowcipów nie moż­na przesadzać. Łatwo uwierzyć, że mężczyzna, szczególnie gdy wspomaga go niedowidzący przyjaciel, potrafi usiąść na karton z jajkami, pobić naczy­nia, zepsuć budzik, podpalić dom. Ale w to, że chcąc uwiązać krowę, przewle­cze postronek przez komin i przywiąże do fotela, mogą dać wiarę tylko dzieci i członkinie bojówek feministycznych.

Podobna, choć mniej drastyczna przesada, panuje w całym spektaklu. Szkoda, bo odrobina prawdopodobień­stwa, odrobina podejrzanego życia (za­miast inscenizowanego łopatologicznie tekstu) uczyniłaby to widowisko auten­tycznie, niewymuszenie śmiesznym.

W parze z humorem, idą środki wy­razu. Pracując na zadowolenie widow­ni, aktorzy ociekają potem, tyrają jak górnicy przodkowi, rąbiąc w widza ka­wał za kawałem, gag za gagiem. Współ­czuję takiej harówki, ale nie dziwię się

malującemu twarze znojowi: środki wy­razu ciężkie, nie tyle zamierzenie prze­sadne, co wyraźnie przesadzone.

Sztuka na dwa wejścia

W tej na siłę śmiesznej, nieco zbyt chaotycznie granej opowiastce są dwa rodzynki - przejawy prawdziwej cnoty, co to "krytyk się nie boi". Pierwszą jest świetny duet pieśniarski Roberta Ninkiewicza i Sławomira Popławskiego. Zabawny song miłosny z akompania­mentem gitary jest tak wykonany, że po prostu boki zrywać. Obaj aktorzy wykorzystali tu zarówno możliwości swoich postaci, jak i własne. Równie dobrze wypada chyba tylko ćwiczenie aerobicu w wykonaniu tej samej pary. Wyobraźcie sobie zwalistego, obdarzo­nego pokaźnym brzuchem Roberta Ninkiewicza, który podskakuje w rytm muzyki, kręci biodrami, robi jaskółkę...

Drugim mocnym akcentem przed­stawienia jest finałowa demolka. Bohaterowie stoją bez ruchu, a wokół wszystko się wali: półki urywają się, szafki spadają ze ścian, zawala się ko­minek... To dzieło pani scenograf Mag­daleny Gajewskiej. Choć nie bardzo wiadomo, czemu miał ten popis służyć i co znaczyć w sztuce, to - trzeba przy­znać bezstronnie - zapiera dech.

Jeśli lubisz nieme kino...

Każdy z nas miał w życiu taki okres, gdy bawiły go filmy z Flipem i Rapem. Są tacy, którzy ciągle zaśmiewają się do łez oglądając komedie braci Marx. "Koniec początku" śmiało można pole­cić tym wszystkim, których ciągle ba­wią nieme komedie i scenki typu: duży facet wali się na ziemię po nadepnięciu na skórkę od banana. A widzów takich jest wcale niemało. Stąd można wróżyć sztuce wielkie wzięcie, a co za tym idzie komercyjny sukces. Tak więc, kto po­trafi, niech się śmieje - na zdrowie!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji