Artykuły

Wprawki z cierpliwości

"Zemsta nietoperza" w reż. Janusza Józefowicza w Operze Krakowskiej. Pisze Katarzyna Kachel w Gazecie Krakowskiej.

Podczas balu artyści nie mieli miejsca, aby zatańczyć.

Masz do omówienia ważne sprawy biznesowe i lubisz robić to na stojąco, wybierz się do Opery Krakowskiej. Naraził Ci się bliski kolega i chcesz mu w kulturalnych warunkach wygarnąć, co o nim myślisz, wybierz się do Opery Krakowskiej. Drogi Widzu, masz na to wszystko szansę, gdyż w "Zemście nietoperza" jedna przerwa trwa 45 minut, a druga 30. Przez ten czas można załatwić wiele spraw, albo też cierpliwie poczekać na arcyważne wydarzenie. Niestety, urocza operetka Johanna

Straussa w reżyserii Janusza Józefowicza nie należy do dzieł, na które warto aż tyle czekać.

Jeszcze przed premierą reżyser zapowiadał, iż nie zamierza niczego uwspółcześniać i wydziwiać. Postanowił przedstawić zrealizowaną po bożemu operetkę, acz wcale nie sięgając do niedobrych wzorców, z jakimi ten gatunek może się kojarzyć. Wszystko zapowiadało się więc wspaniale, a przedstawienie miało szansę okazać się pełnym wdzięku bibelotem, w którym liczy się tylko lekkość i zabawa. Stało się jednak przeciwnie, bo tych dwóch elementów zabrakło.

Już pierwszy akt to jedno wielkie nieporozumienie, przede wszystkim za sprawą scenografii Andrzeja Worona. Dekoracja w najgorszym guście przedstawia salon małżeństwa Eisenstein, (Ewa Biegas, Janusz Ratajczak). Okropne kolumny, jednostajne oświetlenie, a na dodatek gra czołowych postaci zaczęły nie najlepiej wróżyć temu widowisku. Intryga zawiązuje się tu dzięki fantastycznemu tłumaczeniu Juliana Tuwima, ale trzeba się naprawdę wysilić, by zrozumieć, o czym śpiewają wykonawcy. Komu to wystarcza, może skupić się na niewybrednym gagu, polegającym na kłopotach z włożeniem na siebie marynarki przez Alfreda (Adam Zdunikowski).

Drugi akt operetki to bal. Tu Andrzej Woron zbudował rzeczywiście robiącą wrażenie scenografię, z zimowym pałacem w tle. Problem polega jednak na tym, że w takich dekoracjach uczestnicy balu nie mają gdzie tańczyć. Tłum artystów, pięknie ubranych przez Marię Balcerek, nie ma szansy rozwinąć skrzydeł, gdyż się po prostu nie mieści. Choreograf Józefowicz wybrnął z problemu, każąc przez chwilę powirować czterem czy pięciu parom, a protagonistom przykazał wychodzić na proscenium i śpiewać swoje partie. I nawet jeżeli robią to dobrze jak Anita Maszczyk w roli Adeli, to jednak nie zmienia to faktu, iż realizatorzy poszli po najmniejszej linii oporu.

Trochę lepiej jest w scenach więziennych, gdzie wreszcie reżyser zaczął choć odrobinę interpretować tekst. Bywa nawet zabawnie, przede wszystkim dzięki cudnemu dozorcy więziennemu Froschowi, w którego wcielił się Stanisław Kapnik. Czy jednak dla kilku scen, kilku wokalnych popisów i bez wątpienia świetnie prowadzonej przez Uwe Theimera orkiestry, warto spędzić tyle czasu na foyer teatru? Nie jestem pewna.

No, chyba że miałabym do omówienia ważne biznesowe sprawy, coś do wygarnięcia bliskiemu koledze, albo lubiła czytać książkę w nietypowych warunkach. Inaczej krakowska "Zemsta nietoperza" zmienia się we wprawki z cierpliwości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji