Romeo i Julia w Wenecji
Święto Teatru Miejskiego. Karnawałowa inscenizacja. Trudno mówić o miłości.
"Nad Kapuletich i Montekich domem spłukane deszczem, poruszone gromem łagodne oko błękitu" - pisał Norwid pod paryskim niebem. Szekspirowska tragedia kochanków, którzy nie tylko wskutek zwaśnienia rodzin, ale także fatalnych zbiegów okoliczności nie mogą być razem to imieninowa propozycja Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza w Gdyni.
Werona w Wenecji
To prawda, że XVI-wieczni szekspirowscy aktorzy grali w maskach, bo tylko mężczyzna mógł stanąć wówczas na scenie (pierwsza Julia musiała więc być, o zgrozo, mężczyzną...). Być może stąd wziął się, nawiązujący do komedii dell'arte, pomysł by drugoplanowe postaci - mieszczan z Werony i świadków tragedii Romea i Julii, odziać w weneckie stroje karnawałowe. Wpadły nań reżyser i scenograf gdyńskiego przedstawienia - siostry Julia i Elżbieta Wernio. Prawda też, że taniec śmierci, która czyha nie tylko na kochanków jakoś kojarzy się z karnawałem. Pomysł oryginalny, lecz niekonsekwentnie przeprowadzony.
Pod mostem
Bo nie mamy już Julii na mostku ani Romea w gondoli, lecz szaloną i bosą Julkę bujającą się na trapezie - w tej roli Karolina Adamczyk - i umięśnionego małego Romea, uwieszonego z miłości pod żelaznym mostem - gościnnie Andrzej Pieńko. Atmosfera schadzek jest raczej przedmiejska niźli tajemnicza i nasycona erotyzmem. Podobnie zresztą, jak zabójstwo Tybalta zdaje się być sceną chuligańskich potyczek. A Julia lepiej niż jako obiekt westchnień, wypada w roli zbuntowanej córki. Tak więc westchnąć sobie można jedynie w scenie miłosnego zjednoczenia, kiedy to kochankom spowitym w błyszczącą materię, jak i całemu spektaklowi towarzyszy niepokojąca jazzowa muzyka Mikołaja Trzaski.
Śmiertelne bractwo miłości
Już wówczas możemy się spodziewać, że podświetlone jarzeniowym światłem łoże stanie się miejscem wiecznego spoczynku ziemskich kochanków. Szkoda, że atmosfery "bratania się" miłości ze śmiercią, niepokoju nie udało się wypracować w innych scenach, a najmniej przekonująca okazała się scena następującej po sobie śmierci kochanków.
- Oszalały świat zabija w nas miłość ucząc walki o przetrwanie - powiada reżyser. Czy wina to świata czy naszej wrażliwości, że tak trudno pokazać dziś miłość? Czasami jednak udaje się to lepiej.