Nadrealizm... w 1907 roku
GDYBY widzowi dzisiejszemu, który nie wie kto napisał "Sonatę widm" pokayać to widowisko i kazać zgadywać, kto może być autorem sztuki, niewątpliwie szukałby go w kategorii dzisiejszych pisarzy awangardowych wśród nazwisk Becketta, Geneta, Ionesco, czy naszego Mrożka. A przecież dramat ten pisał Strindberg, przyjaciel Przybyszewskiego, rówieśnik Ibsena, naszych pisarzy młodopolskich i miriamowskiej "Chimery".
Pisał go w roku 1907, a więc niemal przed sześcioma dziesiątkami lat. Strindberga od dawna już nazywano pierwszym w literaturze światowej ekspresjonistą i prekursorem dzisiejszego nadrealizmu. Był nim istotnie, zwłaszcza w ostatnim okresie swej twórczości, wówczas, gdy stał się gorącym wyznawcą mistycznej filozofii swego rodaka Swedenborga i gdy w imię jego doktryny w sztukach swych ukazywał, prócz postaci realnych zjawy i widma.
W "Sonacie widm" realizm w postaci i sytuacji ociera się co chwila o zjawiska pozazmysłowe, a bohaterowie tego dramatu wówczas wyrażają najgłębsze treści, gdy znajdują się na granicy obłędu. Nawet najbardziej realistyczne motywy, jak na przykład ibsenowski motyw walki o zdemaskowanie kłamstwa w życiu, tu u Strindberga przybierają formę nadrealistyczną - kształt koszmarnego obłędu.
Nie ma tu koniecznego dla dramatów realistycznych podziału na postacie pozytywne i negatywne. Z wyjątkiem dwojga młodych (Studenta i Panny), którzy są raczej biernymi obserwatorami tego, co się wokół nich dzieje, wszyscy pozostali to oszuści, kłamcy, mordercy, złodzieje i obłąkańcy. Nawet ten, który wyciąga na jaw prawdę, wplątaną w gąszcz kłamstw, stary dyrektor Hummel, nie jest od pozostałych lepszy.
Dramat rozgrywający się pomiędzy Pułkownikiem, który nie jest w istocie pułkownikiem, jego córka, która naprawdę nie jest jego córką, jego żoną, która dni swa przepędza zamknięta w schowku, udając papugę, Konsulem, który po śmierci idzie z bukietem białych lilii na spacer, młodą mleczarką, którą już dawno zamordowano, półobłąkaną Narzeczoną, liczącą lat przeszło osiemdziesiąt i innymi tego rodzaju zjawami, robi na widzu wstrząsające wrażenie.
Wrażenie to spotęgował reżyser Jerzy Kreczmar przez to, że owe niezwykłe postacie i sprawy ukazał w sposób, jaki moglibyśmy nazwać "zwyczajnym", właśnie jak najbardziej realistycznie i że wykonawcy owych pozazmysłowych niejako ról również grali z najdalej idącą prostotą.
REWELACJĄ tego widowiska była kreacja Bronisława Pawlika, postarzył się o lat kilkadziesiąt, by zrosnąć się z rolą głównego bohatera, starego dyrektora Hummla "robiącego porządek" w świecie, do którego sam jak najbardziej należy.
Ujmującym wdziękiem Studentem Arkenholcem, którego przeraża niezwykłe pełne tajemnic i obłędu środowisko, w jakie się dostał, był Wacław Szklarski. Pełną uroku Panną była Hanna Stankówna. Zwłaszcza potrafiła ukazać w tej tak trudnej roli przeraźliwy lęk, jakim jest owładnięta w straszliwym obłąkanym otoczeniu. Zofia Małynicz w sposób powściągliwy, a jednak tragiczny narysowała postać staruszki Narzeczonej, a Barbara Ludwiżanka czyniła niesamowite wrażenie jako owładnięta obłędem Mumia, żona Pułkownika. Józef Maliszewski ze spokojem potraktował postać oszukańczego Pułkownika.
W mniejszych rolach wystąpili, dostrajając się do ogólnego nastroju niesamowitości i obłędu Celina Mecnerówna jako mleczarka z tamtego świata, Stanisława Kostecka (Dozorczyni), Irena Oberska (Służąca), Szczepan Baczyński (zmarły Konsul), Leon Pietraszkiewicz i Tadeusz Kondrat (dwaj, jakże różni Służący) dawno nie widziana na scenie Janina Munclingrowa (jako przerażająca Kucharka), Stanisław Jaśkiewicz (Baron).
Jan Kosiński w piękny sposób zespolił w swej scenografii realizm w stylu secesyjnym z fantazją nieledwie baśniową, utrafiając tym w nastrój widowiska. Kostiumy Barbary Jankowskiej bardzo piękne. Halina Dunajska, przybrana w taki kostium, stojąc nieruchomo we framudze drzwi, była uosobieniem secesji i wielkiej urody. Mogła uchodzić za symbol całego przedstawienia.