Artykuły

Rosyjski upiór w Operze Wrocławskiej

Kac po premierze. Rosyjski reżyser, który był główną postacią operowego wydarzenia sezonu we Wrocławiu, to piewca agresji Putina na Krym. W ten sposób Rok Rosji w Polsce, zawieszony przez rząd, wszedł do Wrocławia od kuchni - pisze Jarosław Kałucki w tygodniku Do Rzeczy.

Balon dmuchany był od wielu miesięcy. Największe media w kraju zapowiadały tę premierę jako jedno z najważniejszych wydarzeń sezonu, bo "Eugeniusza Oniegina" wyreżyserował Jurij Aleksandrów. To wybitny reżyser operowy, który ma na koncie wiele świetnie ocenianych inscenizacji na całym świecie, między innymi w Arena di Verona, Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Teatro Lirico di Cagliari.

Jurij Aleksandrów, na co dzień reżyser w Teatrze Maryjskim w Petersburgu, to postać darzona w polskim światku artystycznym wielkim szacunkiem, zwłaszcza po sukcesie wrocławskiej superprodukcji "Borys Godunow" w 2008 r., wystawianej w Hali Stulecia. Recenzje były entuzjastyczne, choć przed premierą miało dojść do spięcia między Aleksandrowem a dyrektor wrocławskiej opery Ewą Michnik o negatywny wydźwięk polskiego wątku, jaki zaproponował rosyjski reżyser.

Podczas konferencji prasowej przed premierą "Eugeniusza Oniegina" w lutym tego roku Aleksandrów dużo mówił o swojej twórczości. "Jeśli niemiecki reżyser nie zrobi dziesięć razy Czarodziejskiego fletu, to nie czuje się spełniony. Dla Rosjanina taką operą jest Eugeniusz Oniegin, zrobiłem ją już z 15 razy" -zaznaczał.

Nie zająknął się jednak - a we Wrocławiu nikt go o to nie zapytał - na temat swojego ostatniego dzieła, wystawianego latem 2014 r. w Petersburgu. Informacja mogłaby wywołać co najmniej konsternację, bo to panegiryk ku czci Władimira Putina i agresji na Krym.

PRZEDSTAWIENIE ZOMBIE NA CZEŚĆ PUTINA

Aleksandrów, znany z innowacyjnych interpretacji oper, tym razem na warsztat wziął socrealistyczny produkcyjniak "Sewastopolcy" z 1946 r. Dzieło wychwalające pod niebiosa Stalina posłużyło mu za libretto do - jak sam ją nazwał - wiec-opery "Krym". Reżyser planował wystawienie jej na moskiewskim placu Czerwonym i placu przed Pałacem Zimowym w Petersburgu (atak bolszewików na ten budynek jest uznawany za początek rewolucji październikowej).

Reżyser marzył, by choć przez moment w rolę zbawcy Rosjan poniewieranych według autora sztuki na Krymie wcielił się prezydent Rosji. Tak jednoznaczną rolę przypisał mu bowiem Aleksandrów. W tej swoistej trylogii półwyspu, obejmującej wiek XIX, II wojnę światową i czasy współczesne - ostatni fragment Aleksandrów dopisał osobiście - reżyser próbuje udowodnić, że zajęcie Krymu było w wymiarze politycznym odebraniem podarunku, który od Rosyjskiej Socjalistycznej Republiki Rad w 1954 r. otrzymała Ukraina. Przede wszystkim jednak wybawieniem dla gnębionych na półwyspie rosyjskojęzycznych mieszkańców od - jak to określił Aleksandrów - "współczesnych majdanowskich drani banderowców".

W kulminacyjnym momencie wiec-opery (jej istotą jest to, że widzowie są wciągani w udział w spektaklu) zrozpaczone, siedzące na walizkach dzieci biegną ku postaci przypominającej Putina, krzycząc: "Zabierz nas ze sobą". A ten obejmuje je ojcowskim ramieniem, wyciera im łzy i zwraca się do widowni uosabiającej mieszkańców Krymu. Na pytania, które zadaje, publiczność odpowiada jedynie "tak" lub "nie". W istocie bowiem to alegoria referendum, które po zajęciu Krymu błyskawicznie tam przeprowadzono.

"NIC, TYLKO SIĘ NAPIĆ"

Ze swoim poparciem dla putinowskiej agresji Aleksandrów nie krył się podczas premiery swojej wiec-opery. - Zajęliśmy Krym i nie oddamy go nigdy - mówił buńczucznie. Cytowany przez "The Guardian" dodawał: "Zdecydowałem się zmierzyć z tą problematyką, bo nie byłem w stanie milczeć, widząc to, co się dzieje na Ukrainie". Aleksandrów podkreślał, że pieniędzy na "Krym" nie otrzymał od władz, lecz wystawił utwór za własne środki, a dochody ze spektaklu przeznacza na organizacje niosące pomoc uchodźcom z Doniecka.

Argumenty, którymi posługuje się reżyser, wywołały niesmak, a forma -oburzenie. "Sewastopolcy" wychwalali Stalina i choć reżyser usunął z libretta pieśni sławiące sowieckiego dyktatora, krytycy mieli wrażenie, że w roli kolejnego silnego władcy Rosji został obsadzony Putin.

Sama sztuka została negatywnie oceniona przez krytyków teatralnych

z Petersburga jako serwilistyczne dzieło propagandowe, a nie dzieło artystyczne. Miejscowa "Nowaja Gazieta", podsumowując spektakl, napisała, że było w nim tyle autentycznych łez wzruszenia, ile na pogrzebie Kim Dzong Ila, a jeden z miejscowych krytyków skwitował proputinowskie dzieło słowami: "Po takiej sztuce nic, tylko się napić". W "The Guardian", na stronach Radia Wolna Europa czy agencji France Presse dziennikarze nie pozostawiali wątpliwości co do artystycznego wymiaru tego dzieła. "Opera, która uzasadnia grabież Krymu przez Moskwę", "Aneksja przyjęta oklaskami w Petersburgu", "Teatr Wojenny. Nowy patriotyzm i stara propaganda w operze o Krymie" - pisano.

RZĄD SWOJE, TWÓRCY SWOJE

Premiera "Krymu" w Petersburgu zbiegła się w czasie z zestrzeleniem przez Rosję malezyjskiego samolotu pasażerskiego lecącego nad wschodnią Ukrainą. Śmierć poniosło wówczas niemal 300 pasażerów, a ta agresja była oficjalnym powodem odwołania obchodów Roku Polski w Rosji i Roku Rosji w Polsce, zaplanowanych na 2015 r.

- To jest decyzja rządu, ale zarówno minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, jak i pani Małgorzata Omilanowska, minister kultury i dziedzictwa

narodowego, jednoznacznie ocenili, że w obecnej sytuacji politycznej i tego, co dzieje się na Ukrainie, w sytuacji zestrzelenia samolotu, niemożliwe jest przeprowadzenie i dobra organizacja Roku Polski w Rosji - mówiła dziennikarzom rzecznik rządu Małgorzata Kidawa-Błońska.

W Polsce o kontrowersyjnej operze w Petersburgu poinformował jedynie portal Kresy24.pl. W środowisku nie była to jednak sprawa nieznana. Prowadząca blog recenzencki Dorota Kozińska przypomniała o sprawie, choć - jak sama przyznaje - skojarzyła nazwisko reżysera z niesławnym "Krymem" dopiero w trakcie premiery. "To on wywołał z zaświatów upiora Mariana Kowala, kompozytora tego gniota [Sewastopolców - przyp. red.], piewcy żdanowszczyzny, autora podszytego zawiścią wulgarnego paszkwilu na Dymitra Szostakowicza [...], przyczyniając się walnie do odebrania mu profesury w konserwatoriach w Moskwie i Leningradzie" - napisała.

Oniegin z Aleksandrowem w roli głównej to nie pierwsza wpadka Opery Wrocławskiej. W 2011 r. wystawiła ona w przededniu Święta Niepodległości rosyjską operę "Kniaź Igor". We Wrocławiu uznano to za kontrowersyjny pomysł.

Teraz dyrekcja opery tłumaczy, że rozmowy z Aleksandrowem podjęto zanim Rok Rosji został odwołany. - Chcąc zaangażować tak znakomitego twórcę do realizacji spektaklu "Eugeniusz Oniegin", musieliśmy podjąć z nim rozmowy już w 2013 r. - mówi Anna Leniart, rzecznik Opery Wrocławskiej. - Nie mieliśmy wówczas wiedzy na temat, jaki jest stosunek pana Aleksandrowa do sytuacji na Ukrainie. Z reżyserem omawialiśmy jedynie jego wizję spektaklu i koncepcję inscenizacyjną.

Czy wystawienie opery wyreżyserowanej przez piewcę Putina w czasie swoistego kulturalnego embarga na rosyjską sztukę dyrekcja uważa za faux pas? Nie do końca.

- Wielu artystów podziela słowa Bogdana Borusewicza, marszałka Senatu, odczytane podczas pożegnania Borysa Niemcowa: "Polacy chcą kontaktów z Rosjanami, kulturą rosyjską, chcą współpracy gospodarczej i naukowej" - mówi Anna Leniart. Ale jednocześnie zastrzega, że - tak jak marszałek Senatu - nie zgadza się, aby Rosja była państwem rewizjonistycznym, prowadziła agresywną wojnę, podważała ład europejski.

Od oceny zaangażowania Aleksandrowa dystansuje się Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego.

- Województwo dolnośląskie pełniące funkcję organizatora dla Opery Wrocławskiej nie ingeruje w działalność merytoryczną instytucji kultury - ucina Jacek Gawroński, dyrektor Wydziału Kultury UMWD. - Samorządowa instytucja kultury prowadzi samodzielnie działalność kulturalną i gospodarkę finansową. Na tym etapie, z punktu widzenia prawa, nie zaistniały okoliczności, w których urząd winien kwestionować prowadzenie powyższych działań - dodaje.

- Opera Wrocławska i utrzymujący ją z pieniędzy podatników samorząd województwa mają wyraźny problem w radzeniu sobie z rosyjską kulturą -komentuje Krzysztof Grzelczyk z PiS, były wojewoda dolnośląski, który nagłośnił kontrowersyjny pomysł wystawienia "Kniazia Igora" w przededniu Święta Niepodległości w 2011 r. - Wtedy wiązałem to z sugestią redaktora lokalnego wydania "Gazety Wyborczej", że przyzwoici ludzie manifestują tylko 9 listopada (rocznica nocy kryształowej w Niemczech). Teraz słyszę, że przywiązanie pani Michnik do Jurija Aleksandrowa jest tak wielkie, iż nic to jego służalcza wręcz postawa wobec Putina, Przekazu dnia w tej sprawie Platforma nie wysłała, więc myślenie można wyłączyć - podsumowuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji