Artykuły

Iwona, księżniczka bez Ajfona

"Iwona, księżniczka Burbona" Magdaleny Fertacz w reż. Leny Frankiewicz w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Agata Tomasiewicz w serwisie Teatr dla Was.

Zastanawia mnie, dlaczego dydaktyzm traktuje się jak swędzącą wysypkę, egzemę, którą wstydliwie kryje się za kołnierzem. Nie żądam tutaj szablonowości w pisaniu historii dla i o młodzieży. Anachronicznych inscenizacji będących pociotkami powieści Hanny Ożogowskiej i podobnych lektur. Zachowawczości rodem ze szkolnego koła profilaktycznego. Edukacji seksualnej, której wciąż straszna jest babcia Wisłocka (swoją drogą w dobie rewizji rozmaitych biografii tej pani należy się jakaś dojrzała wypowiedź artystyczna). Nie krytykuję rosnącej roli multimediów w teatrze dla młodej widowni, wprost przeciwnie , tworzą one rozmaite możliwości. Nurtuje mnie jedno - dlaczego w kategoriach regresu zaczyna się postrzegać historie pozbawione postmodernistycznego rozbicia, upiornego cudzysłowu, wszechobecnej drwiny? Umówmy się - nie można niczego dekonstruować, jeśli uprzednio czegoś nie zbudujemy. A tutaj buduje się tylko zamki na lodzie efekciarstwa... Spektakl Leny Frankiewicz bazuje na tekście Magdy Fertacz. Wątki zaczerpnięte z Gombrowicza potraktowano jako pas rozbiegowy dla nowej opowieści (czy "opowieści"...?). Główną bohaterką jest Iwona, narodzona z Burbona, mającego tu podwójne znaczenie - mitologizowanego przez Toma Waitsa trunku (czyli bardziej swojsko: whiskey) oraz królewskiej dynastii. Zgrabna gra słów dramatopisarki konotuje kolejne znaczenia. Iwona wykształca mechanizm obronny, który każe jej nazywać siebie księżniczką w sytuacji rówieśniczej opresji. W istocie jej przydomek odnosi się jednak do poczęcia, będącego skutkiem sporej dawki bourbona . Co i tak w pewnym sensie nobilituje dziewczynę - w domu z reguły pija się gorsze trunki. Szczególnie atrakcyjna jest scenografia Marcina Chlandy. Scenę pokryto czarnym, gumowatym żwirkiem, co przywodzi na myśl plażę u stóp wulkanu. Pod ścianami zawieszono szeregi przeznaczonych dla widzów huśtawek. Reszta publiczności zasiada na czarnych skrzynkach. Na środku sceny umieszczono kubik-podest, którego boczne ściany wyłożono ekranami. To przestrzeń swobodnej interakcji, która daje możliwość kontaktu między aktorami a publiką.

Grupa zaangażowanych do spektaklu dzieciaków przeszywa przestrzeń niczym kolorowa kometa. Czereda wywrzaskuje do mikrofonu: "Iwona to brzydka, owłosiona małpa!". Subtelne Gombrowiczowskie podgryzanie zostaje zastąpione przez autentyczne gnębienie. Dosadność pierwszej sceny szybko przeradza się w przerysowanie. Panuje ogólny chaos. Kolejne sceny są rozbijane przez frazy rapowane do mikrofonu, w których poszczególne słowa zlewają się ze sobą. Dotyczy to zresztą również aktorów , przemawiających bez wsparcia techniki. Już pierwsze minuty objawiają linię podziału, na której wzniesiono chybotliwą konstrukcję przedstawienia. Iwona pochodzi z nizin społecznych. Czyli, mówiąc krótko, jest biedna. A jeśli jest biedna, pochłania buraki i kapustę, łazęguje po nieskończonym getcie blokowisk w rozciągniętym dresie, wypoczywa na koloniach integracyjnych. Jeśli w tym świecie są bogacze, to są nawet bardziej karykaturalni niż nuworysze z memów o hipermarketach Alma. Ci krezusi bawią się w szlachtę, jeżdżą konno, a jedyną skazą ich życia jest napis "jebać biedę" w windzie zmierzającej ku penthousowi.

Wprowadzeniu Iwony (Karolina Adamczyk) do rodziny towarzyszy seans poniżeń. W zniewagach celują... dorośli. "My sobie na nią popatrzymy, a nuż to będzie coś dobrego" - usprawiedliwiają się. No tak, groteska groteską, ale spektakl wciąż opiera się na jednym wymiarze. Świat dźwięczy pustą drwiną i o ile okrucieństwo dzieci jest przecież nieracjonalne, o tyle działania dorosłych z reguły bywają bardziej wyrafinowane. Tu opresja polega na karmieniu intruza bananem i zmuszaniu do fikania na kształt zwierzęcia w klatce - teoretycznie mocny to obrazek. Teoretycznie, bo w rzeczywistości podrygi i kuksańce obchodzą tyle co nic.

Akcja przenosi się do piwnicy. Dziewczyna i książę Filip (Michał Czachor) biorą prysznic. Bohaterowie zaczynają się wypytywać o swoje "cipki" i "siusiaki". Trudno nawet sformułować zarzut, bo w tym miejscu nie jestem pewna, do jakiej kategorii wiekowej skierowane jest to widowisko (podstawówka? gimnazjum? liceum?). Kwestie oswajania się z seksualnością przedstawiają się tu jak mariaż książki o bocianie i rozbieranego filmiku puszczonego w wir Internetu. Wszystko to wybrzmiewa infantylnie i prostacko jednocześnie - prostacko bynajmniej nie dlatego, że epatuje się obscenicznością. Aktorzy nie pokazują swojej nagości w pełni. Prostackość objawia się raczej w nadmiernym uproszczeniu. A skoro już chlapiemy się w bajorku seksualności, warto wspomnieć, że w pewnym momencie popłyniemy również z prądem Freuda i "pożądania własnej matki". W tej wodzie płyną jednak śnięte ryby. Czy to puszczenie perskiego oczka do dorosłych? Jeśli tak - mało błyskotliwy to wtręt. Świat rodziców jest jeszcze bardziej zdegenerowany niż świat podlotków. Królowa (Eliza Borowska) wygina się lubieżnie na podeście. Na ekranach wyświetlone zostają ujęcia królewskiej pary wijącej się w namiętnym uścisku na plaży. Skoro chce się zwrócić uwagę na rozerotyzowanie świata, warto najpierw zapuścić sondę w świat mediów. Wkradanie się do sypialni rodziców jest niepotrzebne, chyba że ma na celu postawienie diagnozy o obojętności zajętych sobą dorosłych względem losu dziecka. Czy nie jest to jednak mieszanie dwóch różnych życiowych aktywności?

Realne problemy - dyktatura portali społecznościowych (ta kwestia nie ociera się jedynie o uzależnienie od Internetu, odmykają się tu całe piętra potencjalnej socjologicznej analizy...) czy zaburzenia odżywiania - zostają sprowadzone do sloganów. Pojawia się Lola (Julia Wyszyńska), odpowiedniczka dwórki Izy. Jest częścią świata bogaczy, wygląda jak wyjęta z teledysków Nicki Minaj, jej istnienie mogłoby zawrzeć się w hashtagu Rich Kids Of Instagram. Lola dostaje wyzwanie w postaci possania dużego palca stopy "brzydkiej małpy". Cały akt nagrywany jest komórkami przez kumpli Filipa. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że całość sugeruje wykonanie fellatio. Można by pochwalić Frankiewicz za odwagę w pokazywaniu problemu cyber- i seksualnej przemocy, gdyby zostały spełnione dwa warunki. Po pierwsze, spektakl nie został jednoznacznie skierowany do nastolatków (występujące dzieci nie skończyły jeszcze szkoły podstawowej, wśród widzów również więcej było brzdąców niż nastolatków). Po drugie, problem nie został pogłębiony, choć zasadniczo w "Iwonie..." nie pogłębiono żadnego problemu. Głównym zabiegiem reżyserskim jest miażdżenie percepcji serią obrazów. Ot, kolejny wideoklip. Pora na dalsze kalumnie dorosłych. Tych interesuje jedynie ekonomiczne podłoże rodziny Iwony. Ze słów: "jestem dobrym ojcem, pozwalam mojemu synowi pobawić się w równość społeczną" można by wyciągnąć wiele smaczków. "Obietnica litości", która rządzi tym światem, nie musi zatrzymać się wyłącznie na poziomie tandetnej socjologii; stwarza także możliwość psychologicznego niuansowania postaci czy analizy motywów zwodzenia ubogiego dziewczęcia. Niestety, nie doczekamy się tak głębokich operacji na tekście. Iwona dotyka ścian, walą się mury zamku, odsłaniając tekturę. To zobrazowanie rozpadu osobistych iluzji. Kończy się chwilowe zawieszenie świata, wszystko powraca do normy. Książę oświadcza się Loli. "Sama masz dużo z Iwony" - zaczyna i już mamy nadzieję na odświeżającą refleksję. Nie - Lola przypomina ubogą znajomą, bo głoduje. Z wyboru. Wkłada palec w usta i wymiotuje. Cóż, ile łączy bogatych i biednych! Każdemu według potrzeb; jednemu buraki i burdy, drugiemu buliony i bulimia.

Najbardziej przekonująco wypada ten moment, kiedy przemawiają same dzieci. Wypadają zadziwiająco dobrze pod kątem dykcji, a ich historie brzmią, dla odmiany, naturalnie. Choćby moment, kiedy chłopiec wyznaje, że jego kolorem jest czerwień - jak buraki, które codziennie zjada i jak wstyd, barwiący zażenowane policzki. Czy opowieść kolejnego chłopca, który opowiada o pielęgnowanej przez niego roślince i który zwierza się Filipowi z pocałunku ze swoim kolegą. Wątek fascynacji osobą tej samej płci nie został rozwinięty, można więc powiedzieć, że został przyfastrygowany ad hoc - ale słowa chłopca brzmią niesamowicie bezpretensjonalnie, nie wymagają tym samym żadnego analitycznego wziernika. Dzieci bez dramaturgicznych wygibasów opowiadają pewne historie. I to właśnie jest świetne.

Zbliżamy się do końca. Tekst Fertacz, choć językowo giętki, nie sprawdza się w spektaklu przeznaczonym dla młodszej widowni. Zatrzymuje się na poziomie gry językowej, której daleko do ważkiego komunikatu. W pamięć zapadają niektóre słowne kombinacje - wspomniana już księżniczka Burbona czy mająca podwójne znaczenie "Arkadia wsparta na wychudzonych szkieletach" (bo w tym świecie, owszem, et in Arcadia ego, ale tylko na zakupach). I czerwień, kolor wstydu oraz cienkiego barszczu. Generalnie sceniczną rzeczywistością rządzi jednak cała masa uproszczeń. Wykonania aktorskie też pozostawiają sporo do życzenia - kreacje nie przekonują, aktorzy są słabo słyszalni czy to z mikrofonem, czy bez. Panuje ogólny nieład. Takie gaworzenie zamiast rozsądnej wypowiedzi twórczej. W jednym z rapowych utworów pada wyrażenie "kaka na rzadko". Spektakl można by nazwać "kaka każdego Polaka". Zapomina się jednak o tym, że polskim społeczeństwem nie rządzą tak jaskrawe dychotomie. Istnieje jeszcze jedno wyrażenie pozasłownikowej frazeologii - "iść równo w gówno". Nie chcę tutaj gnoić, nomen omen, twórców. Inscenizacja ma przecież swoje plusy - intrygująco zaaranżowaną przestrzeń, wartki miejscami tekst, sama intencja tworzenia teatru dla młodzieży również jest godna pochwały. Jeśli jednak będziemy "lekce sobie ważyć", mówiąc tą okropną staroświecczyzną, funkcję wychowawczą teatru i przedkładać efekciarstwo nad merytorykę, to niestety, nie wyedukujemy sobie dobrej publiki. A "funkcja wychowawcza" nie musi równać się moralizatorstwu. Jak najbardziej jestem w stanie wyobrazić sobie mówienie do nastolatków językiem odważnym i nowatorskim, również w aspekcie formy. Byleby tylko ten język powiedział coś konkretnego. Tu, niestety - tylko guano i dymano.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji