Artykuły

Wielki aktor w wielkiej sztuce

"Zapasiewicz gra Becketta" w reż. Antoniego Libery w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Anna Dziedzic w portalu Polskiego Radia.

Spektakl przygotowany w zeszłym roku z okazji pięćdziesięciolecia pracy artystycznej Zbigniewa Zapasiewicza, stanowi godne zwieńczenie dotychczasowej kariery tego znanego aktora. Zapasiewicz, niekwestionowany mistrz scenicznego warsztatu, jest tu przewodnikiem po rozmaitych rodzajach ludzkiej bezradności i samotności. Przejmująco pokazuje marność i wzniosłość człowieka w absurdalnym, beckettowskim świecie.

Przedstawienie składa się z trzech sztuk, które przechodzą jedna w drugą oddzielone krótkimi interludiami, potrzebnymi na zmianę skromnej dekoracji. Pierwsza z nich, Katastrofa, wprowadza nas w rzeczywistość teatru, opowiadając o bezradności aktora względem agresywnego reżysera. Katastrofa to studium upokorzenia, w którym Zapasiewicz gra Protagonistę, traktowanego jak przedmiot przez nadętego dyktatora z cygarem. Reżyser każe Protagonistę rozbierać lub poprawiać na nim ubranie, pokrzykując na swoją sekretarkę, a w końcu również na widzów, kiedy jego głos rozbrzmiewa już nie ze sceny, a spod sufitu. Zarówno tytuł sztuki, jak i tożsamość postaci odsyłają do teatru antycznego, gdzie "katastrofa" oznaczała ostateczne zdarzenie decydujące o losie bohatera, a "protagonista" - pierwszego aktora. Beckett nie opowiada jednak o teatrze, lecz o ogólnie rozumianej klęsce i bojowniku, otwierając przed widzem duże możliwości interpretacyjne.

Stojący na podwyższeniu ludzki obiekt, grany przez Zapasiewicza, uosabia wszelkie uprzedmiotowienie będące wynikiem działania zadufanych, domorosłych kreatorów rzeczywistości. Można w Protagoniście widzieć zarówno ofiarę nacisków politycznych, jak i szeroko rozumianych nacisków kulturowych czy presji opinii publicznej. Można dostrzec człowieka, któremu inny próbuje dorobić gombrowiczowską "gębę", którego świat skazuje na brak autentyczności i zatratę siebie. Prawie do ostatniej chwili Zapasiewicz gra Protagonistę jako istotę obnażoną i kruchą. Robi to tak przekonująco, że widz odczuwa niemal fizycznie smutek i ból bijące od tej postaci. W końcu Protagonista podnosi głowę. Gest ten pozostaje w sprzeczności z poprzednią postawą, ale jej do końca nie anuluje. Triumf istoty, której można zmienić ubranie, lecz nie duszę, nie jest zniesieniem egzystencjalnego bólu, a jedynie jego sublimacją.

Z krzykliwego dramatyzmu Katastrofy zanurzamy się w intymny nastrój utworu Impromptu "Ohio". Czytający i Słuchający siedzą nad księgą, która opowiada o czytaniu księgi. Słuchający uderza co jakiś czas dłonią o stół, zmuszając Czytającego do powtórzeń i zmian sposobu artykulacji. Rytmiczność uderzeń to jedna z wersji często występującego u Becketta motywu powtarzalności. Chodzi zarówno o poszukiwanie struktury, która nada porządek chaosowi ludzkiej egzystencji, jak i o niekończące się powtórzenia, w które jesteśmy beznadziejnie uwikłani. To uwikłanie rodzi niecierpliwość, którą słychać po głosie Zapasiewicza-Czytającego. Zniecierpliwienie idzie w parze z bezradnością - względem czasu, który podobnie jak księga ma dla Czytającego i Słuchającego swój kres, oraz względem losu, który wymyka się rozumieniu kolejnych pokoleń czytelników księgi.

Główną atrakcją wieczoru jest jednak sztuka trzecia, czyli Ostatnia taśma. To brawurowy popis Zapasiewicza w roli Krappa, starego niechlujnego samotnika, odsłuchującego na magnetofonie szpulowym swoje wyznania, nagrywane co roku w urodziny. Niegdysiejsze fascynacje i przełomowe momenty, o jakich podekscytowanym głosem mówił do mikrofonu, zatarły się dla Krappa z biegiem czasu i zatraciły znaczenie. Nagłe olśnienia, ambitne rachuby i wielkie nadzieje okazały się rojeniami kabotyna. Rzeczywistą uwagę starca przykuwają tylko wspomnienia miłosne. Z jednej strony Krapp tęskni za uczuciem, z drugiej fałszywie pociesza się, iż dobrze zrobił, gdy je odrzucił. Krapp jest osobą przegraną, która poświęciła życie i związki z ludźmi dla bliżej nieokreślonego wielkiego dzieła, wielkiej książki; niestety, jego książek nikt nie kupuje. Jest osobnikiem z gruntu żałosnym, przez lata oszukującym siebie, zarazem odrażającym i śmiesznym. Ale i tragicznym, gdy stwierdza, że nie ma już nic do powiedzenia, gdy rozumie, że życie było chwilą, która zostawiła po sobie gorycz rozczarowania. Poraża smutek życia Krappa, beznadzieja banalnej codzienności, w której atrakcją staje się zjedzenie banana czy zabawa słowem "szpula". Te ostatnie czynności, zawierające pewien potencjał komiczny, są u Zapasiewicza mniej efektowne niż niegdyś w wykonaniu Tadeusza Łomnickiego. Za to wewnętrzne wypalenie i ataki złości Krappa Zapasiewicz pokazuje dobitniej niż Łomnicki. Krapp Zapasiewicza bardziej przygnębia, obnaża się przed nami jakby głębiej. Na naszych oczach bohater po raz pierwszy konfrontuje się z pustką, poddaje rezygnacji, widzi siebie takim, jakim jest, czyli nikim. Dzięki mistrzostwu Zapasiewicza jest to konfrontacja zatrważająca, a ostatnia scena wprost przeszywa dreszczem metafizycznego niepokoju. Tak może zagrać tylko wielki aktor w wielkiej sztuce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji