Perfekcja i manipulacje
Bronisław Wrocławski znów zaskakuje. Albo inaczej: znów, jak zwykle, utalentowany, doskonale przygotowany, perfekcyjnie panujący nad tekstem, nienaganny w rzemiośle, poruszający swą grą.
Niekiedy na granicy ryzyka, bliski przeciągnięcia struny, niemal nazbyt neurotyczny (właśnie - "niemal"), zaangażowany, to znów lekceważący i zdystansowany. I zawsze będzie to "niemal", bo Wrocławski ma niewiarygodną intuicję (inteligencja tu już nie ma nic do rzeczy - ona po prostu nie wystarcza) i umiejętność bycia każdym. Każdym z bohaterów tekstu, który interpretuje i każdym z widzów, dla których - są takie chwile i one są niezwykłe - jest sumieniem.
To wszystko pewnie i tak nie wyczerpuje złożoności relacji autor - aktor - odbiorcy. A do tego jest jeszcze reżyser. Czyim on jest partnerem? W przypadku tekstu Erica Bogosiana "Czołem wbijając gwoździe
w podłogę", którego prapremierę polską pokazał na małej scenie Teatru im. Jaracza Bronisław Wrocławski, reżyser Jacek Orłowski zdaje się być sprzymierzeńcem widzów.
Eric Bogosian, jak to zwykle bywa u amerykańskich twórców, w "Czołem...", podobnie jak we wcześniejszym "Seksie, prochach i rock`n'rollu", natrząsa się z ułomności maluczkich, obnaża ich niedoskonałość - głównie tę intelektualną i mentalną, wreszcie demaskuje bezmyślność w relacjach ja - reszta świata.
Jako na sztandarowy egocentryzm, wskazuje Bogosian nasz stosunek do słabszych. Najprościej zilustrować to na przykładzie osób starych i głodujących w Etiopii dzieci. Wykrzykuje zatem Bogosian to, co często sami przed sobą boimy się wyznać i jako człowiek i artysta czuje się rozgrzeszony. Bo oto on wypowiedział, nazwał po imieniu, nakazał refleksję.
Jednak czy wszyscy ludzie muszą żyć wszystkimi problemami świata? To nie obrona egoizmu, ale rozsądek każe stawiać takie pytanie. A Bogosian? Cóż... On swoje rozliczenia ze światem już załatwił poprzez owo wypowiedzenie i nazwanie. On ma już sumienie uspokojone. A czy coś więcej z tego wynika?
Otóż niewiele, nie licząc moralnego niepokoju, jaki wywołuje wśród adresatów swojej twórczości.
I to właśnie, zdaje się, przekazać chce reżyser. Wybierając z tekstu barwne osobowości, które Wrocławski ilustruje perfekcyjnie, Orłowski sygnalizuje konieczność dystansu wobec niemal każdego słowa. A gdy przez moment widzowie utożsamiają się z którąś z postaci, rytm przedstawienia szybko przywołuje do rzeczywistości.
Ale "Czołem wbijając gwoździe w podłogę" można oglądać nie penetrując szczegółowo filozoficznych meandrów. Wystarczy satysfakcja z obcowania z aktorstwem najwyższej próby, podziw dla dzieła artysty odartego przez reżysera z najdrobniejszego rekwizytu, bezbronnego w mocy świateł, a władającego publicznością przez osiemdziesiąt minut. Brawo.