Zaropiałe podwórko
TOMASZ WYPYCH: Od trzech lat gra Pan "Seks, prochy i rock and roll" Erica Bogosiana w reżyserii Jacka Orłowskiego, w sobotę premiera "Czołem wbijając gwoździe w podłogę", kolejnego monodramu Bogosiana. Nie pomylą się Panu teksty?
Bronisław Wrocławski: Myślę, że nie będzie tak źle, nawet potem w trakcie sezonu, kiedy oba spektakle będę grał równolegle. Przedstawienie, które powstaje, nie jest bezpośrednią kontynuacją "Seksu". Owszem, autor jest ten sam, reżyser i ja też pozostali bez zmian, ale od poprzedniej premiery minęło kilka lat. Wszyscy się zmieniliśmy, zmieniła się rzeczywistość wokół. Inne są także teksty Bogosiana; przygotowując sobotnią premierę sięgnęliśmy po najnowsze. Opowiemy dalszy ciąg przygód bohatera powołanego do życia przez Bogosiana, ale nie do końca. "Seks..." jest rodzajem obrazków ze świata, natomiast "Czołem..." rodzajem ironicznego, bardzo samokrytycznego komentarza tego, wygłaszanego przez pewnego cynicznego faceta.
Stojący na scenie facet, który ma coś do powiedzenia, nazwany byłby w Polsce raczej showmanem niż aktorem.
I chyba niesłusznie. Określenia nie mają jednak aż takiego dużego znaczenia. Zapewniam, że razem z Jackiem Orłowskim przygotowujemy kawał, okupionego potem, prawdziwego teatru. W Stanach rzeczywiście istnieje ustalony schemat, porządek i styl takich spektakli. Aktor, bardzo często jest to jednocześnie autor tekstu, ma coś ważnego ludziom do powiedzenia, wychodzi więc na scenę i mówi. Mówi, czyli gra. Tak właśnie robi Bogosian, którego występy są bardzo drażniące, atakujące w ręcz widza.
Bogosian proponuje rodzaj teatru interaktywnego. Buduje tekst w oparciu o dialog z publicznością. Czy zdarza się, że widzowie zareagowali i odpowiedzieli na tekst Bogosiana wypowiadany przez Pana ze sceny?
I to nieraz. Grałem "Seks..." przynajmniej 250 razy i wcześniej czy później musiało do tego dojść. Erie Bogosian przysłał kiedyś mnie i Jackowi Orłowskiemu płytę, na której zarejestrował fragmenty swoich występów. W trakcie spektaklu publiczność mówiła do niego, jeden z widzów opuścił nawet teatr i na płycie słychać, jak Bogosian skomentował to wydarzenie na gorąco, włączając tekst do spektaklu. Mnie spotkała podobna przygoda w Warszawie w Teatrze Małym, kiedy grałem "Seks...". Gram postać ogiera chwalącego się swoim penisem, pytającego: czy widzieliście kobietę, która by płakała ze szczęścia? I wtedy z sali podnosi się mężczyzna, który mówi, że on widział. Odparłem więc, że jest nas dwóch. Do końca spektaklu mówiąc o czymś, że mam np. to czy tamto, dodawałem: oczywiście "ten pan też", zwracając się do widza. Jeden z widzów w trakcie spektaklu ofiarował ćwiartkę wódki, inny pieniądze, o które prosi bohater, którego znam. Muszę coś z tym zrobić. Na szczęście jestem w miarę czułym i plastycznym aktorem, inaczej byłbym sparaliżowanym strachem A tak spektakl żyje.
Jacek Orłowski przyznał, że ma czasem wrażenie, jakby wbijał gwoździe czołem. Panu też się to zdarzyło?
- A czy komuś z ludzi udało się te przykrej czynności uniknąć? Zdarza się że wydaje mi się, jakbym wbijał głową gwoździe w mur. Razem z reżyserem chciałbym, aby udało nam się zrobić spektakl o przebijaniu się, o buncie przeciwko skamielinom i stereotypom myślowym. O naszej własnej osobiste niemocy. Bogosian buntuje się, my też. To także rola teatru dotykać tematów drażniących i bolących. Mieszkam w starej części Łodzi, wyglądam czasem przez okno na zaropiałe smutne podwórko i widzę starszych inteligentnych ludzi grzebiących w śmietnikach. Kilka lat wcześniej widziałem, jak w schludnych ubraniach siadali na ławce, by porozmawiać. Nie można obok tego przejść obojętnie. Może nie od razu zmienimy i naprawimy świat, ale musimy szukać drogi ku lepszemu, jakiegoś wyjścia.