Artykuły

Dagny Cipora: Wenus przyjechała z Ustrzyk

Wanda ma czerwone paznokcie i buty na wysokich obcasach w tym samym kolorze, Dagny - delikatny makijaż, a buty wygodne, bo przyjechała na rowerze. Wanda jest świadoma swojej kobiecej siły, Dagny ujmuje skromnością. Są różne jak noc i dzień, aż trudno uwierzyć, że Dagny jest Wandą.

Po premierowym spektaklu "Wenus w futrze" Davida Ivesa na małej scenie Teatru im. Siemaszkowej w Rzeszowie aktorzy wychodzą, by spotkać się z widzami. 25-letnia Dagny Cipora jeszcze kilka minut temu jako Wanda, w skórzanej bieliźnie i nabitej ćwiekami obroży na szyi, cynicznie manipulowała mężczyzną. Teraz stoi pod ścianą w eleganckiej sukience i z delikatnym uśmiechem. Gdy reżyser spektaklu Jan Nowara ją przedstawia - spuszcza oczy. Jakby nie miała świadomości, że przez ostatnie półtorej godziny zawładnęła wyobraźnią widzów.

- Moje myślenie na temat własnego wizerunku różni się od tego, jak ludzie mnie postrzegają. Nie jestem do końca świadoma swojego emplois, często pytam o to znajomych: czy ja jestem aktorką charakterystyczną? Bo do amantki też mi daleko... - mówi, gdy spotykamy się na kawie. Tylko że w "Wenus..." jest amantką. W "Siostruniach" jest zabawna, a w "Balladynie" zagrała bardzo charakterystycznie. Ma jeszcze jeden rzadki dar - świetny głos, który kształci w Krakowskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej.

W Ustrzykach Dolnych, gdzie się wychowała, dziewczynki miały różne oryginalne imiona. - Pod koniec lat 80., gdy się urodziłam, w miasteczku była na nie swoista moda, ale ja byłam jedyną Dagny - mówi. Przyznaje, że tata marzył o córce, która się wyróżnia. Dlatego wymyślił dla pierwszej imię po żonie Stanisława Przybyszewskiego, młodopolskiego pisarza i dramaturga, która była utalentowaną artystką.

"Od dzieciństwa marzyłam o inności. Kiedy odkryłam aktorstwo - okazało się, że w pewnym stopniu zaspokoiło moją potrzebę spełniania się w innej wersji człowieka. W ten sposób do dziś mogę realizować swoje pragnienie podczas pracy nad różnymi rolami. Lubię realizować się na różne sposoby i próbować wielu rzeczy" - napisała o sobie w notce na stronie internetowej Teatru im. Siemaszkowej, w którym teraz pracuje,

Uważa dziś, że to imię ją najlepiej charakteryzuje: "Dag", czyli "dzień". "Ny", czyli "nowy". "Dziecko nowego dnia". Bo wciąż szuka nowego. To też zresztą zasługa jej taty, który zadbał o to, żeby roztoczyć przed córką wachlarz możliwości. - Tato ciągał mnie i moją młodszą siostrę na różne zajęcia, rozwijałyśmy się w przeróżnych kierunkach, grałam na fortepianie, a siostra na gitarze. Później stworzyłyśmy zespół punkrockowy, w którym grały same dziewczyny. Dlaczego punk rock? Ustrzyki zobowiązują... Myślę, że dzięki tej wszechstronności nie brakowało nam potem odwagi przy podejmowaniu odważnych decyzji dotyczących przyszłości - zastanawia się.

Aktorstwo odkryła jednak późno, nie było to jej marzenie od dzieciństwa. Ze sceną związała ją muzyka, która też zresztą była tylko jedną z wielu dziedzin, w jakie się angażowała. - Chodziłam na zajęcia sportowe, uczyłam się sztuk walk u taty, który jest senseiem karate. Lubiłam funkcjonować w wielu różnych grupach. Aktorstwem zainteresowała mnie dopiero w liceum Grażyna Kaznowska, która prowadziła teatr formy w Ustrzykach. Wzięła mnie na zastępstwo do spektaklu i zaczęłam jeździć z tym teatrem po festiwalach w całej Polsce, byłam też siedem razy w Odessie. Zaczęłam się odnajdywać w tym środowisku. Wtedy po raz pierwszy zakiełkowała myśl: a może szkoła teatralna? Ale nie byłam przekonana. Chyba chciałam być policjantką czy kimś takim... - uśmiecha się Dagny.

Decyzja zapadła po koniec II klasy liceum. W krakowskiej szkole teatralnej dotarła do ostatniego etapu egzaminów wstępnych. - Ale gdy za jednym stołem zobaczyłam wszystkie moje autorytety polskiej sceny... to było straszne. Pamiętam ten egzamin jako najgorsze doświadczenie w życiu. Stres sprawił, że nie byłam w stanie wykonać ani jednego zadania. Kiedy wiedziałam już, że Kraków położyłam, to zostały mi jeszcze dwa etapy egzaminów wstępnych do szkoły filmowej w Łodzi, na tym skupiłam wszystkie siły. Wróciłam do domu po dwóch tygodniach, wyczerpana, schudłam chyba siedem kilo. Ale wracałam z tarczą - mówi Dagny.

Czasem zżera ją stres, a może to raczej brak wiary w siebie? Czasem Dagny wykazuje się determinacją, nie boi się stawiać wszystkiego na jedną kartę, i jak dotąd wygrywa.

Tak było z dyplomem w łódzkiej filmówce. - Nie miałam okazji wykazać się w szkole, dlatego postanowiłam, że albo sama zainwestuję w siebie i Brecht mi w tym pomoże, albo zrezygnuję z aktorstwa i zajmę się czymś innym - mówi. Zagrała va banque i udało się. Brecht fascynował ją od liceum: sama zrobiła autorski spektakl na podstawie jego songów, który przedstawiała w formie monodramu pt. "Dagny.Brecht". Pokazywała go potem z sukcesem na festiwalach w Polsce oraz w Berlinie.

Zaraz po studiach rozesłała swoje CV do teatrów w Polsce, wzięła też udział w castingu do musicalu "Our House" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Reżyser Michał Znaniecki już po pięciu minutach przesłuchania i rozmowy zdecydował, że to właśnie ona zagra w jego przedstawieniu. - Nie wiem, czy wpływ na to miał repertuar, jaki przygotowałam, czy energia, z jaką wpadłam na to przesłuchanie. Jednocześnie wysłałam swoje CV do Teatru im. Siemaszkowej w Rzeszowie, pomyślałam, że to taki wyraz patriotyzmu lokalnego. Propozycja współpracy przyszła jednocześnie z wygranym castingiem w Chorzowie. Wtedy wybrałam musical - opowiada. Ale okazało się, że nie spaliła za sobą mostów w Rzeszowie.

Po jakimś czasie rzeszowski teatr ponowił propozycję współpracy, bo poszukiwano akurat aktorki śpiewającej do roli w spektaklu dla dzieci: "Tim Talar albo sprzedany śmiech". W Rzeszowie dostała kontrakt na trzy lata. W jednym całym i w połowie trwającego właśnie sezonu zdążyła zagrać już dwie ważne role kobiece, które zbierają świetne recenzje. Choć tak naprawdę chciała dostać całkiem inne. Wzięła udział w castingu do ról Balladyny i Heddy Gabler. Żadnej z nich jednak nie dostała. - Może znowu zjadł mnie stres. Ale pomyślałam, że dzięki temu, że wzięłam udział w castingu do "Balladyny", reżyser mnie zobaczy! i obsadził potem w roli Goplany/Shirley Temple - mówi. Tę szansę wykorzystała najlepiej, jak umiała. Efekt: rolą Goplany przebiła wybraną w castingu Balladynę i otrzymała za nią nominację do Nagrody Loży 2014 ZASP-u dla młodego aktora. Niedawno dowiedziała się, że nagroda trafi w jej ręce.

- Na razie nie znalazłam swojego miejsca w świecie. Jestem otwarta, chciałabym doświadczyć pracy z wieloma osobami, spotkać wielu ciekawych ludzi i wiele się nauczyć. Chcę sobie dawać szansę. Cieszę się, że jestem w teatrze w Rzeszowie w czasie, kiedy się tak dużo dzieje, w kwietniu jedziemy z "Balladyną" na Opolskie Konfrontacje Teatralne, dostałam rolę w "Wenus...". Znajomi, którzy są w innych większych miastach, nie mają szansy zrobienia takich ról już teraz, tam jest większa konkurencja - mówi.

Jedną z takich osobistości, z którą już miała okazję pracować w Rzeszowie, jest Radek Rychcik, laureat Paszportu "Polityki", który reżyserował "Balladynę". - Widział Goplanę jako Shirley Temple, powiedział, żebym oglądała filmy, materiały o niej. Radek dawał konkretne uwagi, ale nic było ich dużo. Uwielbiam taką pracę, kiedy reżyser naszkicuje coś, a resztę daje aktorowi do wypełnienia. Praca była bardzo intensywna również poza sceną, nigdy w życiu chyba w tak krótkim czasie nie obejrzałam tylu filmów, bo Radek pokazywał nam wszystkie te, które inspirowały go w pracy nad "Balladyną". Postać Goplany ostatecznie wymyśliłam sama, tak zresztą było z każdą rolą w tym spektaklu, to była indywidualna praca każdego z nas w ramach tego, co nakreślił reżyser. Jednocześnie podjęłam się roli asystentki reżysera w tym spektaklu. Miałam pod sobą 12 aktorów, a także statystów i twórców. Mój telefon dzwonił od ósmej rano do drugiej w nocy. To był trudny czas - wspomina.

Przygotowania do "Wenus..." trwały tylko miesiąc. Reżyser od razu zapowiedział, że będą sceny rozbierane, ale ona nie ma z tym problemu.

- Trudniejsze jest obnażenie emocji, swojego wnętrza niż ciała. Bałam się tylko tego, żeby fizyczność nie przyćmiła tego, co mam tam zagrać - mówi. Na szczęście okazało się, że nie ma o tym mowy, choć odważne zdjęcie na plakacie reklamującym spektakl sugeruje coś innego. - Rzeczywiście, z moich obserwacji wynika, że na widowni przeważają mężczyźni

- śmieje się Dagny.

Z dziewczyny o mocnym głosie, jaką objawiła się w "Na pokuszenie", przez zabawną i znowu śpiewającą siostrę Mary Hubert w "Siostruniach", wreszcie - przykuwającą uwagę, charakterystyczną i konsekwentnie poprowadzoną rolę Goplany/Shirley Tempe w "Balladynie", po elektryzującą Wandę w "Wenus w futrze" - Dagny rozwija się na oczach widzów z roli na rolę, intryguje. Ona sama widzi to inaczej:

- Uważam, że w tym zawodzie trzeba mieć ogromną pokorę do tego, co się robi. Cieszę się, że są dobre opinie na temat ról, które zrobiłam, ale trudno mi w to uwierzyć. Będę ciągle od siebie wymagać, chcę się rozwijać - mówi. Ma już kolejną propozycję roli w rzeszowskim teatrze - w spektaklu "Puchowa pani" reżyserowanym przez Joannę Zdradę. A potem? - Zobaczymy - mówi, bo aktorstwo to nie jest dla niej koniec świata, ma jeszcze muzykę. "Uwielbiam koncerty i muzykę na żywo! Podczas nich czuję, jakbym się unosiła nad ziemią!" - napisała na stronie teatru. Ma pomysły na recitale, ale ma też poważny kłopot ze znalezieniem w Rzeszowie muzyków, którzy dysponowaliby czasem na jej muzyczne projekty.

Tymczasem wsiada na rower i pędzi, bo wieczorem kolejny spektakl "Wenus...". Dotąd na wszystkich sala jest wypełniona.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji