Sukces naszej sceny
"Zemsta nietoperza" w reż. Janusza Józefowicza w Operze Krakowskiej. Pisze Anna Woźniakowska w Dzienniku Polskim.
Opera Krakowska wystąpiła z długo oczekiwaną premierą "Zemsty nietoperza". W poniedziałek odbyło się drugie premierowe przedstawienie. Oglądałam obszerny fragment pierwszego spektaklu i całość drugiego. Ze spokojem powiedzieć mogę, że inscenizacja dzieła Straussa w Operze Krakowskiej to sukces naszej sceny. Złożyło się na niego kilka czynników.
Po pierwsze, muzycznie operetkę przygotował wiedeńczyk Uwe Theimer, nadając jej lekkość i wdzięk. Tu brawa należą się orkiestrze i chórowi przygotowanemu przez Ewę Bator pięknie realizującemu zamierzenia dyrygenta.
Po drugie, reżyser Janusz Józefowicz stworzył widowisko ciekawe i pełne życia. Wprawdzie w niedzielę II akt był nieco statyczny, ale już w poniedziałek zyskał właściwe tempo.
Po trzecie, scenograf Andrzej Woron ładnie zaaranżował scenę (płacimy wprawdzie za to 40-minutową przerwą pomiędzy aktami, ale w końcu w teatrze nie musimy się spieszyć). Jedyną na scenie brzydotą jest toaletka w I akcie, jakby rodem z MHD (starsi znają ten skrót).
Po czwarte, Maria Balcerek pięknie odziała artystów, chciałabym włożyć niejedną z tych sukien.
Po piąte wreszcie, postarano się o dobre, młode głosy. W obu spektaklach w Rosalindę wcieliła się Ewa Biegas obdarzona nie tylko pięknym głosem, ale i dużymi zdolnościami aktorskimi. Uroczą, pełną wdzięku Adelą była w niedzielę doskonała głosowo Anita Maszczyk. Młodą artystkę chciałoby się częściej widzieć na krakowskiej scenie.
W poniedziałek tę partię równie dobrze śpiewała dojrzalsza już Marta Boberska, precyzyjna, choć nie tak porywająca. Pewien niedosyt wokalny pozostawiły obie wykonawczynie partii księcia Gigi: Danuta Nowak-Połczyńska jak zwykle śpiewająca jak przez tubę i Bożena Zawiślak-Dolny wyraźnie nie mogąca sprostać tempom narzuconym przez dyrygenta.
W niewielkiej partii Idy ładnie spisała się Marta Poliszot. Dobrzy wokalnie i aktorsko byli panowie: w partii Alfreda Adam Zdunikowski i, podobnie jak Anita Maszczyk, debiutujący na krakowskiej scenie młody Tadeusz Szlenkier, w partii Eisensteina Janusz Ratajczak, jako Frank - Andrzej Biegun, jako doktor Falke, inicjator całej intrygi - Przemysław Rezner i Artur Ruciński, w partii zabawnego adwokata doktora Blinda - Janusz Dembowski i Franciszek Makuch, w mówionej roli dozorcy więziennego - Stanisław Knapik, który mógłby jednak trochę delikatniej podejść do odtwarzanej postaci. W teatrze akustyka jest dobra, nie trzeba ustawicznie podnosić głosu.
W sumie krakowska "Zemsta nietoperza" to dobra zabawa. Szkoda, że do końca sezonu wystawiona będzie zaledwie kilka razy. Wiem, że to spektakl drogi, ale może warto zrezygnować na jego korzyść z kilku innych mniej ciekawych pozycji repertuarowych?
***
W odstępie tygodnia słyszeliśmy w Krakowie dwie różne interpretacje "Mesjasza" Händla. Koncert filharmonicznych zespołów pod dyrekcją Kazimierza Korda omawiałam już na "Dziennikowych" łamach.
W niedzielę na tej samej estradzie - z Capellą Cracoviensis, chórem Pueri Cantores Sancti Nicolai z Bochni oraz solistami: Ulrike Hofbauer, Marią Seremet, Markiem Krzywoniem i Jarosławem Brękiem - oratorium poprowadził Stanisław Gałoński. Było to wykonanie bliższe duchowi baroku. Sprzyjało temu i krystalicznie czyste brzmienie skrzypiec Capelli (gdybyż taki unison udało się osiągnąć w grupie filharmonicznych skrzypiec!), i umiejętność polifonicznego myślenia instrumentalistów, i interpretacja partii solowych (kapitalny Jarosław Bręk, ciekawa niemiecka sopranistka!).
Największym wszakże walorem tego koncertu był udział w nim śpiewających chłopców. Blisko 80 młodych wokalistów nadało muzycznemu barokowemu theatrum należytą żywość i barwę. Takiego chóru możemy Bochni jedynie pozazdrościć. Dowód to kolejny, jak ważna jest działalność zapaleńców. Ksiądz Stanisław Adamczyk, założyciel chóru, mierzył niegdyś siły na zamiary. Rezultat okazał się wspaniały.