Artykuły

Mit la New Age

"Przemiany" w reż. Adolfa Weltschka z Teatru Groteska w Krakowie na 3. Międzynarodowym Festiwalu Teatru Formy "Materia Prima" w Krakowie. Pisze Aleksandra Spilkowska w Teatraliach.

Ambicją Adolfa Weltschka i Małgorzaty Zwolińskiej było najwyraźniej przedstawienie całej historii ludzkości w sześćdziesiąt minut. Ze zbyt szerokiej perspektywy nie ogląda się świata dość dokładnie, co może mieć swoje plusy, ale w tym przypadku oznacza pozbawione głębszego znaczenia powtarzanie schematów lub też grę w skojarzenia. Bazująca na mitach i quasi-mitycznych motywach struktura fabularna jest na tyle uproszczona, że "Przemiany" nie mają w sobie ani trochę z siły oddziaływania, jaką posiadały opowieści, do których się odwołują.

Brak zdecydowania co do wyboru i podejścia do tematyki widać już w dosyć rozbudowanym opisie spektaklu, który miał chyba stanowić rodzaj werbalnego przewodnika po pozbawionym słów dziele teatru formy: "atrakcyjne rozwiązania formalne łączą się z konkretnymi sensami. W tym przedstawieniu historia opowiadana jest bez słów, a jej przebieg wyłania się z obrazów. Daje to widzom szerokie pole interpretacji". Szerokie pole interpretacji i jednocześnie konkretne sensy? Zgodziłabym się z pierwszym, ale na pewno nie z drugim. Właśnie tego chyba najbardziej brakuje spektaklowi: jasno określonej perspektywy lub chociaż zawężenia tematyki do jednej lub maksymalnie kilku z siedemnastu luźno powiązanych scen, z których każda (odpowiednio rozbudowana) mogłaby właściwie stanowić spójną całość i zalążek osobnego widowiska.

Aby nieco lepiej przybliżyć chroniczny brak fabuły i niespecjalnie pociągające podejście do idei porządku świata ponownie pozwolę sobie przytoczyć fragment opisu: "Narracja przedstawienia oparta została na archetypicznych postaciach Kobiety i Mężczyzny. Obecność żeńskiego i męskiego, nocy i dnia, jin i jang służy opowieści o sile dopełniających się przeciwieństw. Twórcy przedstawienia poddają analizie etos mężczyzny zdobywcy i kobiety opiekunki domowego ogniska". Niestety te uzupełniające się siły są przedstawione na tyle powierzchownie, że niemal wyczuwalnie unosi się nad nimi charakterystyczny zapach lokalnego sklepu ezoterycznego.

Jeśli zaś chodzi o "etosy" mężczyzny i kobiety, to trudno stwierdzić, że twórcy w jakiś sposób "poddają je analizie". Raczej wykorzystują tylko najbardziej sztampowe i oklepane wizualnie formy przedstawiania zarówno kobiet, jak i mężczyzn, ukoronowanie czego stanowi "domowe ognisko" przedstawione w finałowej scenie. Są tam trzy staruszkami (więc jest i mit!) oraz dziewczynka w arkadyjsko-chłopskiej chacie. W chacie znajdziemy oczywiście snopy zboża, drewniane miski, kolorowe spódnice, białe koszule, a nad tym wszystkim brakuje tylko jeszcze napisu "Cepelia".

Największą słabością przedstawienia są chyba właśnie wspomniane wyżej problemy ze scenariuszem i tematyką, ale mamy przecież do czynienia z dziełem teatru plastycznego i teatru tańca, na pierwszym planie znajduje się więc forma. Widać, że spektakl miał w założeniu oczarowywać stroną wizualną. "Ale jak zachwyca, kiedy nie zachwyca?"

Jednym z niewielu interesujących pomysłów jest oddzielenie sceny od widowni za pomocą cienkiej warstwy półprzezroczystego materiału. Wyświetlane na nim wizualizacje rozpościerają się na całą powierzchnię sceny, nabierając trójwymiarowości i tworząc scenografię instant. Niestety nie są one specjalnie atrakcyjne i składają się głównie z różnych ujęć traw kołyszących się na wietrze. Rozwiązanie pozwalało na wiele, a skończyło się na nowoczesnej wersji prospektu teatralnego.

Efektem ubocznym tak dosłownie wprowadzonej "czwartej ściany" jest rozmycie się postaci w delikatnym filtrze. Na Instagramie - także tym teatralnym - rzeczy ładniej wyglądają, to prawda, ale często wydają się też odrealnione, jak gdyby zaprogramowane komputerowo. Podczas przedstawienia można momentami zapomnieć, że oglądamy żywych tancerzy, a nie projekcję. I nie jest to nawet zastanawianie się i spekulacja, jakie często funduje widzom Krzysztof Garbaczewski, który świadomie buduje dramaturgię swoich przedstawień wokół tego, co widzialne i niewidzialne, zapośredniczone i fizycznie obecne na scenie. W "Przemianach" po prostu łatwo stracić zainteresowanie nielinearną, pokawałkowaną akcją, dodatkowo wymagającą od widzów mentalnego "przebicia się" za ekran. Zdecydowanym plusem filtra na scenie jest za to fakt, że nie musimy z bliska oglądać okropnych masek, widzom Materii Primy znanych już z przedstawienia "Hommage Chagall" sprzed dwóch lat. Wiem, że kostiumy z Groteski mają swoich fanów, ale wciąż trudno mi uwierzyć, że można stworzyć coś tak nieestetycznego, bazując na malarstwie Chagalla. W najnowszej produkcji duetu Weltschek/Zwolińska jest niestety podobnie, ale przynajmniej w mniejszym natężeniu.

Gdy zbyt dużo rzeczy chce się wrzucić do jednego worka: powstanie świata, mit o Orfeuszu i Eurydyce, niewolników w Koloseum i biedną, słowiańską chatkę z drewnianym bożkiem, efekt okazuje się nieco (nomen omen) groteskowy. Jeśli dodatkowo ubierzemy taką fabułę w niezbyt zajmującą formię wizualną, powstanie dosyć nudna wariacja na znane i oklepane w gruncie rzeczy tematy. "Decorum" pęka, mit-świętość staje się śmieszny i nużący. Zamiast prostoty jest uproszczenie, zamiast zachwytu ziewnięcie. W efekcie "Przemiany" tak mają się do greckiej mitologii, Szekspira i Owidiusza, jak wycieczki "w siedem dni po Europie" do przemierzenia Drogi św. Jakuba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji