Artykuły

Bartosz Porczyk: Jestem pasjoholikiem

"Synek, ty nie idź na aktora, bo będziesz biedował. Idź lepiej na cukiernika", mówił tato. Ale kiedy po dostaniu się do Filmówki zadzwoniłem do domu, tak podskoczył z radości, że rozciął sobie głowę o żyrandol - z aktorem wrocławskiego Teatru Polskiego rozmawia Mike Urbaniak w Gazecie Wyborczej - Wysokich Obcasach.

Mike Urbaniak: Jesteś pierwszym aktorem, który umówił się ze mną na wywiad o 9 rano. Bartosz Porczyk: Wcześnie wstaję, mam tak od zawsze. Będąc dzieckiem, nie lubiłem zachodów słońca - niepokoiły mnie, do dziś zresztą niepokoją. Dlatego kiedy szukaliśmy z żoną mieszkania, to bez okien na zachód. Wschody są za to wspaniałe, wschody uwielbiam, bo to zaczynanie od nowa. - Ale do teatru musisz iść na wieczór. W środku dnia drzemiesz trochę?- Nie mam czasu. Rano idę na siłownię albo na basen. Potem biegnę do szkoły teatralnej, do moich studentów. Pomagam też od czasu do czasu osobom szykującym się do egzaminów aktorskich. Po szkole idę po synka do przedszkola, żeby spędzić z nim choć kilka godzin. Dalej próba wznowieniowa i o 19 spektakl.

Każdy dzień tak wygląda?

- Nie pamiętam wolnego.

A to dobrze?

- Nie bardzo.

Dlaczego?

- Omija mnie parę rzeczy, przede wszystkim czas z rodziną i przyjaciółmi. Bardzo się wtedy na siebie złoszczę. Jestem chyba pracoholikiem.

Chyba pasjoholikiem - to twoje słowo.

- To prawda, ale trzeba wiedzieć, kiedy zwolnić. Zapytałem niedawno swojego czteroletniego synka o to, jak żyć. Powiedział: "Tatuś, tak, żeby serduszko nie pękło".

Do bardzo dobra rada. Wcielasz ją w życie?

- Będę próbował, choć nie dzisiaj, bo mam zdjęcia do filmu, a potem próbę w teatrze.

Dlaczego poszedłeś do szkoły filmowej?

- Przez przypadek. Zdawała do niej moja ówczesna dziewczyna. Nie dostała się, więc powiedziałem jej, że za rok będę zdawał razem z nią - tak w ramach wsparcia. Ona odpadła w pierwszym etapie, a mnie przyjęli.

I zdecydowałeś, że zostaniesz?

- Tak, że postudiuję sobie, a potem podbiję Hollywood. Takie miał marzenie chłopak wyjeżdżający z Tomaszowa Mazowieckiego.

I że Oscary będziesz odbierał?

- Oczywiście. Jednego już mam, bo tak ma na imię mój synek. Ale czy powinienem być aktorem? Do dzisiaj nie wiem. Może trzeba się rozejrzeć za czymś innym.

Dlaczego? Przecież aktorstwo przynosi ci tyle dobrego.

Ale czy to jest zawód, który można wykonywać przez 40 lat?

Są tacy, którzy robią to nawet dłużej. Jak ci się udało dostać do szkoły filmowej w Łodzi tak bez przygotowania?

- Pojęcia nie mam, ja bym się nie przyjął. Kiedy ogłoszono, że przeszedłem pierwszy etap, byłem już kompletnie przerażony. Wszyscy wiedzieli, kto to Różewicz i Gombrowicz, a ja nic, bo w ogólne nie czytałem. Książki mnie nie interesowały. Rodzice kazali mi czytać za karę, kiedy coś przeskrobałem. Mama robiła na drutach, a ja dukałem, przekręcając złośliwie wyrazy.

Do kółka teatralnego zapisałem się też tylko dlatego, żeby być z moją dziewczyną. Wydurniałem się trochę, więc polonistka zaczęła mnie wysyłać na konkursy recytatorskie. Ale szybko się okazało, że wygłupy w gronie znajomych to jedno, a wyjście na scenę to drugie. Na scenie zamieniałem się w drewno.

W szkole filmowej to się zmieniło?

- Musiało, ale nie było łatwo. Chcieli mnie nawet wyrzucić.

Za co?

- Za brak muzykalności.

Nie żartuj sobie. Ciebie, obsypanego później nagrodami, laureata Przeglądu Piosenki Aktorskiej?

- Przysięgam! Profesorowie mówili, że czuję trochę muzykę, ale nie jest dobrze. Dzisiaj na PWST we Wrocławiu prowadzę zajęcia z piosenki.

Rodzice cieszyli się z twojego wyboru studiów?

- Tato mówił: "Synek, ty nie idź na aktora, bo będziesz biedował. Idź lepiej na cukiernika". Chciał dla mnie konkretnego zawodu. Na policjanta i żołnierza - co jest w mojej rodzinie tradycją - nie bardzo się nadawałem. Ale kiedy po dostaniu się do Filmówki zadzwoniłem do domu, tato tak podskoczył z radości, że rozciął sobie głowę o żyrandol.

Na deskach teatralnych zadebiutowałeś jeszcze w szkole - w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi.

- Na trzecim roku zaprosił mnie do zagrania w "Amadeusie" Waldemar Zawodziński, a potem postanowiliśmy z kolegami, że bierzemy sprawy w swoje ręce i zrobimy tam "Miłość i gniew" - spektakl, na który przyjdą dyrektorzy teatrów i zaproponują nam angaż.

Przyszli?

- No nie. Dlatego po studiach było obieranie ziemniaków w jednej z knajp przy Nowym Świecie w Warszawie, ale dobrze mi to zrobiło, zacząłem układać jakiś sensowny plan działania.

A co z dziewczyną, która się nie dostała?

- Rzuciła mnie i straciliśmy szybko kontakt. Po latach dowiedziałem się, że ona nigdy mnie już nie chciała widzieć, bo nie mogła się pogodzić z tym, że ja jestem aktorem, a ona nie.

Dlaczego wystartowałeś w Przeglądzie Piosenki Aktorskiej?

- Znowu przez dziewczynę, ale kolejną. Szykowałem się na PPA, ale dostałem zapalenia oskrzeli, nie mogłem jechać. Moja dziewczyna jednak nalegała. Okazało się, że miała na boku drugiego chłopaka i bardzo chciała się z nim spotkać, stąd to wypychanie z domu. Pojechałem do Wrocławia i nie udało się z PPA, ale wygrałem casting w Teatrze Capitol, zagrałem główną rolę Fogga w bajce "W 80 dni dookoła świata" w reżyserii Jerzego Bielunasa i dostałem propozycję stałego angażu. Capitol był skokiem na głęboką wodę. Przez dwa spędzone tam lata nauczyłem się śpiewać i tańczyć, niemal nie wychodziłem z teatru. Zobaczyłem, że teatr muzyczny to nie muszą być, za przeproszeniem, tańce z piórem w dupie, i wiedziałem tylko jedno - że następnym razem muszę wygrać PPA i dostać się do Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Najpierw zrealizowałeś spektakularnie cel pierwszy. Wygrałeś PPA, otrzymując wór nagród.

- Długo nie byłem w stanie wybrać utworu. Któregoś razu wszedłem w teatrze do sali prób i zobaczyłem, że ktoś zostawił taśmę w magnetofonie. Włączyłem ją i usłyszałem "Fabrykę małp" Lady Pank. To było to. Potem schudłem dziesięć kilo, ogoliłem głowę i kiedy wszedłem na scenę, usłyszałem z ust mamy: "O Boże!".

Dlaczego nie zostałeś w Capitolu? Mogłeś być gwiazdą tej sceny.

- Capitol, choć wspaniały, był dla mnie od początku tylko przystankiem. Chciałem grać w teatrze dramatycznym. W transferze do Teatru Polskiego pomogła mi wspaniała Kinga Preis i umówiła mnie na spotkanie z dyrektorem Krzysztofem Mieszkowskim, który wręczał mi, nawiasem mówiąc, nagrodę dziennikarzy na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Przyszedłem do Krzysztofa z napisanym przez siebie scenariuszem "Smyczy" - monodramu granego przeze mnie do dzisiaj - i to był mój, wyreżyserowany przez Natalię Korczakowską, debiut w Polskim.

"Smycz" zagrałeś ponad 200 razy i nic nie zapowiada, by zeszła z afisza.

- Myślałem, że zagram ją góra 30 razy, więc powiem ci, że sam jestem w szoku, że "Smycz" jest nadal w repertuarze i cieszy się niezmiennie wielką popularnością.

Podobnie jak "Farinelli", twój drugi monogram w Teatrze Polskim. Aktorzy boją się monodramów, uważają, że można się do nich zabrać po wielu latach na scenie. Ty, zupełnie odwrotnie, zacząłeś od tego gatunku.

- Koledzy żartują - może trochę złośliwie - żebym zrobił z jakiejś sceny, nad którą pracujemy, monodram.

Że niby masz ego większe od innych?

- Tu nie o ego chodziło, tylko o to, że skoro nikt mi nie daje pracy, muszę ją sobie wymyślić sam. "Smycz" powstała, bo chciałem pokazać światu, że jestem. A "Farinelli" - dlatego że chciałem go od dawna zrobić i nie byłem wtedy obsadzany za często. Pamiętam taki czas, kiedy dostawałem role tylko w spektaklach Jana Klaty.

I coraz częściej dostawałeś nagrody.

- Nagrody są fajne, ale ich specjalnie nie kontempluję. Stoją w domu na półeczce jako dowód docenienia przez krytykę czy widzów. Nagrody dają zwykle kopa, ale - wiesz, jak jest - dzisiaj cię nagrodzą, a jutro cię sczyszczą. Dzisiaj patrzą na ciebie z podziwem, a jutro się krzywią.

A propos patrzenia na ciebie. Lubisz się na scenie

- rozbierać.

To też i zaraz do tego wrócimy. Chciałem powiedzieć, że lubisz się na scenie radykalnie przepoczwarzać, bawić się swoim wyglądem.

- Masz rację, uwielbiam to robić i to jest jedna z najfajniejszych rzeczy w zawodzie aktora. Mogę na chwilę porzucić swoją fizyczność, stać się kimś innym. Żałuję, że w polskim kinie obsadza się tak bardzo "po warunkach", bobym z chęcią utył sto kilo albo sto kilo schudł. Możliwości dużych metamorfoz daje mi na szczęście scena teatralna.

Zrobiłbyś dla roli wszystko?

- Nie umiem odpowiedzieć, nie wiem, co to znaczy "wszystko". Z pewnością jest gdzieś jakaś granica. Powiem ci o niej, kiedy ją przekroczę.

To wróćmy teraz do rozbierania się w teatrze. Reżyserzy bardzo lubią cię rozbierać, co mnie nie dziwi. Gdybym był reżyserem, grałbyś nieustannie bez ubrania.

- Dziękuję ci bardzo. To może coś razem zrobimy?

Zgłoszę się do ciebie niebawem, tymczasem interesuje mnie, czy poczułeś kiedyś, że ktoś w teatrze nadużywa twojego ciała.

- Nie, nigdy nikt mnie do niczego nie zmuszał i nie mam większego problemu z rozbieraniem się, choć robię to dzisiaj rzadziej niż kiedyś, bo nawycierałem się już moją spoconą pupą o te podświetlane ledami ściany z pleksi. Ale nie powiem, że się już nie rozbiorę.

Zawsze tak dbałeś o ciało?

- Nie, to się zaczęło po wypadku samochodowym, który miałem kilka lat temu i który mi przetrącił kręgosłup. Musiałem zacząć ćwiczyć, by się rehabilitować, wzmocnić mięśnie, poprawić kondycję, bo miałem taki czas, że co pół roku lądowałem w szpitalu na kroplówce.

Kondycję trzeba mieć znakomitą, żeby zagrać Gustawa w "Dziadach" w reżyserii Michała Zadary na deskach Teatru Polskiego we Wrocławiu. Ta wielka, być może największa od lat, kreacja aktorska na polskiej scenie przyniosła ci uznanie krytyki, nominację do Paszportu "Polityki" i nieustanne owacje na stojąco, którymi nagradza cię publiczność. Kiedy dostałeś propozycję zagrania Gustawa, to się ucieszyłeś?

- Przeraziłem! Przeczytałem "Dziady" i wydawało mi się, że tekst, który mówi Gustaw, nigdy się nie kończy: pierwsza strona, druga, trzecia, piąta, dziesiąta, piętnasta Tona tekstu! Powiedziałem Michałowi, że ja się tego nigdy nie nauczę i umarłbym chyba ze strachu przed wyjściem na scenę, gdybym miał to grać. Zaczęliśmy jednak pracę, która kosztowała mnie sporo nieprzespanych nocy. Dlatego cieszę się, że chyba się udało, choć ja nigdy nie jestem z siebie zadowolony.

Rozmawiamy w dniu twoich 34. urodzin, dekadę po twoim teatralnym debiucie. Rola Gustawa zamyka jakiś rozdział? Otwiera nowy?

- Mam nadzieję, że to początek czegoś nowego, bo ja nie oglądam się za siebie, wolę patrzeć w przyszłość. Ale nie byłoby Gustawa, gdyby nie PPA, "Smycz", "Farinelli", Jan Klata. Ta rola, która bez wątpienia zmieniła mnie jako artystę, jest sumą tych wszystkich doświadczeń.

Rodzice oglądają twoje spektakle?

- Oglądają, tato był niedawno na "Dziadach". Nie jest zbyt uczuciowy i wylewny, ale siostra mi powiedziała, że się popłakał.

Powiedział, że dobrze, że nie poszedłeś jednak na cukiernika?

- Nie, mam jednak nadzieję, że tak myśli. Ale wiesz, tato nie był w swojej opinii odosobniony. Nauczycielka w kółku teatralnym powiedziała, że nigdy nie będę aktorem, bo nie mam do tego warunków. Musiałem jej udowodnić, że będę. W szkole aktorskiej chcieli mnie wywalić. Znów udowadnianie. Potem PPA, kolejne spektakle. Nieustanne udowadnianie, że jednak mogę być aktorem, może nawet niezłym.

Jaki teraz masz plan?

- Teraz pójdę na siłownię.

A artystycznie?

Byłoby dobrze poznać nowych ludzi i nowe miejsca, bo teraz jest mi bardzo dobrze i to mnie niepokoi.

Na zdjęciu: Bartosz Porczyk w spektaklu "Farinelli".

***

Bartosz Porczyk - jest jednym z najbardziej utalentowanych polskich aktorów. Urodził się w 1980 r. w Tomaszowie Mazowieckim. Jest absolwentem Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. Debiutował w 2002 r. w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi. Zawodowo jest związany ze scenami wrocławskimi - w latach 2004-06 z Teatrem Muzycznym "Capitol", a od 2006 r. z Teatrem Polskim, gdzie zagrał swoje największe role, które wielokrotnie nagradzano w Polsce i za granicą. Za rolę Gustawa w "Dziadach" w reżyserii Michała Zadary, okrzykniętą wydarzeniem sezonu, otrzymał m.in. Nagrodę im. Aleksandra Zelwerowicza i nominację do Paszportu "Polityki".

W 2011 r. wydał swoją debiutancką płytę "Sprawca". Gra także w filmach i serialach. Mieszka we Wrocławiu

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji