Artykuły

Trędowata z Zachodu

W roku 1910 był to szla­gier sezonu. W Metropoli­tan Opera, na prapremie­rze, Ramerreza śpiewał Caruso, Minnie zaś, ratując ukochanego od stryczka, wjeżdżała na scenę konno. Zaraz po tym "Dziewczyna z Zachodu" (nie wiem, czy także na koniu), objechała wiele stolic, z Rzymem, Londynem i Warszawą. Można zrozumieć ówczesne sukcesy tej opery Pucciniego. Dziki Zachód w dzie­le twórcy "Cyganerii", "Toski", "Madame Butterfly" to było coś, co musiało łechtać próżność amerykań­skiego kontynentu, a przy­ciągać egzotyką publiczność z pozostałych części świata. Nie wykształcił się jeszcze filmowy gatunek westernu, nie wybrzydzano więc chy­ba zbytnio na nie umiarko­wany patos wielu scen mu­zycznych, tak odległy od stylistyki "W samo połud­nie" czy "15.10 do Yumy". Trudno jednakże zrozumieć, dlaczego "Dziewczyna z Za­chodu" znów wraca na sce­ny operowe. A szczególnie trudno to zrozumieć po premierze w łódzkim Te­atrze Wielkim.

Podczas konferencji praso­wej dr Z. Latoszewski, reali­zator muzyczny spektaklu, przedstawił nam "Dziewczynę z Zachodu" jako dzieło pełne inwencji melodycznej, w któ­rym, na swój sposób, Pucci­ni przetrawił wpływy Debussyego i Ravela. Mowa też była o celnym skojarzeniu dramatycznej akcji z odpo­wiednimi środkami muzycz­nymi, co miało wynikać ze świetnego wyczucia spraw dramatu i sceny, jakimi dys­ponował ten kompozytor. Łódzka premiera dowiodła bezzasadności tych twierdzeń w odniesieniu do "Dziewczy­ny z Zachodu". Trudno o większy dysonans między charakterem akcji, a charak­terem muzyki. Kowboje, po­szukiwacze złota, wyśpiewu­jący swe uczucia muzyką nie inną niż bohaterowie "Mada­me Butterfly", toż to może zakrawać tylko na żart, pastisz, parodię. Reżyser Marek Okopiński, potraktował wszelakoż cały western śmiertel­nie poważnie, wycisnął z ak­torów co się da aby grali serio, rozdzierali swe wnę­trza, olśniewali widzów i słu­chaczy głębią dramatów prze­żywanych przez odtwarzane postacie. Może, przy odpo­wiedniej stylizacji dałoby się zrobić z "Dziewczyny z Za­chodu" coś w stylu "Pechowca na prerii" - ale nie, re­żyser uparł się na dramat na­miętności...

Zawierzył Okopiński muzy­ce, poszedł za całym jej pa­tosem, rozrzutnością, nieumiarkowaniem, co przy le­dwie naszkicowanej psycho­logii postaci i ledwie umiar­kowanych umiejętnościach aktorskich zespołu, dało efekty niezamierzenie komiczne. Kiedy Jim Larkens ogarnięty no­stalgią chce wracać do kra­ju, wali łbem w ścianę, a or­kiestra rżnie tutti rozdziera­jący duszę kawałek, to widz-słuchacz, atakowany taką porcją uczuć, może tylko wejść pod krzesło i siedzieć tam, zażenowany, do końca aktu. Kiedy szeryf pyta Min­nie, mając na myśli Ramer­reza - "Co ty w nim widzisz" i trudno widowni nie zadać so­bie tego samego pytania. Jakimż bowiem cudem Mimie mogła się zakochać w bandycie-ofermie, fajtłapie, na do­datek straszliwie sentymen­talnym? A kiedy z kolei w we­sternie, granym i pisanym na poważnie, postaci rozmawiają zdaniami typu "zaiste po rycersku się pan zacho­wał", można tylko stwier­dzić, że jeśli nie autorzy li­bretta (co byłoby jeszcze usprawiedliwione epoką, w której opera ta powstawała) to przynajmniej jego tłumacze - Zofia Ernstowa i Jerzy Kierst, prezentują gust lite­racki rodem z Mniszkówny. Tyle, że Mniszkówna miała w swej "Trędowatej" sporo naiwnego wdzięku. Na szczę­ście dla tłumaczy większość aktorów z obsady "Dziewczy­ny z Zachodu" nie dysponuje dobrą dykcją - wiele więc bzdur ginie w drodze na wi­downię.

Całe zresztą przedstawie­nie jest teatralnym odpo­wiednikiem "Trędowatej", klasycznym przykładem ki­czu. Nadmiar środków (sce­na obrotowa kręci się bez opamiętania tylko po to, aby było więcej ruchu na scenie), niespójność two­rzyw, pretensjonalność, oto główne zarzuty, aby nie być małostkowym i nie wspo­minać o drobiazgach. Jedy­nie scenograf, Marian Ko­łodziej, stworzył coś sen­sownego, proponując w ak­tach I i III dekoracje mają­ce autentyczną urodę (w akcie II, niestety, wymalo­wał w tle jakieś symbolicz­ne konie).

Po "Orfeuszu w piekle", "Uprowadzeniu z seraju", trzecia w krótkim odstępie czasu artystyczna porażka Teatru Wielkiego. Coś się niedobrze zaczyna dziać w tym gmachu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji