Dziewczyna z Zachodu
WYDARZENIEM teatralno-muzycznym ostatnich tygodni jest premiera w łódzkim Teatrze Wielkim, niemal nieznanej w Polsce opery Pucciniego - "Dziewczyna z Zachodu", jednego z późniejszych dzieł wielkiego Włocha. Światowa prapremiera "Dziewczyny" odbyła się w 1910 w nowojorskiej Metropolitan Opera House. Spektakl prowadził Toscanini, a śpiewali Caruso i znakomity polski bas, Didur. Widownia szalała, podczas antraktu uwieńczono kompozytora srebrnym wawrzynem.
Akcja "Dziewczyny z Zachodu" rozgrywa się w połowie ubiegłego wieku na amerykańskim Zachodzie w środowisku poszukiwaczy złota. Była to niewątpliwie pierwsza próba wprowadzenia tak charakterystycznej tematyki amerykańskiej do opery, w okresie, gdy nie była ona jeszcze spopularyzowana przez film. Filmowy western dopiero powstawał.
W rok po prapremierze, "Dziewczynę z Zachodu" znała już publiczność wielu stolic europejskich, w tym i Warszawy. Od tego czasu opera ta nie miała szczęścia u nas, choć krąży po wielu scenach amerykańskich i europejskich. Właściwie brak danych, gdzie i kiedy wystawiono ją w Polsce od czasu warszawskiej premiery w 1911. Jak informuje były scenograf Teatru Wielkiego we Lwowie - Stanisław Węgrzyn "Dziewczyna z Zachodu" pojawiła się na deskach tego teatru w sezonie 1925/26 za dyrekcji Henryka Barwińskiego. Natomiast w warszawskim Muzeum Teatralnym zachowało się zdjęcie Stanisława Gruszczyńskiego w partii Johnsona.
Skąpość informacji na ten temat otwiera tym większe pole dla ludzkiej pamięci. Wspomnienia melomanów byłyby cennym uzupełnieniem historii polskiego teatru operowego.
W Łodzi opera ukazała się w opracowaniu muzycznym prof. dr Zygmunta Latoszewskiego i pod jego dyrekcją. Reżyserował spektakl - Marek Okopiński, scenografia -- Mariana Kołodzieja. Wśród osiemnastoosobowej obsady opery, czołowe partie śpiewali na premierze: Halina Romanowska (Minnie), Jerzy Jadczak (szeryf Rance) i Jerzy Orłowski (Johnson).