List z teatru. Zemsta oszukanej kobiety
DLACZEGO tyle zła, podłości, tyle nieszczęścia? Dlaczego miłość - owo wielkie,piękne uczucie, które łączy dwoje ludzi, jest jednocześnie w stanie uczynić z nich nienawidzących się wrogów? O świecie, świecie... Kto ciebie stworzył, kto tobą kieruje? Jesteś ładem, czy chaosem?
To ze starożytnej, liczącej sobie dwadzieścia kilka wieków "Medei" Eurypidesa, wystawionej w Teatrze Dramatycznym - owej sumy okrucieństwa, nienawiści, która stała się następstwem miłości. A to przecież myśli jako żywo dźwięczące współcześnie. Mogą z równym powodzeniem pochodzić od Sartre'a czy Becketta. Autor "Much" i autor "Czekając na Godota" nic więcej chyba nie byliby w stanie powiedzieć o tragicznej absurdalności świata, o ciemnych siłach, kierujących ludzkimi poczynaniami, niweczących miłość i szczęście.
Całe przedstawienie reżyserowane przez Jerzego Markuszewskiego zbudowane jest jakby na owym niewidzialnym pomoście, biegnącym od starożytności ku współczesności i stwarzającym zadziwiająco nowatorską syntezę. Kiedy Wojciech Siemion otwierając i zamykając przedstawienie, wygłasza oryginalny grecki tekst - wiadomo, że to tylko rama, czy też klamra stylizacyjna. Sam Siemion ubrany jest nawet współcześnie i sam sobą stanowi ową syntezę. Kiedy zaś Elżbieta Czyżewska wypowiada swą tyradę o złym, okrutnym świecie - jest dziewczyną myślącą jak najbardziej współcześnie. Tylko z kolei lekko antycznie stylizowany strój i uczesanie - każą jednocześnie myśleć o starożytności. Znamienne jest to połączenie odległych epok. W tym ujęciu staje się to przedstawienie wielkim uogólnieniem. Czego? Czy uogólnia tylko tragiczne dzieje kobiety - owej oszukanej w wielkiej miłości Medei, którą dla zysku, złota porzucił mąż, zostawiając ją z dziećmi samotną na wrogiej jej obczyźnie? Czy uogólnia tylko dzieje kobiety, która wiedziona nienawiścią wydała dla zburzenia szczęścia Jazona własne dzieci na -śmierć? Dzieje kobiety, która mszcząc stała się symbolem zemsty rodu kobiecego? Zemsty za wzgardę, za poniżenie, za nierówną moralność, żądającą od żony wierności, ale nie stawiającej takiego warunku mężowi? Byłoby to uproszczenie, spłacenie, zbanalizowanie. I tego, prawdę mówiąc, należało się najbardziej obawiać. Bo to nie tylko - żeby powtórzyć - obraz straszliwej zemsty oszukanej kobiety i dlatego wybaczcie tytuł recenzji. To tylko jedne skrzydło sztuki. To obraz świata z jego ślepa siłą, świata o twarzy zagadkowego, okrutnego Sfinksa. I to właśnie otrzymaliśmy w przedstawieniu. Wywiera ono duże wrażenie. Zbliżył je do współczesnych odczuć znakomity, wolny przekład Stanisława Dygata. Zrealizowane w surowej, klasycznej formie wydobywa na plan pierwszy słowo i staje się jakby dialogiem na temat świata i człowieka. Surową, oszczędną klasycznością charakteryzuje się również gra aktorów. Przede wszystkim Haliny Mikołajskiej, która przez powściągliwą heratyczność gestu nadaje tym tragiczniejszą głębię postaci Medei, prezentując z najlepszej strony swą znakomitą sztukę aktorską. Jest dostojna na miarę tragedii antycznej i jest jednocześnie współczesną jakby kobietą. Tylko Jazon w interpretacji Gustawa Lutkiewicza jest nieudany. Jest zbyt schematyczny, zbyt uproszczony, jakby z innej, jakiejś mieszczańskiej sztuki, gra jak w banalnej scenie kłótni małżeńskiej. Ale to tylko drobne pęknięcie na pięknym w sumie kształcie tego interesującego przedstawienia, i dobrze świadczącego o młodym zawodowo debiutującym reżyserze.