Artykuły

List do Konrada Swinarskiego

Publikujemy nieznane szkice Konrada Swinarskiego do "Klątwy" Stanisława Wyspiańskiego, ocalałe z powodzi w wiejskim domu Barbary i Konrada Swinarskich w Mlądzu. Premiera "Klątwy" wraz z "Sędziami" odbyła się w Starym Teatrze w Krakowie l grudnia 1968 roku. Komentarzem do szkiców jest list Barbary Swinarskiej. (red.)

Warszawa, 5. XII. 68

Rybko,

piszę zaraz po powrocie. Niewiele zdążyliśmy sobie powiedzieć w Krakowie, bo owładnął Tobą "genius loci" i ciągnąłeś Grzesia po swoich miejscach lat wojny, przy czym nie omieszkaliście zawadzić o każdą knajpę po drodze. Wy macie zdrowie.

Więc za dużo, Rybko. Za szczodrze. Myślę o "Klątwie", oczywiście. Zagrzmociły ją te huki piorunne. Zagrzmociły Ci "Klątwę", ale też i "Sędziów". Dlaczego zmieniłeś kolejność? Przecież najpierw miała być "Klątwa", a potem "Sędziowie". - Zacznę od góry, od rusztowania nad domem plebana. Co to za facet w tym roboczym współczesnym ubraniu, z pawim piórem w krakusce, oprócz tego wygląda jak spod Otwocka? Czy to sygnał, że zaraz będzie "ostał ci się ino sznur"? - Co to za kuriozalny policjant, w rozpiętej kurtce, bez dystynkcji, bez pasa, w cywilnych spodniach? Dezerter czy zdegradowany? Wiejski lump czy wiejski odmieniec?

Pamiętasz moje opowiadanie "Herszek od Matki Boskiej", było w "Życiu Literackim"? A powinieneś pamiętać, bo znowu wtedy miałam hece z cenzurą: M. Boską zdjęli z tytułu i nie tylko przecięli tytuł na pół, ale jeszcze kazali Herszkowi zdjąć mundur legionowego ułana. I tylko odbitki szczotkowe mi Zygmunt przysłał. Pamiętasz? Nie pamiętasz!! Więc jeżeli nie pamiętasz, to Ci przypomnę, że Herszek był w Tarnowie jednym z sześciu oficjalnych "wariatów". Czako ułańskie na głowie, wyłogi, akselbanty, boso, a za nim na sznurku wlokła się szabla, najprawdziwsza ułańska, o łagodnym owalu. Więc myślę, że ten Twój policjant przebieraniec też jest takim Herszkiem z militarnym skrzywieniem. I zamiast szabli na sznurku ma na sznurku psa.

Zmieniłeś kolejność i zamysł z Mlądza, spod lipy, wtedy w lecie, kiedy tyle o tym mówiliśmy. Gdyby Jewdocha grała Młodą, to ofiara tej gręboszowskiej Medei byłaby bardziej czytelna i wiarygodna, a ona sama monumentalna, heroiczna, wymykająca się z wiejskich opłotków. Wiejska bogini zemsty ze złotym zębem. No i miało się w niej "gotować od chęci jebania" - Twoje słowa do nas wtedy. ("Nie wyrażaj się przy dziecku". Ale się wyraziłeś. Rysia miała wtedy l0 lat.)

No i ksiądz. Miał być Walczewski. Uwiedziony przez jurną, cycastą dziopę. Czy naczelnym zamiarem Młodej miała być żądza bycia szefową parafii, czy nieodparta chęć rozłożenia nóg, użyczenia krocza, wygodzenia młodemu, niedookreślonemu płciowo księdzu, który okazałby się równie jurny, chutliwy i pojętny. Ten problem miał przecież pozostać nie do końca rozstrzygnięty. Żądza władzy i żądza cielesna miały się na siebie nakładać. Zależność erotyczna Księdza od Młodej. Zależność urzędowa Młodej od Księdza. Napisałeś własną ręką: "Morduje z pragnienia śmierci, które miesza się z erotycznym popędem". No i co? No i nic się nie miesza. I żadnego popędu erotycznego nie ma. Ani u Młodej, ani u Księdza.

Wracając do Gręboszowa - chciałeś, żeby poprzez to rozdarcie uszlachetnić i w jakiś sposób wybronić w teatrze tego duchownego. Że wprawdzie dopuścił się strasznego grzechu, przez to wejście w kobiece ciało, ale jakakolwiek inna myśl o innym spełnieniu byłaby grzechem po stokroć większym, plugawym, obrzydliwym, zwierzęcym, cuchnącym, haniebnym, śmiertelnym, zasługującym na natychmiastowy piorun z nieba, a śmierci się duchowny miał bać i nie spieszno mu było do spotkania z Bogiem. Gdyby słowa: "krew mnie poniosła w sprośnej chuci" wypowiadał (a nie wygłaszał) Walczewski, to ani krew nie musiałaby go tak ponosić, ani ta chuć nie musiałyby być tak sprośna, ale mówi je wiejski półinteligent, który mimo nauk w seminarium półinteligentem wiejskim pozostał. Bo katabasa zamiary jakie ma wobec Młodej ("precz tę niewiastę, precz oddalę") to podłość chama, tchórzostwo prymitywa, niegodziwość łajdaka. A przecież mógłby to być człowiek o labilnej psychice, jest na to miejsce w tekście i tak przecież kiedyś chciałeś, ale coś Ci się pochrzaniło w Twojej antykościelności i to Ci mówię ja - wychowana przez ojca ateistycznie, i to Ci mówię ja - wnuczka organisty. I tak to się ładnie układało, wtedy pod lipą w Mlądzu, żeby ten ksiądz miał w sobie coś z aktora Baseharta z "La Strady", coś z Helmuta Griema, kiedy miał u Ciebie grać w Berlinie Troilusa (ale nie zagrał, bo się Curt Bois z Minettim opluwali na próbach i uciekłeś), coś z postaci Iwaszkiewiczowskich (wiem, wiem, że Iwaszkiewicza nie lubisz i nie czytujesz). Tym bardziej byłam z Ciebie dumna, że zachowałeś się "narodowo", kiedy Dürrenmatt usunął, by nie powiedzieć wy.... eliminował ze swojej torby "Kochanków z Marony", bo mogliby kochankowie powodować w samolocie nadbagaż. Książkę, którą przed półgodziną dostał z dedykacją od pisarza. Wiesz, naprawdę byłam z Ciebie dumna wtedy. Wszyscy klękają, stoją na łapkach, ogólna podlizucha, że oto Mesjasz szwajcarski zstąpił i wskaże nam drogę, a Ty: "A teraz Pan pojedzie odwiedzić ciężko chorego dyrektora Teatru Dramatycznego, pana Mellera, dzięki któremu zaistniał Pan w Polsce. Kwiaty, które Pan wręczy osobiście już załatwione". A kiedy Dürrenmatt znowu próbował się dziwić (a nie powinien się dziwić po raz drugi, bo już raz został przez Ciebie przywołany do porządku, kiedy wracaliśmy z tej Jabłonny koło cmentarzy i zdziwiło pisarza, że po co tyle kwiato-pieniędzy inwestuje się w groby, a było to dzień przed W. Świętymi), Twój głos nie taki beznamiętny, jak zwykle, ale nawet, wiesz, prawie chamski: "Bo Herr Dürrenmatt, tak jest u nas w Polsce, że przychodząc z wizytą przynosi się kwiaty. A żonę dyrektora pocałuje Pan w rękę". Wiesz, może dwa, trzy razy widziałam u Ciebie taką twarz. Bezwzględną. Jak z rzeźby Arno Brekera "Die Bereitschaft". Tylko inteligentniejszą. "Bo wiesz, Rybko, Szwajcarzy to przecież tacy Niemcy, tylko bez ideologii. Trzeba tupnąć. Więc tupnąłem." A dlaczego Ci to wszystko przypominam, bo wszystko Ci się myli, zapominasz daty, ludzi, pory roku, pamiętasz tylko tych, którzy w danej chwili są Ci potrzebni, a kiedy ich czas sceniczny minął, pytasz zdziwiony: kto to? Więc pewno zapomniałeś i o rozmowie pod lipą, i o tamtej koncepcji, wtedy na wsi. Dlaczego? Kto Ci na drodze stanął? Zyzio, żeby nie drażnić kościoła? Czy teatralne dewotki? Szkoda. Pozbawiłeś Młodą wiejskości. Dlaczego nie jest wsiowa? Tylko podmiejska, tak jakby Ksiądz, bawiąc w Żabnie (bo mu bliżej niż do Tarnowa było) w składzie chemicznym Nowaka lub Kornfelda, żeby uzupełnić zapasy czernidła do butów lub wody karbolowej, zaproponował pannie sklepowej posadę gospodyni. No i ta suknia z tą straszną kokardą. Wiem, wiem, tak jak mówiłeś wtedy "suknia naszej służącej, kiedy szła na wychodne". I wyszło tak, że Ty jako reżyser identyfikujesz się z Jewdochą, a nie z Młodą. "Klątwę" mogłeś obronić stosując Twój pierwszy pomysł, że Jewdocha i Młoda to taka sama postać. Nie ta sama, tylko taka sama. W rozległości powiedzmy trzystu kilometrów. W każdym razie "Sędziów" Ci gratuluję. I za Jewdochę, i za Joasa. I za Samuela, za Natana, za Fejgę, za Juklego. Tak mi się wszystko nagle przypomniało: Tarnów, główna ulica Krakowska, wrzesień 42 roku, ładna jesień, jeszcze słońce, południe. Starcy byli poukładani na otwartej ciężarówce w czterech warstwach, jedni na drugich. Pedantycznie, ekonomicznie. Żywi starcy. Z platformy ciężarówki (klapa nie zamknięta obijała się o błotniki) sterczały albo nogi albo głowy. Na najgłębszej warstwie starców ułożonych w kierunku jazdy, czyli nogami do ulicy, leżały głowy warstwy drugiej, na warstwie drugiej leżały nogi warstwy trzeciej, na warstwie trzeciej leżały głowy warstwy czwartej. Po warstwie czwartej chodził i upychał tych, którzy usiłowali się podnieść pijany chłopak z Baudienstu. Żeby planowo dojechać, planowo rozstrzelać, planowo zakopać musiało jeszcze potrwać około 15 minut. Herszka i innych wariatów Niemcy zabili już we wrześniu 39 roku. Wszystkie domy modlitwy spalili z początkiem listopada. Wielką synagogę Nową wysadzili w powietrze, a patronem jej był sam Franciszek Józef, cesarz Austrii. Drugą synagogę Debory im. Wekslerowej spalili do fundamentów. "Wekslerówka" - tędy chodziłam do szkoły. A potem było coraz więcej, coraz szybciej i coraz bliżej. Tak myślę, co robiłeś z początkiem listopada w Wieliczce. Jeszcze w Wieliczce czy już w Pszczynie? I dlaczego w tej Pszczynie? I tak myślę jeszcze, że jakoś nie możemy się wydobyć z tej naszej Twardej pomiędzy synagogą imienia małżeństwa Nożyków a kościołem imienia Wszystkich Świętych.

Kiedy przyjedziesz? Na Wigilię zaprasza nas Krysia i Grzegorz. A potem wszyscy pojedziemy na wieś, żebyś mógł zrobić swój wymarzony kulig.

Pa-pa-pa-

Rybka.

Acha, zapomniałabym. Jedna gruba pani odbierając futro w szatni powiedziała do drugiej grubej pani: "Patrz, jaki ten Żyd cwany. Jak się umiał po tym wszystkim urządzić. Wybrali go sołtysem!".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji