Tannhauser w rekwizytorni romantyzmu
Pojawienie się na polskiej scenie operowej któregoś z dzieł Wagnera budzi zrozumiałe poruszenie. W końcu dziewiętnastego i w pierwszych dziesiątkach lat dwudziestego wieku mieliśmy całą grupę świetnych głosów wagnerowskich (Salomea Kruszelnicka, Matylda Polińska-Lewicka, Helena Zboińska-Ruszkowska, Jan i Edward Reszkowie, Ignacy Dygas, Aleksander Bandrowski, Józef Mann, Stanisław Gruszczyńska); w latach dwudziestych Opera Lwowska wystawiła pełny cykl "Pierścienia Nibelungów", grano Wagnera w Warszawie i Poznaniu. Jednak fakty to zbyt odległe, by tworzyć mocny pomost tradycji Wagnerowskiej w Polsce przez lata powojenne - tym bardziej, że ze znanych przyczyn ideowo-politycznych uległa ona nadwątleniu.
Premiery oper Wagnera należą do rzadkości. Warszawski "Lohengrin" i "Tannhauser", te same tytuły w Poznaniu (jeszcze obok "Tristana i Izoldy"), gościnne prezentacje zespołów z Berlina (Tristan), Wiesbadenu ("Walkiria"), Sztokholmu ("Pierścień") to bodaj wszystko. A przy tym "wszystkim" zawsze żal, że poza codziennym naszym obcowaniem pozostaje tyle wspaniałej muzyki. I cały Wagnerowski teatr, stanowiący jedną z nielicznych w dziejach kultury - obok opery barokowej czy baletu romantycznego - jasno sprecyzowaną ideę teatru muzycznego. Wiedza o idei nie zobowiązuje wszakże do pokory wobec niej. Więc łódzki "Tannhauser" wydać się może bluźnierstwem.
Młodzi realizatorzy tej opery, reżyser Bogdan Hussakowski, scenograf Jacek Ukleja, dyrygent Wojciech Michniewski znaleźli zupełnie inny klucz do Wagnerowskiej świątyni. Idę klaszcząc za bluźniercami, toteż nie piszę "szukali i pobłądzili", lecz piszę właśnie "znaleźli" - ten sam klucz, jakim posługiwali się poeci romantyzmu. Nie ma w ich "Tannhauserze" gotyku ani średniowiecza. Bohater nosi aksamitny tużurek dziewiętnastowiecznego artysty, pod nim białą koszulę przewiązaną pod szyją czarną aksamitką. "Dramat układa" - o Wenus ubranej w kostium z sennych koszmarów, rozwierający się na udach kusicielki jak ogromna muszla, obrośnięty setką biało-różowych lubieżnych warg; o kanapie pokrytej czerwonym pluszem z jednym rogiem oparcia narosłym fallicznie i bodącym miękkość groty grzesznej miłości; o dalekiej czystej, stęsknionej za nim ukochanej; o balu satyrów w złoconych laurach na skroniach, którzy stąpają sztywno w czarnych smokingach w czerwonym teatrze; o turnieju pieśni, w którym jego, najszczersza, przeraża i mąci istniejący ład; o rozmodlonym tłumie pątników, przechodzących mimo; o sobie samym na próżno szukającym łaski i wybawionym wreszcie przez śmierć tej kochającej go, wiernej, a nikczemnie zdradzonej. Któż z romantyków nie śnił o kobiecie, co umiera z miłości i tęsknoty?
Z takich snów i z takiej wyobraźni snuje się to, co widać na łódzkiej scenie: szczątki strzaskanych greckich kolumn i posągów, małe wzgórki trawą czy zbożem porosłe, wnętrze teatru czy kościoła, przejrzyste zasłony, wysoko zawieszone w rogu okna scenicznego złocone koło steru, który zawodzić zwykł w ziemskiej wędrówce, mała kapliczka przydrożna o spiczastej, mauretańskiej wieżyczce i zielony, łagodny krajobraz w tle. Za znak, symbol i klamrę służą organy: Bóg, wzniosłość i ogrom muzyki. W I akcie spadają na nieboskłon ich pojedyncze piszczałki pobłyskujące metalicznie, w akcie II drobniejsze i uładzone w szeregi tworzą ornament lóż teatralnych oraz tylną ścianę scenki, na której rozgrywa się turniej pieśni, aż w akcie III zsuwają się z góry wielkie, zwarte i całe w chwili, gdy klęczący Tannhauser dostępuje przebaczenia.
W podobnej scenerii mógłby dziać się nawet "Kordian" i drugi (po tym pierwszym, opowiedzianym przez Grzegorzewskiego) sen Hrabiego z "Nie-Boskiej komedii", nawet imię Tannhausera brzmi Heinrich, Henryk. Gdyby między Moniuszką a Szymanowskim narodził się w Polsce, kompozytor-wizjoner, jakże piękną "Nie-Boska" byłaby operą! Jest szaleństwo w tych skojarzeniach, ale też romantyzm nie był epoką umiaru, i nie jest taką muzyka Wagnera. Rekwizytornię Ukleji-Hussakowskiego prześwietla duch romantyzmu, ich konsekwentnie przeprowadzoną wizję wspomaga rozwibrowane, świadomie przesycone ekspresją brzmienie głosu śpiewaków, które wytargował już chyba Michniewski. Bogactwo obrazu nie pomnożyło na szczęście działań plastycznych ani scenicznych. Te wynikają wprost z partytury odczytanej rzetelnie, na miarę aktualnych możliwości wykonawczych solistów i orkiestry Teatru Wielkiego w Łodzi, oraz chóru, poszerzonego o śpiewaków chóru miejscowej Filharmonii i Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej.
Rolę Tannhausera dźwignął jedyny obecnie w Polsce tenor bohaterski Henryk Kłosiński, przy czym "bohaterskość" owa dotyczy wyłącznie rodzaju głosu, nie charakteru postaci, bowiem Kłosińki, jak to ma we zwyczaju godnym podziwu, bez buntu wtapia się w klimat przedstawienia. Pozostaje cały czas zwykłym człowiekiem niezwykłe mającym rojenia i obdarzonym przez Wagnera "rozdzierającym, rozbujałym podnieceniem" w tej ogromnej w wymiarach czasowych i napięciu emocjonalnym partii. Jest też bardzo dobrze poprowadzona rola Elżbiety (Danuta Salska), zmysłowa w barwie głosu i geście Wenus (Ewa Szafarska), ładnie zaśpiewana przez młodego Ryszarda Bednarka partia Wolframa, w przejmującym piano utrzymany finał chórów i ansambli w II akcie. W dniu premiery (12 kwietnia) Michniewski prowadził "Tannhausera" dość ostrożnie, toteż wyraźniej dały się odczuć precyzja, staranność wykonania i selektywność brzmienia grup instrumentalnych, niż zwartość i migotliwa płynność przebiegu, jakiej wolno oczekiwać od muzyki Wagnera.
"Tannhauser" jest setną premierą w okresie 25-lecia łódzkiej sceny operowej. Zamknięty w ten sposób sezon jubileuszowy zaakcentowały: grudniowa premiera "Hrabiny" Moniuszki, "koncert gwiazd" (z udziałem solistów śpiewaków scen krajowych i zagranicznych) oraz koncert symfoniczny orkiestry operowej. Łódzki Teatr Wielki - pod nową dyrekcją Andrzeja Hundziaka i pod kierownictwem artystycznym Wojciecha Michniewskiego planuje w najbliższym czasie wystawienie "Dziadka do orzechów" Czajkowskiego, a w nowym sezonie "Włoszkę w Algerze" Rossiniego i prapremierę nowej opery Romualda Twardowskiego "Maria Stuart".