Artykuły

Burdel mój widzę ogromny

Warszawa się na nich snobuje, a oni z niej szydzą. "Pożar w Burdelu" z klubowej piwnicy przenosi się do teatralnych sal. Czy ta popularność nie zniszczy kabaretowego szaleństwa? - pyta Sebastian Łupak w Newsweeku Polska.

"Umiłowani hipsterzy!" - ksiądz Marek podniosłym głosem zaczyna swoje kazanie. To postać wymyślona, jeden z bohaterów warszawskiego kabaretu "Pożar w Burdelu". Najzabawniejsze jest to, że ta zmyślona postać przemawia do prawdziwych hipsterów, to oni przeważają na widowni. I śmieją się, gdy ksiądz Marek mówi: "Słyszę, że coraz popularniejsza jest wśród was geofagia, jedzenie ziemi, dodajecie błoto do dressingu, sałaty, jest nawet zupa z ziemi". Hipsterzy są zdezorientowani: czy to jakaś nowa moda, o której nie słyszeli, a powinni?

Wódka dla wszystkich

Podobnie jest z tym kabaretem: stal się modny, choć nic tego nie zapowiadało. W 2012 r. grupa przyjaciół - aktorów, muzyków, dramaturgów - zaczęła dawać przedstawienia w ciasnej piwnicy Klubu Komediowego Chłodna 25 w Warszawie. Na małej scenie siedem osób, widzowie siedzieli jeden na drugim, wpływy z biletów właściwie żadne, zarobek po 30-40 złotych na głowę za wieczór.

Grali głównie dla zabawy i żeby razem napić się po spektaklu. - A szef klubu, Grzegorz Lewandowski, częstował wszystkich wódką, co być może przyczyniło się do jego zguby, bo klub w końcu został zamknięty - mówi Michał Walczak, pomysłodawca "Pożaru W Burdelu".

Było to świeże, nowatorskie: połączenie inteligentnego kabaretu muzycznego, burleski, skeczów ze sporą dozą improwizacji. Przychodziło coraz więcej ludzi.

Trzy lata później, w lutym 2015 r., "Pożar w Burdelu" gra w Teatrze Polskim w Warszawie, na scenie, której dyrektoruje Andrzej Seweryn. Seweryn od lat chodził na przedstawienia "Pożaru..." i zaprosił artystów do swojego teatru. Dyrektor sam zresztą gra w najnowszym, 21. odcinku kabaretu, wcielając się w marszałka województwa mazowieckiego Adama Struzika, który zaleca się do kąpiącej się w ponętnej pianie Hanny Gronkiewicz-Waltz.

Czy Michał Walczak, twórca kabaretu, przypuszczał, że jego trupa będzie dawała spektakle przy pełnej sali przed 700-osobową publicznością w dużym teatrze?

- Nie, ale czułem, że Pożar ma potencjał - przyznaje. - Na początku to była zabawa, szaleństwo, teraz trzeba wziąć odpowiedzialność za ponad 20-osobowy zespół. Wariat w człowieku już nie wystarczy.

Pożar gra nieprzerwanie, wydaje płyty, nagrywa teledyski (najnowszy, o pożarze mostu Łazienkowskiego, już jest w You-Tube). Czy wraz z rosnącą popularnością nie traci dawnej autentyczności? Bywalczyni ich przedstawień pisarka Sylwia Chutnik: - Nie, wciąż trzymają formę. Są jak grupa dobrych znajomych, którzy rozkładają koc w eleganckim salonie i świetnie się bawią. Nawet w takich miejscach "ą i ę" jak Teatr Polski czy Muzeum Historii Żydów Polskich, gdzie też grają, są naturalni. Jacek Mikołajczyk, teatrolog: - Oczywiście, że kiedyś była w tym większa doza szaleństwa, widać było szwy w przedstawieniu, coś zawsze trzeba było doimprowizować. Teraz w Teatrze Polskim to już jest profesjonalny spektakl, a zarazem próba oswojenia wielkiej przestrzeni.

Nie wszystkim ten sukces się podoba. Andrzej Konopka, który w Pożarze w Burdelu gra rolę burdeltaty: - Wśród naszych fanów pojawiła się zazdrość. Przy Chłodnej wchodziło kilkadziesiąt osób, które czuły, ze odkryły coś elitarnego, tylko dla siebie. Teraz mają żal, bo stracili to poczucie wyjątkowości.

Swingująca rozwódka

Michał Walczak jest dokładnie taki, jak moje wyobrażenie o nieco zbuntowanym artyście, który w pewnym momencie życia postanowił rzucić teatr instytucjonalny i szukać swojej drogi. Spotykam go, gdy kupuje małą butelkę pigwówki w sklepie naprzeciw Teatru Polskiego. Ubranie hipsterskie, długie loki spadające na oczy. Papieros.

A jednak Walczak zaraz mnie zaskakuje: jego głównym problemem nie jest wcale dotarcie na jakąś hipsterską balangę, ale chory synek, który został w domu i trzeba do niego wracać. Zdąży jednak ze mną pogadać. Pytam, skąd aż taki sukces kabaretu? Walczak: - Teatry warszawskie, jeśli grają farsy i komedie, to najczęściej anglosaskie. Widzom brakuje spektakli opisujących ich świat, oddających ducha Warszawy.

Rzeczywiście "Pożar w Burdelu" jest kwintesencją Warszawy. Bohaterami skeczów są: dziewczyny z modnej knajpy Charlotte na placu Zbawiciela ("Iwek Zaniewski mówił mi, że reklama jest w kryzysie" - opowiada jedna); młode małżeństwo z kredytem we frankach z Miasteczka Wilanów, zamieszkanego przez typowe lemingi (w odcinku świątecznym zasiedli do designerskiego stołu, by spożyć fusion wigilię); HGW (prezydent miasta) czy budowniczowie metra. Jest też warszawski frustrat, przerażony zmianami obyczajowymi, który wyznaje w piosence: "Za późno już podpalać tęczę/ geje są wszędzie, geje są wszędzie". Pożar świetnie pokazuje napięcia między tym, co w mieście konserwatywne i katolickie, a tym, co nowomodne i liberalne. Wyzwolona kobieta spowiada się księdzu: - Pogubiłam się po rozwodzie. Uprawiam speed dating, dogging, fisting i petting, a co najgorsze, swingowałam. Ksiądz: - Nic nie kumam z twoich grzechów. Uświadom mnie!

- Opowiadamy o typowych warszawskich lękach, frustracjach i traumach - mówi Walczak. - Możemy je rozładowywać za pomocą zabawy, zamieniając traumy w śmiech. To terapia, bo w tym zabieganiu ludzie mają mało szans na znalezienie ujścia dla swoich emocji. Poza tym świat dzisiejszej Warszawy, życie w ciągłym pędzie, w chaosie, wciąż nie jest opisany przez współczesny film, seriale czy teatry. My szukamy nowego języka, by nazwać to, co się z nami dzieje.

Myślę, że widzowie oczekują łamania przez nas norm językowych. Poczucia, że są w zakazanym, szemranym miejscu, no po prostu w burdelu artystycznym

Spektakle Pożaru stały się też wydarzeniem towarzyskim, wypada na nich bywać. Chodzą studenci, inteligencja, biznesmeni. Jakiś zachwycony producent wódki podsyłał aktorom swój produkt w podzięce za zabawę. Podczas ostatnich przedstawień można było zobaczyć na sali m.in. Agnieszkę Graff, Sylwię Chutnik, Paulinę Młynarską. Publiczność reaguje żywiołowo, śmieje się, klaszcze, wykonuje polecenia padające ze sceny. A jednak szaleństwa pierwszych spektakli odtworzyć się nie da.

- Klub Chłodna dawał bliskość - mówi burdeltata Andrzej Konopka. - Takie emocje, jakie były na Chłodnej, są nie do uzyskania w Teatrze Polskim. Poprzednie odcinki były luźną wiązanką skeczów, gagów, fabuła była pokrętna. Teraz idziemy w solidną teatralną konstrukcję.

Warszawskie anioły

Paradoksalnie Walczak jest "słoikiem", który przyjechał do Warszawy z Sanoka, żeby studiować w Szkole Głównej Handlowej i gonić kapitalistyczny sen o sukcesie. Rzucił jednak studia na trzecim roku, przeniósł się na Wydział Wiedzy o Teatrze, a w końcu na reżyserię. Został dramaturgiem, napisał kilkanaście sztuk dla teatrów w całym kraju.

- W pewnym momencie jednak rynek się załamał - wspomina. - Teatry straciły zainteresowanie nowymi sztukami. Tadeusza Słobodzianka przestało interesować Laboratorium Dramatu, choć przecież dziś mógłby być papieżem młodej polskiej dramaturgii. Nagle upadło kilka moich projektów. A w drodze było dziecko.

I wtedy pojawił się aktor Rafał Rutkowski, który zaproponował Walczakowi stworzenie komediowego show w klubie przy Chłodnej 25. Chwyciło. - Nagle okazało się, że nie muszę czekać na dyrektorów teatrów, że jestem od nich niezależny i mogę iść swoją drogą - mówi Walczak.

- Pisałem teksty, Rutkowski grał, wystawialiśmy w piwnicy, i na dodatek były z tego jakieś pieniądze. To był dla mnie przełom.

W końcu Walczak postanowił spróbować napisać coś w podobnej konwencji dla dwóch, trzech, siedmiu aktorów. Namówił do występów znajomych, z którymi pracował wcześniej w innych teatrach: Tomasza Drabka z Bielska-Białej, Oskara Hamerskiego z Narodowego, Monikę Babulę z Teatru Lalka.

Walczaka oraz współautora tekstów dla "Pożaru" Macieja Łubieńskiego inspiruje w dużej mierze międzywojenny kabaret warszawski z programami pisanymi na bieżąco, reagującymi szybko na lokalną rzeczywistość. Do tego ambitne teksty w stylu Juliana Tuwima, improwizacja i dające adrenalinę szaleńcze tempo. I różnorodność, bo Pożar to połączenie piosenek frywolnych ("Kocha cię, Miroslavie Klose, Polska cała/takiemu Niemcowi i Wanda by dała") z lirycznymi, np. o ciężkim losie absolwentów ("snują się po mieście warszawskie anioły/tuż po ukończeniu teatralnej szkoły"). Do tego skecze, w których padają najgrubsze wulgaryzmy.

- Myślę, że widzowie oczekują łamania przez nas norm językowych. Poczucia, że są w zakazanym, szemranym miejscu, no po prostu w burdelu artystycznym - mówi Walczak.

Język przedstawień chwali Andrzej Seweryn: - W Teatrze Polskim język polski jest reprezentowany z jednej strony przez Słowackiego, Kochanowskiego, Norwida i Potockiego, a z drugiej przez "burdelowy", bogaty i pasjonujący język Walczaka i Łubieńskiego. W Pożarze nie ma nienawiści ani agresji. Nikt na widowni nie czuje się obrażany czy opluwany.

Seweryn ma rację: nie ma w Pożarze zaciekłości, choć piosenki szydzą z polityków. A że w Warszawie rządzi PO, najczęściej dostaje się Hannie Gronkiewicz-Waltz, mimo że miasto dało nawet kabaretowi dotację na trzy spektakle. - Politycy z ratusza bywają na naszych przedstawieniach. W zdrowym społeczeństwie między artystami a władzą musi być interakcja, a spotkanie w kabaretowej atmosferze wszystkich rozluźnia. Każdemu jest potrzebne krzywe zwierciadło - tłumaczy Walczak.

- Wam, artystom, też? - pytam.

- Też. Przecież nie ma u nas żartów z teściowej czy z kierowców TIR-ów, ale są żarty z reżyserów, dyrektorów teatrów, pisarzy czy krytyków. Twórcy jak wszyscy są pogubieni w nowej rzeczywistości: żyją z mitem romantycznej misji, ale też z korumpującą rzeczywistością wolnego rynku. Śmiejemy się więc, że dziś największym marzeniem każdego aktora jest mieć własną restaurację.

Górnik szuka żony

Na scenie w Teatrze Polskim górnik, który podczas związkowej demonstracji zakochał się w samotnej warszawiance, śpiewa rzewnie: "Przyjechałem do Warszawy, by palić opony/nie szukałem miłości, nie szukałem żony". Kilkusetosobowa publiczność wyje ze śmiechu.

Burdeltata Andrzej Konopka wciąż nie może uwierzyć, że coś takiego się dzieje. Nazywa Walczaka wizjonerem: - To pasjonat, on nas zebrał. Robiliśmy to dla fanu, radości bycia ze sobą na scenie, nie myśleliśmy o pieniądzach. A dziś to konkretny zastrzyk finansowy.

Sam Walczak wciąż wykłada w łódzkiej filmówce i pisuje teksty dramatyczne, ale "Pożar" to teraz jego najważniejszy projekt. Dlatego chce znaleźć dla kabaretu stałe miejsce. - Zarządzanie grupą ludzi wymaga jakiejś formy organizacji i instytucjonalizacji. Ale wciąż dominuje atmosfera twórczego kolektywu. Nie chcemy odcinać kuponów od marki, którą stworzyliśmy. Kiedyś kierowało nami przede wszystkim twórcze szaleństwo. Teraz musimy zachować balans między chaosem a zdrowym rozsądkiem. Nie chcemy być kolejną efemeryczną grupą, która rozbiła się o prozę życia i przestała istnieć.

Walczak zaciąga się papierosem. Butelka pigwówki czeka bezpiecznie w kieszeni. - Dalej będziemy uprawiać nasz burdelowy, absurdalny dyskurs, tworzyć nasz kosmos na własnych warunkach - mówi. W myśl ich hasła: "Nie pomoże myśl papieska, śni mi się tylko burleska".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji