Festiwal poszukiwań
Festiwal Genius Loci w Teatrze Łaźnia Nowa podsumowuje Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.
Łaźni udało się niewątpliwie jedno: przyciągnięcie widzów. Na każdym spektaklu był komplet, a publiczność - różnorodna. Różnorodne były też pokazywane spektakle.
Krakowska i nowohucka publiczność jest spragniona nowości, skoro tak pilnie uczęszczała na Genius Loci. W dodatku w tak paskudną pogodę. Festiwal miał kilka celów: zaprezentowanie teatru legnickiego i inaugurację nowych przedsięwzięć Łaźni - sceny impresaryjnej, sceny muzycznej oraz pracy nad tekstami współczesnymi. Legnicki teatr pokazał trzy przedstawienia: "Szawła", "Made in Poland" i "Plac Wolności"[na zdjęciu], tak dobrane, by pokazać różnorodność swego repertuaru. I tak się stało, choć przy okazji pokazał też swoje słabości.
Jacek Głomb, który lubi wykorzystywać przestrzenie nieteatralne, wyreżyserował "Szawła" w zapuszczonym magazynie. Łaźnia, sama w sobie nieteatralna, świetnie się do zastąpienia magazynu nadawała. Ale opowieść o Szawle, umieszczona w magazynie makulatury, wśród współczesnych ludzi odrzuconych, okazała się sentymentalna i zaskakująco tradycyjnie (i nie najlepiej) zagrana. Ten sam zespół pokazał pazur i znacznie lepsze aktorstwo w "Made in Poland", przewrotnej historii o dojrzewaniu, wyreżyserowanej przez Przemysława Wojcieszka. "Plac Wolności" Lecha Raczaka to spektakl historyczny - nie dlatego, że opowiada o wieku XX, ale dlatego, że Raczak posługuje się językiem offowego teatru sprzed lat kilkudziesięciu. Spektakl jest sprawnie zrobiony, ale w gruncie rzeczy niewiele mówiący o jakiejkolwiek rzeczywistości. Legnicki teatr niewątpliwie jest ciekawym miejscem, warto więc było zobaczyć, jaką drogą podąża, nawet jeżeli nie wszystkie przedstawienia były świetne.
W piątek przyszła kolej na Łaźnię. Z Warszawy przyjechał spektakl Marcina Libera "Ifigenia, moja siostra" wg tekstu Pawła Sali. Można powiedzieć, że i tekst, i spektakl zatrzymują się w połowie drogi. Historia kazirodczej miłości brata i siostry została tak obudowana aluzjami do Sarah Kane i "Oczyszczonych" Warlikowskiego, że spektakl stracił szansę (a może wcale jej nie chciał mieć) na pokazanie prawdziwych ludzi i prawdziwie przejmujących uczuć. Szkoda. Potem Łaźnia pokazała fragmenty dramatów Pawła Demirskiego w reżyserii Piotra Waligórskiego. Kilka scen, wyrwanych z całości i przemieszanych, ale zrobionych z dużym wyczuciem absurdu, poczuciem humoru i umiejętnością tworzenia napięcia właściwie z niczego - z samego zetknięcia się ludzi ze sobą w jednej przestrzeni. Łaźnia nie ma na celu pokazywania arcydzieł, ale różnego rodzaju poszukiwań - i taki był ten festiwal.