Artykuły

Nowy klasyk

"Burza" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Przemysław Skrzydelski w tygodniku W Sieci.

Krzysztofa Garbaczewskiego świetlistej drogi ciąg dalszy.

Obserwuję recenzje z wrocławskiej "Burzy" i przecieram oczy ze zdumienia. Bo wygląda na to, że narodził się nowy klasyk. Entuzjaści Garbaczewskiego powinni również przyznać, że narodził się też klasyk dramaturgii - Marcin Cecko, który inkrustował ten projekt swoimi frazami, jak robił np. przy "Odysei".

W tym ujęciu "Burzy" Prospero nie jest do niczego potrzebny, na jego miejsce przychodzi Prospera (Ewa Skibińska), bo relacja jej i Mirandy (Małgorzata Gorol) ma ponoć ogromne znaczenie. Nie ma choćby minimalnego, o czym Garbaczewski i Cecko chyba przekonują się szybko, bo ten wątek jakoś umyka (tym bardziej dziwne, że uzasadnień dla tej "idei" powstało bez liku). Reżyser odczytuje też "Burzę" jako wypowiedź metateatralną, tutaj znalazłby poparcie u samego autora, lecz brnie w środowiskowe rozgrywki, które nawet w postdramatycznym sznycie są już zgraną kartą.

Ale dobrze, niech będzie, że Trinkulo (Andrzej Szeremeta) i Stefano (Wojciech Ziemiański) snują wizje, jak powinien wyglądać teatr, grając tak naprawdę adwokatów koncepcji Garbaczewskiego i Cecki. To kolejny przykład na to, że kiedy młodzi reżyserzy są bezradni wobec klasyki, pół przedstawienia przeobrażają w pole do załatwiania własnych interesów. Sprytne, ale łatwe do zdemaskowania, bo widać, że te przerywniki zszywają realizację przypadkową, od sceny do sceny, od chwili dialogu w przekładzie Barańczaka do ratunkowej sceny z fragmentami Shakespeare'a mówionymi staroangielskim.

Ta "Burza" ma być mroczną siłą, która wciąga i każe pytać o możliwości ucieczki z więzienia ludzkiego okrucieństwa. W scenografii Aleksandry Wasilkowskiej to miejsce tak czarne, że aż się prosi o oskarżenie o tautologię w stosunku do innych znaków i efektów dźwiękowych.

No i szkoda Ewy Skibińskiej tym razem niewiarygodnej w każdym geście. Jednak może jako wyłysiała, schorowana Prospera potraktuje to wyzwanie jako wypowiedź radykalną Tyle że Garbaczewski ostatni słynny monolog oddaje Mirandzie, co jest sprzeczne z resztą spektaklu. Ale kto by o tym pamiętał, skoro na koniec słuchamy radosnej piosnki od romskiego zespołu - na wesele Mirandy i Ferdynanda (Andrzej Kłak) i do biesiadnego tańca aktorów Teatru Polskiego. Powszechne przebaczenie w zgodzie z Shakespeare'em - żeby nikt tym razem niczego reżyserowi nie zarzucił.

Spieszmy się i my weselić z klasyków. Tak szybko przychodzą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji