Artykuły

Stare byki jadą do Arkadii

"Reisefieber, czyli podróż w nieznane" w reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Błażej Kusztelski.

Początek przedstawienia spółki Piotr Rowicki (tekst) i Piotr Ratajczak (reżyseria) kojarzyć się może z amerykańskim filmem "Jutro będzie futro", a finał - z klipem niemieckiej grupy punkrockowej zatytułowanym tak samo jak spektakl, czyli "Reisefieber". Amerykański film i poznański spektakl, oba o charakterze komediowym, opowiadają o kilku facetach, którzy chcąc wspominać młodość, bo nic już nie sprawia im prawdziwej radości, po nocy imprezowania robią wypad do miejsca, gdzie spędzali najlepsze dni swej młodości. Filmowi faceci jadą za miasto, a faceci ze sceny aż do Międzywodzia. "Mieliśmy wtedy po szesnaście lat" - mogliby sobie zaśpiewać, bo dziś już im "Czterdzieści lat minęło".

Z kolei w klipie niemieckiego zespołu Die Toten Hosen czterej panowie zmagając się z brzydką mglistą pogodą, śpiewają, że choć morze szumi i pachnie rybami, nie będziesz zadowolony. Zgubiłeś się, nie zaszedłeś daleko - dodają. Mniej więcej to samo znaleźć można w ostatniej scenie przedstawienia. I jeszcze dymy straszne puszcza reżyser na scenę i widownię, które mgłę udając, sugerują, że wszystko się w niej rozpłynęło, cała eskapada nad morze i jej cel. I tylko lekki spleen został i niespełnienie.

Bohaterami "Reisefieber" są uporządkowany Duduś i rozmemłany Poldek, których wywiedziono z "Podróży za jeden uśmiech" Bahdaja. W powieści jako smarkacze, w spektaklu zaś jako stare byki przemieszczają się w to samo miejsce i w taki sam sposób, czyli autostopem. Wprawdzie rodzi się pytanie: komu z czterdziestolatków chciałoby się dziś podróżować nad polskie morze w tak niekomfortowy sposób, ale można przyjąć, że w komedii czy w kabarecie nawet najbardziej absurdalny pomysł uchodzi. Zresztą prawdę mówiąc, niemal wszyscy uczestnicy alkoholowego przyjęcia, którzy zobowiązali się wziąć udział w eskapadzie, cichcem się z niej wymiksowali. Rusza tylko jeden (Duduś), bo ma taką idee fixe, i drugi (Poldek), bo po nocnej imprezie nie ma ochoty wracać do domu (może boi się reakcji żony), więc z foliówką, właściwie bez niczego, dołącza rankiem do dawnego przyjaciela. Za to obaj zostają zmultiplikowani sprytnie przez reżysera, a raczej potrojeni, co niewątpliwie uatrakcyjni akcję.

Mało zabawne

Duduś jest mężczyzną, któremu w życiu się powiodło, ale chyba pozostaje singlem. Poldek zaś ma na swoim koncie dorywcze prace, żonę i dzieci. Nie czują się ani szczęśliwi, ani spełnieni. Uciekają więc w przeszłość, do "mitycznego" Międzywodzia. Ale próba przeżycia tego, co było, raz jeszcze, próba wyrwania się choć na moment z sideł codzienności, z nudnej egzystencji, z życia, które nie przynosi satysfakcji, nie jest ani udana, ani naprawdę zabawna. Powrót do szczęśliwej Arkadii, do szczenięcych lat, do nadziei, planów, marzeń wypada raczej blado. A i na drodze ku tej Arkadii nie brakuje żałosnych doświadczeń, np. z prostytutką-tirówką, z której usług dotąd się nie skorzystało, lub infantylnych prób podbicia swego ego poprzez wygranie meczu w gałę z burakami z prowincji, z którymi kiedyś się przegrało. Banalne postacie, banalne sytuacje. W sumie coś w rodzaju rozrywki lekkiej, łatwej i przyjemnej.

Reżyser stwierdził przed premierą, że Duduś i Poldek to faceci "trochę żałośni, trochę żenujący, trochę zabawni, jak to w życiu", chcąc zapewne zneutralizować zarzuty (jakich mógł się spodziewać), że sztuka dość cienka, a postacie nietęgie. Ale cokolwiek by nie rzekł, Duduś i Poldek naprawdę są mało zabawni, dość infantylni i płascy, ponieważ tak zostali "napisani", a nie dlatego, że tacy mieli być. W obronie "Reisefieber" można jednak rzec, iż rzecz ta nie rości sobie pretensji do jakiejś głębi, drugiego dna, do gorzkich wiwisekcji, wyrafinowanego, finezyjnego dowcipu, ciętych ripost, mocnej i ostrej satyry. Ot, prościutka komedyjka, a właściwie widowisko quasi-kabaretowe nie różniące się niczym od przeciętnego poziomu kabaretowej rozrywki telewizyjnej.

Reżysersko - bez pudła

Za to reżysersko spektakl poprowadzony jest sprawnie, wsparty prostą i funkcjonalną scenografią Matyldy Kotlińskiej. Ma wartkie tempo, a niektóre sceny kipią temperamentem. Multiplikacja bohaterów pozwala płynnie i szybko zmieniać plany akcji, zgrabnie wiązać z sobą kolejne sceny, różnicować nastroje i... fizjonomie Dudusia i Poldka, zapobiegając monotonii. Nie wiem, czy był to pomysł autora czy reżysera. Jeśli autora - bardzo dobry, jeśli reżysera - to ratujący sztukę.

Z grona wykonawców wyróżnić trzeba przede wszystkim Jakuba Papugę (za wyrazistą i charakterystyczną sylwetkę jednego z Poldków), a także kreującą zgrabnie kilka różnych postaci Barbarę Prokopowicz. Przy okazji trzeba jednak zwrócić uwagę na pojawiającą się u niektórych aktorów manierę nazbyt swobodnego, a właściwie niestarannego mówienia (dostrzegało się to także w przedostatniej premierze); w tym spektaklu wzorem poprawnej dykcji może być na pewno Michał Kaleta (jeden z Dudusiów).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji