Artykuły

Łóżko Klementyny

Od dawna już "Warszawska Jesień" nie zdobyła się na prapremierę polskiej opery. Jeśli na tym festiwalu pojawiały się spektakle teatralne, sięgano po utwo­ry zrealizowane wcześniej i przy innej okazji. Do "Wyrywacza serc" warszawski Teatr Wielki przymierzał się z kolei od kilku sezonów. Ale, albo kompozytorka Elżbieta Sikora nie była gotowa z osta­teczną wersją sceniczną swego dzieła, które napisała w połowie lat 80. na za­mówienie Radio France w Paryżu, albo nie można było zebrać zespołu realizato­rów. Dopiero w tym roku Opera Narodo­wa sprezentowała "Warszawskiej Jesieni" prapremierę "Wyrywacza serc" Elżbiety Sikory i fakt zasługuje na miano wyda­rzenia.

Okoliczności, w jakich doszło do pra­premiery, nie gwarantują wszakże auto­matycznie sukcesu, choć trzeba przy­znać, iż uczyniono wiele, by "Wyrywacz serc" nań zasłużył. Intere­sujące jest już samo tworzywo literackie, jakim posłużyła się Elżbieta Sikora. Boris Vian w powieści "Wyrywacz serc" (tłu­maczonej także na język polski) dał surre­alistyczny obraz dziwnego miasteczka, na pograniczu rzeczywistości i wyobraź­ni, w którym "czerwonym strumieniem spływa hańba świata". Jest to inspirujący punkt wyjścia dla teatru. Elżbieta Sikora dodała do tego intrygującą muzykę, bez ambicji kreowania własnego świata, lecz tworzącą kontekst dla słowa, które jest dla niej najważniejsze. Prostymi środka­mi (powtarzające się, nastrojowe solo trąbki, komentująca partia czterogłoso­wego chóru) tworzy muzyczną obudowę dla świata wykreowanego przez Viana, świetnie zinterpretowaną przez dyrygen­ta Wojciecha Michniewskiego.

Kolejne atuty można odnaleźć w pracy inscenizatorów. Scenografia to samoistne dzieło teatralne. Andrzej Majewski zapro­jektował zamkniętą przestrzeń, w której dominuje łóżko Klementyny, kuźnia ta­jemniczego kowala i zejście do podziem­nego świata, a więc miejsca o kluczowym znaczeniu dla spektaklu. Mariusz Treliń­ski dodał własne, niebanalne pomysły, a kilka scen (np. pojedynek bokserski mię­dzy księdzem a zakrystianem) jest przykła­dem precyzyjnej roboty reżyserskiej, rzad­ko spotykanej w operze. Do tego doszedł jeszcze udział Jana Peszka w roli tajemni­czego, znerwicowanego i przegranego ży­ciowo psychiatry Zmara. Na tej postaci oparta jest osnowa spektaklu, a Jan Peszek swym porywającym aktorstwem inspiruje partnerów, tak więc wszyscy tworzą tu wyraziste i mocno zindywidualizowane postaci.

Każdy ze starannie dobranych skład­ników tego przedstawienia zasługuje na uznanie, a mimo to widzowi pozostaje jedynie delektowanie się szczegółami, z których nie układa się wspaniała całość. Gdzieś ulotniła się aura powieści Viana. W operze skonstruowanej z następują­cych po sobie serii krótkich scen nieczy­telny stał się rysunek poszczególnych po­staci i ich działań. Od strony teatralnej spektakl zbliża się ku Witkacemu, jakby realizatorzy chcieli udowodnić, że Vian był jedynie artystycznym kuzynem pol­skiego twórcy, co nie jest oczywiście prawdą. "Wyrywacz serc" w tej błyskotli­wej inscenizacji stał się jedynie literacką zabawką, a nie egzystencjalnym morali­tetem, jak widzą dzieło Viana jego liczni admiratorzy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji