Artykuły

Mistrz

Tym, którzy nie wiedzą, po co jest Mistrz, polecam wciąż niezwykły, stary spektakl Teatru TV o tym właśnie tytule. Mistrzowski!

Nie zżymajmy się na jubileusze. Dobrze że są, bo gdyby nie one, nie mielibyśmy okazji, żeby - przygotowując kalendaria i zestawienia, pisząc syntezy i analizy - zrobić "rachunek sumienia", popatrzeć wstecz, wydobyć z niedostatecznej pamięci fakty i ludzi, bez których - a wyraźniej to widać z historycznej perspektywy - nasze własne miejsce w łańcuchu zawodowych pokoleń byłoby zupełnie gdzie indziej. Przywracanie pamięci uwolnionej od doraźnych koniunktur i rozgrywek, odartej ze środowiskowej zawiści i ludzkiej podłości, weryfikowanie ideologicznych hierarchii i fałszywych legend - to jest szansa jubileuszowych okoliczności, jeśli właściwie ją wykorzystamy. Także w naszym własnym teatralnym światku.

Pozwalam sobie pisać te słowa na początku jubileuszowego roku 250-lecia, aby w przestrzeni publicznej zaapelować o pamięć, bo nie jest wstydem - naprawdę - zawdzięczanie czegokolwiek przeszłości i poprzednikom.

Piszę te słowa, bo nasunęły mi się "pod pióro" z powodu ciągu skojarzeń uruchomionych rocznicowym kalendarium:

18 lutego 1955. Dokładnie sześćdziesiąt lat temu na deskach Teatru Nowej Warszawy odbyła się premiera spektaklu dyplomowego absolwentów Wydziału Aktorskiego PWST w Warszawie, przygotowanego pod opieką Jana Świderskiego. Grali "Na dnie" (Na zdjęciu) Maksyma Gorkiego, a w programie reżyser dedykował pracę mistrzowi - Leonowi Schillerowi. Nie wstydził się mieć mistrza. To był "dobry rocznik". Wiele nazwisk z obsady tego spektaklu odnajdziemy później na teatralnych zdjęciach i filmowych tyłówkach. Zachęcam do prześledzenia - http://www.e-teatr.pl/pl/realizacje/12078,szczegoly.html

Przedostatni w obsadzie, w maleńkiej rólce, Zbigniew Zapasiewicz. Też nie wstydził się swoich mistrzów. Był jednym z ostatnich reprezentantów pokoleń teatralnych, które mistrzów ceniły i "podglądały", które respektowały wewnętrzne, teatralne hierarchie zbudowane na solidnej podstawie artystycznego rzemiosła. I chyba jako ostatni był "podglądany" przez jednego młodego kolegę w kulisach Teatru Powszechnego w Warszawie.

Był mistrzem. Ale czy jacyś jego studenci zadedykowali mu swój spektakl? Czy jego uczniowie, asystenci i koledzy zadbali, żeby to, czego Mistrz uczył - przez pięćdziesiąt lat pracy pedagogicznej, nie rozpłynęło się we mgle, żeby było stale obecne w repozytorium szkolnej pamięci? Czy ta zbiorowa pamięć nie doznaje uszczerbku i deformacji, jeśli z okazji osiemdziesięciolecia wydziału reżyserii nie wspomina się nawet o pierwszym w historii tej uczelni dziekanie wybranym w wolnej elekcji, w pierwszych "wolnych wyborach" w 1981 roku? Czy w piątą rocznicę śmierci, ktoś nie mógłby przypomnieć jego "matematyczno-magicznej logiki poezji"? Jego Herberta, Tuwima, Becketta? Jego samogłosek i spółgłosek, akcentów i średniówek? Jego mistrzostwa...

Tym, którzy nie wiedzą, po co jest Mistrz, polecam wciąż niezwykły, stary spektakl Teatru TV o tym właśnie tytule. Mistrzowski!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji